Sojusz miernot politycznych

O tym, że polityka można ubić gazetą, przekonał się wiceminister Brachmański. Ale są gorsze dla polityka rozwiązania. Nie ubicie go, lecz zidiocenie. Nie tylko przez gazety, przede wszystkim przez media elektroniczne.
W Polsce nie ma rzetelnej, medialnej oceny pracy polityków, zwłaszcza parlamentarzystów. Próbuje to robić „Polityka”. Ze skutkiem coraz lepszym. Znikają w jej corocznym rankingu polityczne, osobiste sympatie „sprawozdawców parlamentarnych”, pojawiają się wyróżniani parlamentarzyści, którzy nie pieją na mównicy w czasie antenowym, lecz mozolnie pracują w komisjach. Tam, gdzie sejmowi sprawozdawcy zwykle nie chadzają. Bo trzeba siedzieć długo, słuchać i, co najgorsze, znać się na tym. Czytać druki sejmowe. A przecież łatwiej iść na wódeczkę z posłem czy posłanką i zapytać, czy mają coś na kogoś z kolegów. I wtedy jest transakcja wiązana. Poseł daje dziennikarzom siano, czyli informacje, nierzadko kompromitujące kolegów – konkurentów z własnej formacji. Wdzięczny za stały dopływ honorariów dziennikarz dobrze zaś pisze o pośle informatorze. Byle co, ważne, żeby nie przekręcił nazwiska.
W Polsce tak się utarło, że elektorat ocenia polityków, parlamentarzystów nie po wymiernych efektach ich pracy, czyli co uchwalili, co zablokowali, jakie kontakty międzynarodowe nawiązali, lecz po ich obecności w mediach. Nieważne, co polityk mówi, wystarczy, że jest. Bo skoro jest, to znaczy, że wielkim mężem stanu być musi. Dlatego na sali plenarnej Sejmu RP wszelkie żarliwe spory kończą się po godz. 16, kiedy telewizja kończy transmisję. Dlatego wielu żądnych sławy polityków „rzuca się na szkło”, czyli przed kamery telewizyjne. Nieważne, czy będą mówić o inwazji kleszczy, czy o zagrożeniu niepodległości energetycznej ze strony złowieszczego prezydenta Putina. Ważne, że z troską w głosie i bruzdami refleksji na twarzy. Byleby głupole potem głosujące wryły sobie w minimózgi twarze i nazwiska mężów narodu.
Każdy polityk, zwłaszcza parlamentarzysta, wie, że o jego losie raz na jakiś czas decydują głosy wielotysięcznej rzeszy wielbicieli, bo każdy zna przypadek Sebka Florka, więc każdy marzy o częstym występowaniu w mediach popularnych. W najlepszych czasach antenowych, w gazetach wielkonakładowych, za wszelką cenę. I tak esteta, wysublimowany koneser liberalnej myśli politycznej, Donald Tusk, łasi się w „Fakcie” do biednych emerytów i rencistów i opowiada głupoty niegodne liberała. Że jeśli zostanie prezydentem, to nie zamieszka w pałacu po Kwaśniewskim, tylko wynajmie skromną kawalerkę na mieście. Każdy, kto choć trochę zna rozkład dnia prezydenta RP i jego zajęcia, wie, że wicemarszałek Donald rżnie głupa, sądząc, że czytelnicy „Faktu” to też ostatni głupole i taki kit można im wciskać. Takie gadki pewnie Tuskowi podsunęła wynajęta agencja pijaru, bo inteligentny człowiek nie dałby się tak zeszmacić sam z siebie. Jego kolega Rokita w tym samym „Fakcie”, nieformalnym organie PO, opowiada bajki o radykalizmie swej partii. Która jak tylko zacznie rządzić, zapomni o umizgach do emerytów. Zwłaszcza że w ciągu czterech lat część z nich wymrze i nigdy nie przypomni o wyborczych obietnicach. W idiotyzm medialny dał się wpuścić były gensek SLD, Marek Dyduch, który dla ratowania imażu swej partii zgodził się w programie „Ciao, Darwin” być obiektem obrzucania tortami. Heroizm godny pochwały, tylko czy tonący tortów ma się chwytać?
W pogoni za popularnością, czyli odnowieniem mandatu posła lub senatora, politycy godzą się być małpami w akcjach typu: „Przeżyć za 500 zł miesięcznie”, „Odchudzamy się”. Pokazują publicznie swoje sypialnie, psy, matki, żony, kochanki. Następuje bigbrotheryzacja polityki. Korzystają z tego dziennikarze, którzy mogą komentować politykę, nie mając zielonego pojęcia o funkcjonowaniu parlamentu, o podatkach, gospodarce, nawet o prawach człowieka. Komentatorami mogą być ludzie nieczytający ustaw, ale autorytatywnie wypowiadający się o nich, np. Rafał Ziemkiewcz w TOK FM gadający o kinematografii. W polskiej polityce i polskim dziennikarstwie góruje sojusz intelektualnych miernot.

 

Wydanie: 2005, 23/2005

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy