Burmistrz Łaskarzewa ma prostą radę dla panów: jeśli któryś chce się przekonać, czy kobieta naprawdę ma władzę, niech w nocy spróbuje przeciągnąć kołdrę na swoją stronę. W Łaskarzewie do Koła Gospodyń Serbianki wstępują mężczyźni. To znak, kto w mieście trzyma władzę, ale też z kim lepiej nie zadzierać. Po korytarzach urzędu miasta w Łaskarzewie niesie się stukot wysokich obcasów. Burmistrz Lidia Sopel-Sereja, członkini Koła Gospodyń Serbianki, trzyma w gabinecie pięć par szpilek. Wszystkie miejscowego wyrobu, od łaskarzewskich szewców. To nie tylko wygoda czy oszczędność. Pani burmistrz jest lokalną patriotką. Nie ma znaczenia, że urodziła się na drugim końcu Polski, w gminie Wielkie Oczy, powiat Lubaczów, i o tym, że w Łaskarzewie, gmina Garwolin, robią buty, dowiedziała się najpierw od męża, rodowitego łaskarzewiaka. Grunt, że kocha to miasto, chce w nim mieszkać i zmieniać je na lepsze. Jej szpilki stoją w szafie, niedaleko kolekcji aniołków, kubka ze Shrekiem i gigantycznej filiżanki w serduszka. – Urządziłam gabinet po kobiecemu – uśmiecha się pani burmistrz. – Wyrzuciłam sterty starych gazet, odmalowałam brudne, kiedyś białe ściany na kolor herbacianej róży. No i postawiłam komputer, którego tu wcześniej nie było, bo poprzedni burmistrz go nie używał. Lidia Sopel-Sereja przyznaje, że porządki w gabinecie to drobiazg w porównaniu z bałaganem, jaki zostawił w mieście eksburmistrz, Waldemar Larkiewicz. W rozsypce jest nie tylko budżet, ale przede wszystkim inwestycje: drogi, wodociąg, kanalizacja, szkoły, ośrodek kultury. – Na doprowadzenie miasta do takiego stanu miał aż 17 lat panowania. I pewnie rządziłby nadal, gdyby nie kobiety – uśmiecha się pani burmistrz, zakładając nogę na nogę i opierając brodę na dłoni. Wydaje się uosobieniem łagodności, ale zapewnia, że niejeden się na tym przejechał. Tak samo jak na Kole Gospodyń Serbianki. No bo kto mógł przewidzieć, że poczciwe gospodynie domowe pokażą pazur i przejmą władzę w mieście? Występy burmistrza Larkiewicza Janina Dąbrówka, szefowa KG Serbianki, uważa, że robienie pyz na miejski piknik to prawdziwy uniwersytet demokracji. Kobiety ustalają, która ma kupić połówki świńskich łbów, ozorki, płuca, ziemniaki, mąkę ziemniaczaną, cebulę i przyprawy. Robotę rozpisują na kilka dni i nie ma zmiłuj: wiedzą, że jeśli któraś z ekipy nawali, to nici z pyz, a potem z zarobku. Dlatego kręcą się jak frygi, przygotowują farsz, potem obierają i gotują ziemniaki, na końcu mielą je i dodają do utartych, surowych. Potem jeszcze gotowanie i sprzedaż. Są szczęśliwe, bo każda zna swoje miejsce, ale też wszystkie robią coś dla wspólnego dobra. – Lepienie pyz bardzo zbliża – przyznaje Janina. – Można pogadać o dzieciach, wnukach, ale też o tym, co się dzieje w mieście. A my przez ostatnie dwa lata coraz częściej gadałyśmy o tym ostatnim. I coraz bardziej nas to wkurzało. Teodozję Chaciak denerwowała niszczejąca hala Świtu, Krystynę Szarek irytowały brudne ulice i to, że burmistrz nie mówi jej dzień dobry, ale czeka, aż ona mu się pierwsza ukłoni. Stasię Rusak, która na co dzień jest gospodynią łaskarzewskiego osiedla Polleny, biesiły wylewające smrodliwe studzienki ściekowe. Nie miała wątpliwości: to wina Larkiewicza, bo kupił za słabą pompę. Janina Dąbrówka nie mogła mu darować, że przez półtora roku mamił ją obietnicą przyłączenia wody do stodoły będącej siedzibą koła. A wszystkie miały do niego żal, że popija i jeździ na podwójnym gazie. Daje zły przykład młodym, no i stanowi zagrożenie dla innych użytkowników dróg. – Miał prawie 2 promile we krwi, kiedy uderzył w prawidłowo zaparkowane samochody – wspomina Janina. – W jednym siedziały dwie małe dziewczynki. Dostał zarzuty prokuratorskie, policja zabrała mu prawo jazdy, a i tak nadal rozbijał się autem po mieście i okolicy. Wstydziłam się, że mam takiego burmistrza, ale nic nie mogłam zrobić! Hanna Trzaskowska, kiedyś dyrektor miejskiego ośrodka kultury, w Serbiankach spec od kultury, przyznaje, że czarę goryczy przelały Dni Łaskarzewa. Wszystko było dopięte na ostatni guzik: sportowcy mieli sprzedawać kartofelki z sagana i skrzydełka. Strażacy – kiełbaski, a Serbianki – pyzy i pierogi. Zamówiły beczki piwa, była okazja, żeby zarobić na odbudowę niszczejącej stodoły. – W ostatniej chwili burmistrz zamówił katering z zewnątrz, spoza gminy. Jak mógł zabrać swoim ludziom szansę na zarobek?! – stuka się w głowę Hanna
Tagi:
Elżbieta Turlej









