Śmierć zaszczutego wiceprezesa

Śmierć zaszczutego wiceprezesa

Elzbieta L. nadal przezywa traumę po smierci meza. Marek Ksiazek

W spreparowanej aferze Spółdzielni Mieszkaniowej Pojezierze w Olsztynie najbardziej pokrzywdzona jest rodzina Andrzeja Ł., zastępcy prezesa Zenona Procyka Sam prezes po 17 latach walki z oskarżeniami o korupcję wyszedł prawie na prostą. Uniewinniły go sądy wszystkich instancji, a ostatnio dostał nawet zadośćuczynienie za niesłuszne aresztowanie i odszkodowanie za utracone w tym czasie zarobki. A że siedział do sprawy ponad osiem miesięcy, Sąd Okręgowy w Olsztynie przyznał mu łącznie 611 tys. zł. Adwokaci Zenona Procyka odwołali się do Sądu Apelacyjnego w Białymstoku, a ten kazał wypłacić trzy razy tyle. Czyli w sumie 1,8 mln zł, bo o taką kwotę początkowo poszkodowany się ubiegał. To ewenement w skali kraju, świadczący o skali krzywd, jakich doznał były prezes. Pieniądze zostaną wypłacone z kasy skarbu państwa, a więc z naszej kieszeni. Samobójczy skok Nie doczekał tej satysfakcji Andrzej Ł., zastępca prezesa SM Pojezierze ds. technicznych, który również był objęty oskarżeniem o spowodowanie „wielkich strat” na szkodę spółdzielni. W jego przypadku sprawa została umorzona, bo 5 października 2006 r. popełnił samobójstwo – o czym wspomnieliśmy w tekście „Przeprosin nie będzie” (PRZEGLĄD nr 45/2018). Do tragedii doszło w momencie, gdy trzem prezesom, głównej księgowej i kilku innym osobom zaciskała się na szyi pętla i śledczy bardzo się starali udowodnić zarzuty, a ówczesna posłanka PO Lidia Staroń, o której mówiono, że weszła do Sejmu po plecach Procyka, opowiadała na prawo i lewo o przekrętach „mafii rządzącej spółdzielnią”. – Z żoną byliśmy u Andrzeja dwa-trzy dni przed tym nieszczęściem – wspomina Zenon Procyk. – Nie wyglądał na człowieka, który chce skończyć z życiem. Owszem, był nerwowy, roztrzęsiony, ale starałem się go uspokoić, zapewniając, że wyjdziemy z tarapatów. Elżbieta Ł. tak zapamiętała ostatnie chwile przed tragedią: – Tego dnia akurat miałam zwolnienie lekarskie i całą rodziną byliśmy w domu. Aż nagle, przed południem, mąż wyszedł z domu, i to tak, że nawet tego nie zauważyłam. A zawsze mówił, dokąd wychodzi. Minęła godzina, dwie, nadszedł czas obiadu, a Andrzeja nie było. Młodszy syn Łukasz pojechał szukać ojca nad pobliskie jezioro, jednak bez skutku. Zadzwoniłam w końcu na policję i, co dziwne, dyżurny przyjął moje zgłoszenie o zaginięciu, choć zwykle radzą czekać przynajmniej dobę. I wreszcie dostałam telefon z komendy z pytaniem, jak mąż był ubrany, bo znaleziono martwego mężczyznę. Pojechałam tam ze starszym synem Marcinem… Wciąż ten obraz mam przed oczami, ale nie potrafię o tym mówić… Trochę informacji przyniosła notatka prasowa o treści: „Andrzej Ł., wiceprezes SM Pojezierze, popełnił samobójstwo, skacząc z 11. piętra bloku przy ul. Wyszyńskiego 26”. I dalej o tym, jak do budynku wszedł dobrze ubrany mężczyzna, poprosił jedną z lokatorek, która wynosiła śmieci, aby go przepuściła, bo idzie do rodziny W. Potem wjechał windą na ostatnią kondygnację, otworzył okienko na półpiętrze i wyskoczył; spadł na daszek przed wejściem do bloku. Wtedy nie były znane przyczyny tragedii, ale pytany o ewentualne powody były już prezes Zenon Procyk odpowiedział: „Jestem w wielkim szoku po śmierci Andrzeja. Musiał udowadniać, że jest niewinny, czuł się zaszczuty przez sprawę związaną z Pojezierzem”. Andrzej Ł., zastępca Procyka, jednocześnie jego bliski kolega, w chwili śmierci miał 55 lat. Na miejsce samobójstwa wybrał blok w pobliżu lokalu użytkowego posłanki Staroń. Tego samego, o który toczył się spór między nią a zarządem spółdzielni o wysokość czynszu. Prokurator wchodzi do akcji Sprawa związana ze spółdzielnią, jak eufemistycznie nazwał ją Procyk, obiegła cały kraj, a prezes pokazywany był w mediach jako szef mafii, która rozkrada majątek członków Pojezierza. Jeden z najcięższych zarzutów dotyczył „prominenckiego” bloku przy ul. Dworcowej 48A, gdzie lokatorzy płacili za mieszkanie śmiesznie małe pieniądze. Na nic okazały się argumenty zarządu spółdzielni, że tak tanio zbudowany blok może być wzorem do naśladowania, a nie powodem oskarżeń. Procykowi zarzucano też zakup drogich podzielników ciepła, choć ich cena mieściła się w średniej krajowej, do tego były to urządzenia nowoczesne, elektroniczne, pierwsze takie w Olsztynie. Doszły jeszcze inne zarzuty, w sumie 20. Lidia Staroń zadbała o zainteresowanie aferą dziennikarzy. Przełomowy okazał się wywiad w „Gazecie Wyborczej” z kwietnia 2005 r., w którym na pierwszej stronie ówczesny zastępca prokuratora

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2019, 2019

Kategorie: Kraj