Spacyfikowana opozycja

Spacyfikowana opozycja

W czasie wyborów w 1935 r. sanacja dokonała wielu fałszerstw, aresztowań ludowców i socjalistów

W 1935 r. w II RP skończyła się demokracja. W kwietniu uchwalono mało demokratyczną konstytucję, we wrześniu zaś przeprowadzono wybory parlamentarne. Z wiadomym wynikiem. Skręcająca coraz bardziej na prawo sanacja utrzymała pełnię władzy, stosując autorytarne, nierzadko brutalne metody rządzenia.

Opozycja została spacyfikowana – także w dosłownym znaczeniu – długo przed 1935 r. Głównych przywódców Polskiej Partii Socjalistycznej, Stronnictwa Ludowego i pozostałych partii niechętnych sanacji najpierw aresztowano pod zarzutem przygotowywania zamachu stanu, a następnie skazano w procesie brzeskim, w styczniu 1932 r. Nie tyle wymiar kary, ile sam fakt zastosowania siły wobec opozycyjnych polityków złamał ducha społeczeństwa. Proces brzeski był bowiem demonstracją władzy, która pokazała w ten sposób, że nie cofnie się przed niczym. Uwięzienie liderów partii opozycyjnych, m.in. Norberta Barlickiego, Stanisława Dubois i Mieczysława Mastka z PPS czy Józefa Putka z PSL „Wyzwolenie”, bądź zmuszenie do emigracji Wincentego Witosa z PSL „Piast” miało zastraszyć zarówno antysanacyjnych polityków, jak i społeczeństwo.

Mimo wszystko sanacja cały czas starała się zachowywać pozory demokracji. W listopadzie 1930 r. przeprowadzono wybory parlamentarne, w których zwyciężył Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem. W dalszym ciągu ukazywały się opozycyjne gazety, chociaż nie mogły liczyć na hojne subwencje rządowe. Gorące spory polityczne toczono w Warszawie, Krakowie czy Poznaniu. Natomiast na prowincji życie biegło spokojnie, a jego tempo wyznaczały wzrosty i spadki bezrobocia. Nad wszystkimi rozpościerała się zaś legenda Józefa Piłsudskiego, czuwającego nad prawidłowym rozwojem kraju.

Jednak przeciągająca się choroba sprawiła, że marszałek nie mógł już o wszystkim decydować samodzielnie. W maju 1935 r. zmarł. Podpierający się dotychczas jego autorytetem rządzący po raz pierwszy sami musieli stawić czoła narastającym problemom. A tych było niemało. Pominąwszy skomplikowaną sytuację międzynarodową, w kraju zdławiona opozycja nadal cieszyła się sporym poparciem. Do tego gospodarka dostała zadyszki. W porównaniu z 1928 r. produkcja przemysłowa w 1932 r. spadła o 36 pkt proc., a liczba bezrobotnych niemal się podwoiła. Niepokoił zwłaszcza fakt, że coraz więcej robotników traciło zatrudnienie lub musiało pracować w niepełnym wymiarze godzin. W 1935 r. nie było miesiąca bez masowych strajków. Nic zatem dziwnego, że wśród rządzących pojawiła się obawa przed wybuchem rewolucji.

Konstytucja kwietniowa

W odpowiedzi na piętrzące się problemy sanacja zareagowała jak większość autorytarnych reżimów – przykręciła śrubę. Pod koniec 1934 r. utworzono w Berezie Kartuskiej obóz koncentracyjny, zwany miejscem odosobnienia. Oficjalnie była to reakcja na zabójstwo ministra Bronisława Pierackiego przez ukraińskich nacjonalistów. Faktycznie jednak przeznaczenie obozu było dużo szersze.

Trwałość sanacyjnego reżimu miała ponadto zagwarantować nowa ustawa zasadnicza. Konstytucja z 23 kwietnia 1935 r. dawała potężne uprawnienia prezydentowi, robiąc z parlamentu jedynie dekorację. Sam proces wyborczy ograniczono zaś do wyboru spośród narzuconych przez władzę kandydatów. „W ten sposób – zauważał historyk Wojciech Roszkowski – zakres osób wybierających senatorów w formie pośredniej zmniejszono do ok. 270 tys.”.

