Horror zaczyna się latem. Człowiek zap… po cztery trasy tygodniowo i nie piśnie nawet o dziewięciogodzinnym dniu pracy Poważne wypadki polskich autokarów, które wydarzyły się w ostatnich tygodniach, sprawiły, że tematem bezpieczeństwa transportu wakacyjnego zajęli się wszyscy: rodzice dzieci wyjeżdżających na obozy, dziennikarze i politycy. Marek jest kierowcą autobusu z prawie 20-letnim stażem. Większość zawodowego życia spędził za kierownicą autokarów wożących wycieczki zagraniczne. Pracuje w dużej firmie przewozowej w Warszawie. Bieda panie, bieda Panie, teraz to jest wszystko cacy. Ale pan widzi, jaka to firma. Własny park maszynowy, własny serwis, kilkanaście autokarów, większość to nówki. Ale większość firm przewozowych w Polsce to małe przedsiębiorstwa, mające jeden, góra dwa autokary. Spotkałem kiedyś w Chorwacji takiego jednego biznesmena. Były górnik, dostał odprawę i z kumplem złożyli się na dziesięcioletniego mercedesa składanego w Turcji. I już powstała firma przewozowa! Z dwoma kierowcami, którzy zap… non stop ze zmianami w locie. Trasa, sen, trasa, sen. Ceny mieli niskie, więc w końcu przeszli na trasy zagraniczne. I tak mają szczęście, bo ze Śląska te kilkaset kilometrów bliżej do ciepłych krajów. Dobrej jakości autobus kosztuje. Nawet jeśli go wziąć w leasing, to raty są za wysokie dla przeciętnego polskiego biura podróży. Do tego opłata licencji, koncesji, paliwa, parkingu, serwisu i autostrad. A żeby być konkurencyjnym, trzeba klientom dawać jak najniższe ceny, prawie po kosztach. Nikt nie odkłada na amortyzację, nie ma pieniędzy na nowe samochody. Jeździłem kilka lat temu z takim tanim biurem. Pielgrzymki, szkoły, wycieczki zakładowe. Jak najtaniej, jak najszybciej. Jechaliśmy do Włoch. Ponad 20 godzin jazdy non stop. I ksiądz przewodnik podchodzi z prośbą: „Panie Marku, może by tak podgonić, bo wie pan, msza zaczyna się o 9, a jeszcze kwadransik, żeby się ludzie ogarnęli”. Jak usłyszałem o tym wypadku na Węgrzech, od razu to sobie przypomniałem. A jak nie msza, to idzie tekst: „Panie Marku, dobrze byłoby, żebyśmy w San Marino byli o tej i o tej, bo zakupy będą dłuższe” lub „Panie Marku, muzeum otwarte jeszcze dwie godzinki, a dziś jest wolny wstęp”. I w całym kraju takie wycieczki stanowią większość. Pewnie, że na trasie do Włoch czy Francji powinien być nocleg tranzytowy, na przykład gdzieś na Słowacji czy w Czechach. Żaden koszt. Znajoma z jednego z biur miała w tym roku w swojej ofercie dwie wersje wycieczki dla gimnazjalistów do Włoch. Ta z noclegiem tranzytowym kosztowała tylko o 50 zł więcej, a prawie wszyscy rodzice wybierali tańszą, „bo dzieci szybciej będą na plaży, a 50 zł przyda się na kieszonkowe”. Oszczędzamy? Na długie trasy powinniśmy jeździć we trzech. Tak jest w Europie Zachodniej, tak jest w firmie, w której teraz pracuję. Na długich trasach konieczny jest nocleg tranzytowy. A dla biur podróży te dwie kwestie to szansa na zaoszczędzenie paru groszy. W trasę puszcza się dwóch kierowców. Oszczędza się nie na dietach (te liczone są dopiero od przekroczenia granicy), a na godzinach pracy trzeciego, na jego noclegu. Grupie zaś funduje się jazdę z noclegiem w autokarze. Ludzie co prawda nie czują nóg, nie za bardzo wiedzą, co zwiedzają nad ranem, ale cieszą się, że zaoszczędzili. Nagle się zrobił szum, że trzeba kierowców i ich autobusy kontrolować. A przedtem nikt o tym nie wiedział? Poza tym wie pan, jak takie kontrole wyglądają? Policja owszem, dokładnie sprawdza stan techniczny wozu i trzeźwość kierowcy. Ale nikt go nie zapyta, czy ostatnich kilka nocy był w trasie, czy spał. Na Zachodzie kierowcy oprócz zamontowanych w autobusie tachometrów mają karty kierowców, gdzie odnotowany jest czas pracy i czas odpoczynku. A tachometry? Czy to tak trudno odgiąć ząbki albo lekko przesunąć tabelkę? Jak usłyszałem o tym, że autokary będą szybciej odprawiane na granicach, szlag mnie trafił. Przecież to obietnice bez pokrycia! Przez polską bardzo często szybko puszczają. Ale potem jest granica czesko-austriacka. A tam nieraz trzymali nas i osiem godzin. Nie było żadnego „trzepania” wozu, kontroli podwozia. Kiedy wreszcie podnieśli szlaban, zapytałem Czecha, dlaczego nas tak długo trzymali, przecież nie było powodu. Usłyszałem: „A chcesz postać jeszcze osiem godzin?”. Potem te stracone na granicy godziny się nadrabia. Bo znowu słyszę: „Panie Marku, to co, rezygnujemy z Wenecji,
Tagi:
Adam Gąsior









