Spółdzielczość jest wieczna

Spółdzielnia to forma najprostsza i najmniej kosztowna. Dająca każdemu prawo do działania Rozmowa z posłem Stanisławem Stecem, przewodniczącym Komisji Rewizyjnej Krajowej Rady Spółdzielczej – Namawia pan rolników do zrzeszania się w spółdzielnie. Czy nie spóźnił się pan o pół wieku? Spółdzielczość rzeczywiście była szansą dla wsi w II Rzeczpospolitej. Ale dziś, jak chłop słyszy słowo “spółdzielnia”, to stawia kosę na sztorc. – To pan ma informacje spóźnione o kilka lat. Tak – jak pan mówi – było rzeczywiście w początkach lat 90. Rzeczywiście – chłop nie akceptował spółdzielczości w wydaniu peerelowskim, bo traktował je – i słusznie – jako formę działalności upaństwowionej. Myślę jednak, że rolnicy zorientowali się już, że niesłusznie odsunęli się od spółdzielczości. – Chyba nie tylko z własnej winy? Ówczesne władze nie widziały żadnej różnicy między przedsiębiorstwem państwowym a spółdzielczym. – Wiele złego zrobiła ustawa z 20 stycznia 1990 r. o zmianach w organizacji spółdzielczości. Między innymi – zakazała zrzeszania się spółdzielni w związki i nakazała wymianę prezesów. Ówczesna władza założyła, że wszyscy prezesi spółdzielni to narzuceni siłą działacze partyjni, i że trzeba ich wymienić na nowych, wybranych demokratycznie przez spółdzielczą społeczność. Twierdzę, że to podejście do spółdzielczej rzeczywistości było mocno spóźnione. Prawo spółdzielcze, które było uchwalone w 1982 r. – a przecież był to okres stanu wojennego – było bardzo demokratyczne. Wprowadzało obowiązek tajnych wyborów do władz spółdzielni. Od tej pory przywiezienie prezesa w teczce było mało możliwe, bo nawet mógł go ktoś usiłować narzucić, ale w tajnym głosowaniu – musiał przepaść. W początkach nowego ustroju prezesi – w ogromnej większości – już odpowiadali spółdzielcom. Mam na to dowody. W roku 1990 pracowałem w Związku Spółdzielni Rolniczych w Poznaniu i byłem świadkiem i uczestnikiem zdarzeń. Na 130 spółdzielni poznańskich, które miały wymienić prezesa, dokonano tego tylko w siedmiu przypadkach – rzeczywiście prezesa wymieniono. Ludzie rozumowali tak: wiemy, kogo mamy, nie wiemy, kogo możemy dostać. To był dowód, że spółdzielcy potrafili sami oceniać sytuację. – Ale jednak rolnicy odsunęli się od spółdzielczości, zwłaszcza od GS-ów. Na wsi powstawały różne spółki, tylko nie spółdzielnie. – Rozporządzenie premiera Balcerowicza, które umożliwiało powoływanie do życia nowych tworów, dawało też tym nowym organizacjom możliwości uchylania się od płacenia podatków. Więc przy różnych sklepach i punktach usługowych, na wsiach i w małych miasteczkach, zaczęły tworzyć się nowe firmy, nowe spółki. Miały tę przewagę nad Gminnymi Spółdzielniami, że nie prowadziły rachunkowości, że nie posiadały kas fiskalnych, a więc można było wprowadzać do obrotu towary bez dokumentacji. W związku z tym mogły konkurować cenowo ze sklepami geesowskimi. I spółdzielczość znalazła się na gorszej pozycji. Dlatego rolnik wówczas zakładał, że rynek rozwiąże wszystkie jego problemy, że podmioty skupujące będą walczyć o jego zboże, ziemniaki, żywiec… Że do jego zagrody przyjedzie z pięciu, albo i więcej kupców, a on będzie tylko targować ceny. Okazało się jednak, że skupujący nie są zainteresowani paroma sztukami świń, paroma litrami mleka. Tylko większą ilością surowca. A jeżeli nie było go w odpowiedniej ilości i odpowiedniej jakości, to zaczęli importować. Rynek europejski został otwarty i w związku z tym rolnik obudził się, że to coś nie tak. I zaczął mówić o grupach producenckich. A przecież gminna spółdzielnia to nic innego jak grupa producencka. – Czy chodzi tu o nazwę? Czy dlatego powstają grupy producenckie, a nie spółdzielnie? – Trafił pan w sedno. W pierwszym projekcie ustawy o grupach producenckich powiedziano, że taka organizacja winna stanowić stowarzyszenie, spółkę. Zadałem wówczas pytanie: dlaczego nie spółdzielnia? Przecież spółka to jest nowy twór, którego funkcjonowanie trzeba tłumaczyć rolnikom od początku. A co to jest spółdzielnia – wszyscy wiedzą. W dodatku – po nowelizacji prawa spółdzielczego w 1994 roku, kiedy w ustawie zapisano, że majątek spółdzielni jest majątkiem prywatnym członków, naprawdę – nie ma nic prostszego jak zorganizowanie spółdzielni. Producenci powinni tworzyć właśnie spółdzielnie. To forma najprostsza i najmniej kosztowna. Dająca każdemu takie samo prawo do działania. Każdy członek spółdzielni ma ten sam jeden głos. Chodzi tylko o to, że trzeba być aktywnym – trzeba przychodzić na zebrania, zabierać głos. Należy tylko przekonać rolników, że grupa producencka może być spółdzielnią. Albo odwrotnie –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2000, 2000

Kategorie: Zdrowie