„Z demokracji nie zostało prawie nic – grzmiał jeden z liderów PPS Kazimierz Czapiński. – »Konstytucja« przybiera charakter monarchistyczny. Biurokracja uzyskuje olbrzymią władzę. Nie posuwamy się tylko tak daleko jak hitlerowska ustawa o upoważnieniach z marca 1933 r., która nadaje rządowi prawa ustawodawcze – nawet wbrew Konstytucji”.

Wraz z rozwiązaniem parlamentu rozpoczęto przygotowania do nowych wyborów, zaplanowanych na 8 września. Sanacja miała pełnię władzy, w dalszym ciągu jednak starała się zdobyć poparcie większości społeczeństwa. Ułatwieniem było rozbicie opozycji, która, podobnie jak w 1930 r., pozostawała skłócona. Niektórzy posłowie nie bardzo mogli sobie wyobrazić życie poza ławami parlamentarnymi, dlatego za obietnicę ponownego wyboru gotowi byli na daleko idące kompromisy. Dzięki niewielkim ustępstwom obóz rządzący zdołał ponadto zdobyć przychylność części mniejszości narodowych, w tym Ukraińskiego Zjednoczenia Narodowo-Demokratycznego.

Rozbity wewnętrznie pozostawał ruch chłopski. 14 lipca 1935 r. odbył się nadzwyczajny kongres Stronnictwa Ludowego, na którym odczytano list emigracyjnych polityków, na czele z Wincentym Witosem, Maciejem Ratajem i Władysławem Kiernikiem. Wprost wezwali oni do bojkotu wyborów. Każdy działacz, który zdecydowałby się wziąć w nich udział, miał zostać skreślony z listy członków SL. W konsekwencji część polityków opuściła Stronnictwo, zapowiadając udział w wyborach, m.in. dotychczasowy prezes Kongresu, najwyższej władzy Stronnictwa, Maksymilian Malinowski oraz prezes klubu poselskiego Michał Róg. Również Polska Partia Socjalistyczna zdecydowała się zbojkotować nadchodzące wybory.

Zabawa sanacyjna

Decyzję partii opozycyjnych o bojkocie wyborów krytykowała przychylna sanacji prasa. „Ilustrowany Kurier Codzienny” ostrzegał ludowców i socjalistów, że droga, którą obrali, „wiedzie poza nawias życia”. Jak przekonywał krakowski dziennik, poszczególni politycy opozycji coraz częściej zadawali sobie pytanie, czy bojkot był właściwą postawą: „Należy z całym obiektywizmem stwierdzić, że w miarę przybliżania się terminu wyborów, akcja bojkotowa załamuje się wyraźnie, i to w całym kraju”.

Na ten i podobne głosy zdecydowanie odpowiadały tytuły opozycyjne. „Gazeta Robotnicza” – organ PPS Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego – przekonywała swoich czytelników, że już wcześniej „skład Sejmu został ustalony”, a same wybory nazywała „zabawą sanacyjną”. Zarazem wskazywała zakłamanie niektórych dziennikarzy i publicystów, za obietnicę mandatu poselskiego wytrwale broniących autorytarnej konstytucji: „Ci, co mają wszelkie szanse być »ustalonymi«, a władają piórem, bardzo dobrze sobie teraz chwalą ordynację wyborczą. Takiej niewdzięczności, by za mandat nie pochwalić ordynacji – nikt się od nich nie spodziewał”.

Nie tylko ordynacja wyborcza budziła sprzeciw prasy lewicowej. Z ostrą krytyką spotkały się też listy kandydatów. W myśl konstytucji kwietniowej listy były układane wyłącznie przez zgromadzenia okręgowe – niedemokratyczne ciała składające się z przedstawicieli samorządu terytorialnego, izb rzemieślniczych, związków zawodowych, uczelni itp. – słowem z osób sprzyjających sanacji bądź bezpośrednio z nią związanych. Wspomniana już wcześniej „Gazeta Robotnicza” zauważała: „Na przeszło 500 ustalonych kandydatur naliczyliśmy wszystkiego 12 robotniczych, w tem dwóch sekretarzy związkowych! Co najmniej tylu jest też obszarników, przeważnie z arystokracji i przeważnie na pierwszych miejscach w kolejności kandydatur. Równo tylu też znajdziemy przemysłowców”.

