Smoleńsk – reaktywacja

Smoleńsk – reaktywacja

Kolejny zespół biegłych odczytał dodatkowe 30% tekstu z czarnych skrzynek Tu-154M, których nie udało się odczytać poprzednim zespołom. Dla ludzi jako tako obeznanych ze śledztwem to nic dziwnego. Skoro dotąd nie odczytano wszystkiego, próbowano dalej, powołując następnych biegłych i stosując inne metody. Coś, co w kryminalistyce wydawało się niemożliwe jeszcze kilka lat temu, dziś jest już możliwe, a za parę lat stanie się rutyną. Tak było z każdą stosowaną w śledztwie metodą badań. Także z fonoskopią (dział identyfikacji kryminalistycznej zajmujący się identyfikacją dźwięków, w tym mowy ludzkiej). Badania tego typu, polegające na odczytaniu i zidentyfikowaniu zapisów głosu, trwają bardzo długo, nieraz miesiącami. Nie wydarzyło się więc nic nadzwyczajnego. Wszystko jest i logiczne, i normalne. Trzeba było to po prostu spokojnie ludziom wytłumaczyć. Zadanie jednak przerosło siły prokuratury wojskowej, nawet tej najwyższego szczebla. Nie oczekuję od prokuratorów wojskowych nadzwyczajnych umiejętności w zakresie PR, ale poziomu średnio rozgarniętego człowieka już bym oczekiwał. Okazuje się, że bezpodstawnie. Komunikowanie się ze społeczeństwem, przekazywanie mu informacji o ustaleniach jest bodaj najsłabszą stroną śledztwa smoleńskiego. Gdyby chodziło o jakiekolwiek inne śledztwo, można by przyjąć zasadę, że do jego zakończenia nie udziela się żadnych informacji, ale trzeba wtedy umieć skutecznie strzec tajemnic śledztwa i nie dopuszczać do wycieków informacji. Tym razem nie było to możliwe. Za duże – i w pełni uzasadnione – było zainteresowanie społeczne, by cały czas milczeć. Mogłoby to doprowadzić do nieobliczalnych skutków społecznych i politycznych, tym bardziej że komisja Macierewicza bez przerwy obwieszczała coraz to nowe (cóż z tego, że często sprzeczne) rewelacje. Mogę jeszcze zrozumieć, że na początku Naczelna Prokuratura Wojskowa, zaskoczona sytuacją, naprawdę trudnym, pod każdym względem nietypowym śledztwem prowadzonym w warunkach niesłychanego nacisku społecznego i politycznego, nie radziła sobie z mediami ani w ogóle z komunikowaniem się ze społeczeństwem. Ale przez tych pięć lat mogła czegoś się nauczyć. Tymczasem nie nauczyła się niczego. Każda konferencja prasowa była popisem nieudolności i początkiem nowej fali spekulacji. Zamiast rozwiewać podejrzenia, jeszcze je potęgowała. Dawała pole do popisu Macierewiczowi i jego zespołowi, prawicowym gazetom i portalom. Ułatwiała robienie ludziom wody z mózgu przez rozmaitych paranoików i cyników lansujących tezy o „zamachu smoleńskim”.
Gdy tylko RMF FM podało informacje o odczytaniu z czarnej skrzynki kolejnych niezrozumiałych dotąd słów, prawica dosłownie oszalała. Znany z kultury, manier i – co najważniejsze – przymiotów intelektu rzecznik PiS Mastalerek obwieścił, że oto mamy „przeciek kontrolowany” do mediów, po to by zbrukać piątą rocznicę tragedii smoleńskiej. Znacznie dalej poszedł, dotąd raczej z niczego nieznany, poseł PiS i adwokat Bartosz Kownacki. Treść przecieku nazwał „fantasmagoriami, w dodatku pisanymi cyrylicą”, a tego, który te materiały przekazał do RMF, „dużym sympatykiem Putina i pani Anodiny”. Pomijam już logiczny rozbiór tych zdań. Skoro przeciek był kontrolowany i coś wyciekło, to znaczy, że jednak coś było. Panów Mastalerka i Kownackiego oburzyło zatem – jak się zdaje – ujawnienie ustaleń, nie kwestionowali natomiast ich prawdziwości. Co innego czujny Macierewicz, nieufający nikomu i niczemu, tylko sobie (choć i to nie jest pewne). Dla niego cała ekspertyza to szalbierstwo. Namawiałbym jej autorów, nazwanych szalbierzami, by wytoczyli Macierewiczowi proces o naruszenie dóbr osobistych.
A co robi Naczelna Prokuratura Wojskowa? Organizuje konferencję prasową, na której mało rozgarnięty major, posiłkując się kartką, wygłasza parę komunałów zaciemniających sprawę i dla osób postronnych zupełnie nieprzekonujących. Nie mówi, że treść odczytanych rozmów jest prawdziwa, ani też, że nie jest prawdziwa. Coś plącze i bąka w nowomowie, że wprawdzie materiał zaprezentowany przez RMF „zawiera stwierdzenia i cytaty wynikające ze stenogramu”, ale „w zakresie treści wypowiadanych fraz, identyfikacji mówców oraz w pewnych przypadkach opatrzony jest komentarzem niebędącym interpretacją przebiegu zdarzenia zaprezentowanego przez biegłych”. Czyli co: prawdziwe są te stenogramy, które pojawiły się w mediach, czy nieprawdziwe? Ale jest jeszcze pytanie daleko ważniejsze. Dlaczego na konferencji prasowej parę tygodni temu, gdy informowano, że zostanie postawiony zarzut niedopełnienia obowiązku rosyjskim kontrolerom lotu (swoją drogą, rzadka to rzecz, by na konferencji prasowej komunikowano, że dopiero zamierza się komuś postawić zarzut), nie wspomniano, że trwają jeszcze prace nad odczytaniem nierozszyfrowanych fragmentów zapisów czarnych skrzynek? Wszak w dniu tej konferencji prokuratura znała nawet wyniki tych odczytów. Dlaczego w ogóle nie informowano dużo wcześniej, że takie próby zlecono? Nie byłoby wówczas zaskoczenia i tych wszystkich spekulacji, które zrodziły się po ujawnieniu przecieku. Dlaczego trzymano to w tajemnicy? A skoro z jakichś niejasnych względów trzymano, dlaczego nie umiano tajemnicy dochować?
Zanim ten tekst się ukaże, minie piąta rocznica tragedii smoleńskiej. Czekają nas kolejne awantury, popisy cynizmu, objawów paranoi, skrajnego fanatyzmu i gwałtownego rozładowania frustracji z jednej strony, a zupełnej bezradności i nieudolności z drugiej.
Na tej fali Polska przejdzie do finału kampanii wyborczej. Smutne.

Wydanie: 16/2015, 2015

Kategorie: Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy