Spółdzielnie mają przyszłość – rozmowa z prof. Henrykiem Ciochem
Ruch spółdzielczy powinien mieć zagwarantowaną niezależność wobec państwa, a wszelkie ingerencje w jego działalność muszą być bardzo wyważone Spółdzielnie kojarzone są niekiedy z czasami stalinizmu i przymusowym zaganianiem chłopów do kolektywnego gospodarowania. Czyli po prostu z kołchozami. – Wielu ludzi myśli, że spółdzielczość jest dzieckiem poprzedniego systemu, mającym rodowód w PRL. Tymczasem rodziła się ona na ziemiach polskich już w początkach XIX w. Uważam, że pierwszą na świecie spółdzielnię – Hrubieszowskie Towarzystwo Rolnicze – założył w 1816 r. ks. Stanisław Staszic. Uwłaszczył chłopów w kilkunastu należących do niego wioskach, określił regulamin, wedle którego mieli oni wspólnie i dobrowolnie prowadzić gospodarstwo i ratować się w nieszczęściach. Dochody były częściowo dzielone między nich, a w części przeznaczane na rozwój gospodarstwa oraz przekazywane na cele kulturalne i oświatowe (przede wszystkim na kształcenie chłopskich dzieci). Towarzystwo przetrwało aż do początku lat 50., kiedy zostało zlikwidowane decyzją władz. W 1844 r. w Rochdale powstała spółdzielnia spożywców, założona przez tkaczy angielskich. Sformułowano wtedy ważne zasady, uznane później za powszechnie obowiązujące w ruchu spółdzielczym na całym świecie, m.in. zasadę otwartych drzwi, oznaczającą nieograniczony dostęp nowych członków do spółdzielni, zasadę równości (przy wyborze organów każdy, niezależnie od ilości wkładów, ma jeden głos), dobrowolności (niedopuszczalny jest przymus pod jakąkolwiek postacią, zarówno przy zakładaniu, jak i likwidacji spółdzielni), samorządności (o swoich sprawach decyduje sama spółdzielnia poprzez swoje organy). Co nie zmienia faktu, że dziś w potocznym rozumieniu spółdzielnie nie różnią się od spółek. – Rzeczywiście, w wielu krajach istnieje tendencja do „uspółkowiania” spółdzielni, czyli w praktyce do likwidacji ruchu spółdzielczego. Tymczasem spółdzielczość to nie tylko gospodarowanie, lecz także ruch społeczno-gospodarczy. Spółdzielnia, inaczej niż spółka prawa handlowego, zajmuje się równolegle i działalnością gospodarczą, i społeczną, na rzecz swoich członków. Działalność ta jest prowadzona wspólnie, służy nie tylko maksymalizacji dochodów, ale i zaspokajaniu rozmaitych potrzeb spółdzielców. W 1995 r. na Kongresie Międzynarodowego Związku Spółdzielczego w Manchester wyraźnie wskazano różnice między spółdzielniami a spółkami. Wedle przyjętej wówczas definicji spółdzielnia jest autonomicznym zrzeszeniem osób, które zjednoczyły się dobrowolnie w celu zaspokojenia aspiracji i potrzeb ekonomicznych, kulturalnych i socjalnych, poprzez założenie wspólnego, demokratycznie zarządzanego przedsiębiorstwa. Spółdzielnie opierają działalność na wartościach samopomocy, wspólnej odpowiedzialności, demokracji, równości, sprawiedliwości i solidarności. Takich zasad nie muszą zaś przestrzegać spółki. Jak wygląda w praktyce stosowanie tych wartości? – Ich przestrzeganie świadczy o prawidłowym stosunku administracji publicznej do spółdzielczości. Ruch spółdzielczy powinien mieć zagwarantowaną niezależność wobec państwa, a wszelkie ingerencje w jego działalność muszą być bardzo wyważone, gdyż majątek spółdzielni stanowi prywatną własność członków spółdzielni. We wspomnianym przez pana okresie stalinizmu, czyli we wczesnym PRL-u, ta niezależność była często łamana – a i obecnie, co trudno zrozumieć, dają się zauważyć tendencje do jej podważania. Mimo że nie ma już państwa totalitarnego i panuje demokracja? – Te zakusy na niezależność pojawiają się właśnie w demokratycznie przyjmowanych propozycjach zmian prawnych. Np. po pierwszym czytaniu w Sejmie jest wniesiony przez klub PO projekt nowej ustawy o spółdzielniach, w którym wprowadzony został nadzór właściwych ministrów nad wszystkimi branżami spółdzielczymi w Polsce (mamy ich 15). Ograniczone zostaną też na rzecz państwa uprawnienia lustracyjne wobec spółdzielni, sprawowane dotychczas przez Krajową Radę Spółdzielczą. Warto zauważyć, że obecne prawo spółdzielcze z 1982 r., czyli z czasów stanu wojennego, przewiduje tylko nadzór korporacyjny, sprawowany przez związki spółdzielcze i Krajową Radę Spółdzielczą oraz sądy cywilne – ale nie przez państwo. Jak widać, wtedy zaufanie państwa do spółdzielczości było większe. Dziś natomiast zamierza się wprowadzić państwowy nadzór w stosunku do wszystkich typów spółdzielni – czyli system, jaki panował w czasach najciemniejszego socjalizmu. Od ewentualnej decyzji ministra można przecież odwołać się do sądu. – Ale te odwołania będą kierowa ne do sądów administracyjnych, a sprawy spółdzielcze są sprawami cywilnymi, zawsze więc były rozpatrywane przez sądy cywilne. I tak powinno pozostać. Nowa ustawa o spółdzielniach wprowadza niczym nieuzasadnioną ingerencję administracyjną w sferę stosunków prywatnych, do których należą kwestie związane z działalnością spółdzielczą. Pragnę zauważyć, że w okresie II RP stosunek państwa do spółdzielczości był bardzo pozytywny, czego nie można powiedzieć o ostatnim 20-leciu.