W cieniu aresztowań

Prasa opozycyjna informowała poza tym o aresztowaniach osób, które kolportowały antyrządowe ulotki. Na przykład 14 sierpnia 1935 r. w Koninie policja zatrzymała działacza socjalistycznego, który rozprowadzał materiały PPS wzywające do bojkotu wyborów. „Jeżeli każdy starosta zacznie tak »interpretować« po swojemu druki i działalność niemiłych sobie partii czy ludzi, jeżeli za rozdawanie legalnych odezw grozi się i pakuje się kolporterów do więzienia, to ładne stosuneczki zapanują w Polsce”, ostrzegała „Gazeta Robotnicza”.

Wraz ze zbliżaniem się terminu wyborów sanacja coraz brutalniej obchodziła się z opozycją. „Na Kresach policja stosuje terror, aby uniemożliwić wszelką akcję przeciw wyborom”, podawała prasa socjalistyczna. W innym tekście alarmowano, że „z 29 na 30 sierpnia w nocy w Zamościu nastąpiły masowe aresztowania. Między aresztowanymi są wszyscy działacze PPS oraz ludowcy”. Do podobnych incydentów dochodziło w całym kraju, zwłaszcza w takich regionach jak województwa wschodnie, gdzie sanacja miała silne wpływy.

BBWR – koniec monolitu

Mimo wytężonej akcji propagandowej BBWR nie potrafił zachęcić obywateli do udziału w jego wiecach. „Sanacja poczyniła już wszelkie przygotowania, by ostatni tydzień przed wyborami wypełnić zgiełkiem i harmidrem. Poza zebraniami, które odbywać się mają codziennie, w dniu samych wyborów przygrywać będą orkiestry, maszerujące przez ulice, by zmobilizować zaspanych i apatycznych obywateli”, donosiła „Gazeta Robotnicza”. Jednocześnie z satysfakcją odnotowywała: „Nikt nie daje się łowić na sanacyjne plewy”.

Kampania wyborcza uwidoczniła problemy wewnętrzne BBWR. Jak pisał jeden z najwybitniejszych znawców II RP Andrzej Ajnenkiel, „w trakcie akcji wyborczych nastąpił faktyczny rozpad BBWR. Jeszcze za życia marszałka Blok, jednoczący tak różnorodne politycznie i społecznie elementy, przestawał być sprawnym narzędziem w rękach swojego prezesa [Walerego Sławka]. Ten wielokrotnie dawał do zrozumienia, że po uchwaleniu konstytucji zadania organizacji zostaną spełnione”. Stojący na czele BBWR Sławek miał nadzieję, że zwolennicy sanacji skupią się wokół nowej konstytucji jako „naczelnego regulatora” życia politycznego, społecznego i gospodarczego.

Optymizm Sławka nie znajdował jednak potwierdzenia w rzeczywistości. Śmierć Piłsudskiego doprowadziła do licznych pęknięć w dotychczasowym monolicie. Coraz więcej osób zgłaszało swoje ambicje polityczne. Zwłaszcza w terenie dochodziło do gorszących sporów o miejsca na listach wyborczych. Tam, gdzie wpływy sanacji były znaczne, proces układania list przebiegał jeszcze w miarę spokojnie. Natomiast w centralnej i zachodniej Polsce poszczególne związki i organizacje, dotychczas wierne marszałkowi, prowadziły ze sobą prawdziwą wojnę.

„Rozgrywki o znalezienie się na liście kandydatów powodowały – pisał Ajnenkiel – że gdy ordynacja przewidywała jako minimum listę składającą się z czterech nazwisk, w skali całego kraju na liście umieszczano średnio nazwisk pięć. Istniały też okręgi wyborcze, w których na liście znajdowało się ośmiu kandydatów – choć, przypomnijmy, z każdego okręgu wybierano dwóch posłów”.

Trudności wewnętrzne i nieumiejętną kampanię wyborczą władza próbowała przykryć propagandą. Za pośrednictwem sprzyjających jej gazet apelowała do obywateli o kierowanie się „chłopskim rozumem”. A ten podpowiadał, że rezygnacja z głosowania niczego nie załatwia. „Ordynacja wyborcza do Sejmu i Senatu jest ustawą – stwierdzano na łamach „IKC”. – Każda ustawa może być dobra albo zła. Jeśli jest dobra, należy dążyć do jej utrzymania, jeśli jest zła, należy dążyć do jej zmiany; jeśli ma dobre i złe strony, należy je zmienić tak, aby te złe strony usunąć. W każdym jednak razie nie można udawać, że ustawy się nie widzi (podkreślenie oryginalne), nie można obrażać się na życie i odwracać się do życia plecami. Kto to robi, ten sam się przekreśla”.

