Spod szubienicy do aliantów

Spod szubienicy do aliantów

Przeszło 30 tys. nazistów uniknęło kary, bo okazali się potrzebni Amerykanom i Brytyjczykom W dniach obchodów 70. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego ukazała się informacja, że w niemieckiej gminie Sylt mieszkał i zrobił karierę polityczną jako burmistrz Westerlandu w latach 1951–1964 gen. SS Heinz Reinefarth, odpowiedzialny za zbrodnie na cywilnej ludności Warszawy. Ten niemiecki zbrodniarz, kat Warszawy, po wojnie żył sobie spokojnie. Był ceniony jako dobry gospodarz. O jego przeszłości w okolicy nie wiedziano albo nie mówiono. Takich jak on było wielu, bo – jak szacują historycy – przeszło 30 tys. nazistów uniknęło kary, uciekając przed wymiarem sprawiedliwości. Kanałów ucieczek było wiele – argentyński, hiszpański, watykański, a także wywiadowczy – aliancki. Aliantom zależało na uspokojeniu sytuacji w powojennych Niemczech, a do w miarę sprawnego funkcjonowania państwa potrzebowali nie tylko administracji cywilnej i wojskowej, ale również wywiadu. Osądzenie i skazanie kilkudziesięciu tysięcy byłych nazistów mogło spowodować ogromną lukę kadrową. Początek zimnej wojny z ZSRR dał pretekst do współpracy z nazistami, którzy byli antykomunistami. Sam gen. Dwight Eisenhower otrzymał 10 maja 1945 r. rozkaz od Sztabu Generalnego, by rozpoczął wyłapywanie zbrodniarzy wojennych, ale do subiektywnej oceny pozostawiono mu „wyjątki przydatne ze względów wywiadowczych lub militarnych”. Sprawa dotyczyła nie tylko kadr wywiadowczych, ale i naukowych, gdyż niektóre wynalazki techniczne i pomysły niemieckich naukowców wykraczały daleko poza osiągnięcia ówczesnej amerykańskiej myśli naukowej. Z Dachau do NASA Operacja „Spinacz” (Paperclip lub Overcast) jest tego doskonałym przykładem. Była to zakrojona na szeroką skalę akcja poszukiwania niemieckich naukowców w celu przewiezienia ich do Stanów Zjednoczonych. Przerzucanie odbywało się w większości przypadków bez wiedzy Departamentu Stanu, amerykańskie przepisy zabraniały bowiem członkom partii nazistowskiej przebywania na terytorium USA. W ten sposób na kontynent amerykański trafiło kilkuset naukowców (różne szacunki mówią o ponad 700), wśród których zapewne byli i zbrodniarze wojenni. Tą samą drogą do Stanów Zjednoczonych trafiły setki, jeśli nie tysiące dawnych nazistów, zbrodniarzy wojennych, którzy np. przez samą CIA byli nakłaniani do fałszowania swojej przeszłości. Ilu nazistów – bądź co bądź w sposób nielegalny – trafiło do USA, nie wiadomo, a mity o siatce nazistowskiej w Stanach Zjednoczonych są żywe do dziś. Tym sposobem amerykański potencjał naukowy wzmocniony został wówczas przez takie nazwiska jak: Wernher von Braun, ojciec niemieckiego programu rakietowego, dyrektor ośrodka badań rakietowych w Peenemünde, późniejszy członek zarządu NASA; Kurt Blome, ekspert od broni biologicznej, który zdobywał doświadczenie, gazując sarinem więźniów Oświęcimia, od 1951 r. zaś pracował dla amerykańskiego Korpusu Wojsk Chemicznych, badając możliwości broni chemicznej i prowadzenia za jej pomocą wojny chemicznej; czy np. Hubertus Strughold, badacz wpływu aeronautyki na organizm człowieka. W obozie koncentracyjnym w Dachau badał wytrzymałość ludzi na zamrożenie i próżnię, niczego mu nie udowodniono, ale wyniki jego „badań” posłużyły do stworzenia medycyny kosmicznej, m.in. w programie lotów Apollo. Jeszcze do 2006 r. jego nazwisko widniało w Międzynarodowej Sali Chwały Zdobywców Kosmosu w Muzeum Historii Kosmosu w Alamagordo w USA. Ludzie Gehlena O ile współpraca nazistowskich naukowców z Amerykanami jest sprawą znaną, o tyle informacje o współpracy wywiadowczej z byłymi tajnymi służbami państwa hitlerowskiego przeciekały do opinii publicznej w mniejszym stopniu. Klasyczne już „Akta Odessy” Fredericka Forsytha opisują tajną organizację ochraniającą byłych nazistów, umożliwiając im spokojne życie z nową tożsamością, zajmującą się także ochroną i „obrotem” kosztownościami zrabowanymi podczas II wojny światowej. Wprawdzie to literacka fikcja, jednak amerykański wywiad podjął w 1945 r. współpracę z niemiecką agenturą i balansując na granicy prawa i zwykłej moralności, pomagał w ukrywaniu się byłych agentów wywiadu niemieckiego. W kwietniu 1945 r., kiedy dymiły jeszcze kominy niemieckich krematoriów, kapitan Amerykańskich Sił Powietrznych John R. Boker rozpoczął w Europie misję, która – według niego – miała uderzyć w Związek Radziecki. Boker przesłuchiwał niemieckich lotników Luftwaffe i wywnioskował, że większość z nich ma nastawienie antykomunistyczne, co można było wykorzystać w rozwijającym się konflikcie politycznym z ZSRR. W ten sposób kpt. Boker stał się ekspertem od Związku Radzieckiego w obozie dla jeńców niemieckich w Wiesbaden. Parę tygodni później spotkał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 34/2014

Kategorie: Historia