Walki wewnętrzne – zarówno w obozie władzy, jak i w środowisku opozycji – obserwowało zdegustowane społeczeństwo. Nie może zatem dziwić niska frekwencja w wyborach z 8 września 1935 r., która wyniosła zaledwie 46,51%. Warto również pamiętać, że w wielu lokalach wyborczych dochodziło do fałszerstw, mających na celu jej podniesienie. Tak znaczny odsetek obywateli, którzy pozostali w domu, pokazywał sprzeciw wobec coraz bardziej autorytarnych rządów. Najwyższą frekwencję zarejestrowano w województwach wschodnich i na Śląsku, najniższą w Poznańskiem i w samej stolicy.

Rządowa propaganda starała się zniwelować poczucie klęski, tłumacząc, że w porównaniu z wyborami z 1930 r. udział obywateli zmniejszył się „zaledwie” o 28,3%. W wydanym komunikacie zaklinano rzeczywistość, przekonując, że niska frekwencja była „wynikiem nie tylko nieprzebierającej w środkach agitacji antywyborczej i fizycznego przeszkadzania w braniu udziału w akcji wyborczej, ale i niezwykle niesprzyjających warunków, na które złożyły się ulewne deszcze, rozmokłe drogi, przedwczesny śnieg w okolicach podgórskich i grożąca w niektórych miejscowościach powódź”.

Ersatz demokracji

W nowym Sejmie (podobnie jak w Senacie, do którego „wybory” odbyły się 25 sierpnia i 15 września) dominował BBWR. Na 208 miejsc posłowie sanacyjni zajęli aż 153. Pozostałe objęli przedstawiciele mniejszości narodowych. Podobne proporcje zachowano w Senacie. Jedynym zaskoczeniem był brak niektórych „pewnych” kandydatów, którzy przepadli w głosowaniu. Na przykład w okręgu nr 97 w Wielkopolsce startujący z drugiego (a więc „biorącego”) miejsca Euzebiusz Basiński, wójt Kotlina, przegrał z Włodzimierzem Krzywoszyńskim, 32-letnim właścicielem ziemskim. Podobna sytuacja miała miejsce w okręgu nr 98. Z kolei w okręgu nr 99 mandatu nie otrzymał żaden z dwóch pierwszych, kojarzonych z sanacją kandydatów, tj. ani Stefan Rosada, ani Antoni Michalski.

Społeczeństwo mające jedyną szansę na pokazanie swojego zdania zdecydowało się poprzeć polityków z dalszych szeregów.

„Obóz »sanacyjny« ma dużo kłopotu, żeby to wszystko wyglądało jednak jako tako”, witała otwarcie nowego parlamentu „Gazeta Robotnicza”. Jej zdaniem Sejm i Senat oraz zasiadających w ich ławach polityków powinno się nazywać „ersatzem”. „Ersatz to fikcja, złudzenie – coś, co pozornie zastępuje świat rzeczywisty. Obóz »sanacyjny« chce uszczęśliwić Polskę pozornem (podkreślenie oryginalne) życiem politycznym w »nowym parlamencie«”.

Jeśli ktoś miał wątpliwości, w jakim kierunku zmierzała Polska, wybory z września 1935 r. ostatecznie je rozwiały. Zresztą już wcześniej zwycięstwo obozu rządzącego zagwarantowała konstytucja kwietniowa. Jednoznacznie bowiem sankcjonowała państwo jednopartyjne, przykryte hasłem „interesu narodowego”. Umocniwszy zaś całkowicie swoją władzę, sanacja skręciła zdecydowanie w prawo, czego emanacją było powołanie w 1936 r. w miejsce BBWR Obozu Zjednoczenia Narodowego. Polska stawała się nie tylko autorytarna, ale i coraz bardziej nacjonalistyczna.

Wydanie: 2017, 37/2017

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy