Społeczeństwo zwykłe i obywatelskie

Społeczeństwo zwykłe i obywatelskie

Według rozpowszechnionego poglądu gospodarka polska ma być już do tego stopnia zglobalizowana i „zunioeuropeizowana”, że polityka krajowa nie może jej bardzo zaszkodzić. Giełda nie zareagowała na wynik wyborów, uformowanie się w parlamencie populistycznej większości przyprawiło ją jedynie o krótkotrwałą wahliwość. Wygląda na to, że rejwach na scenie politycznej mało ją obchodzi. Inwestorzy zlekceważyli przygotowania do nowej komisji śledczej, tym razem powołanej do „zbadania” sektora bankowego. Jeśli ta komisja będzie działać w taki sposób jak rywinowska czy orlenowska, nałoży czapkę hańby nie tylko Balcerowiczowi, ale również czołowym bankowcom, ich domniemanym politycznym protektorom i nie wiadomo komu jeszcze, bo podobnie jak to było z poprzednimi komisjami, bankowej również nie zostaną zakreślone nieprzekraczalne granice. Prestiż i wiarygodność większego polskiego biznesu już podważone przez media i komisję orlenowską zostaną rozmyślnie jeszcze bardziej podkopane. Dziedzina, w której wytwarzane są dobra o podstawowym znaczeniu dla jednostek i całego kraju, będzie się wydawała biednemu narodowi polskiemu coraz bardziej podejrzana i brudna. Już zresztą ten naród za swoją biedę i bezradność szuka rekompensaty w przeżyciach religijnych, które go jeszcze bardziej czynią niezdolnym do zapanowania nad swoim realnym życiem. Optymiści wolnorynkowi powtarzają swoje bez względu na fakty: nie martwmy się, nie bójmy się, gospodarka jest już autonomiczna, a gwarancją jej niezależności od polityki krajowej jest globalizacja… Ten pogląd przemawia do przekonania tym, którzy z drzewa wiadomości dobrego i złego uszczknęli cokolwiek ogólników i wierzą, że procesy gospodarcze dzieją się same i same się prowadzą do pożądanych rezultatów, chodzi tylko o to, aby rząd nie przeszkadzał. Gospodarka – powiedzą – jest autonomiczna nie tylko w stosunku do polityki, ale również, a nawet tym bardziej, w stosunku do kultury. Nie ma dla niej znaczenia, jaka w kraju panuje moralność, w co ludzie wierzą, na co media kierują ich uwagę, czy wyrażają swoje myśli starannie i zrozumiale, czy przeciwnie – bełkocą; czy dbają o szacunek innych, czy przeciwnie – jest im wszystko jedno… W rzeczywistości to i wiele innych czynników kulturowych ma wpływ na gospodarkę. Niczego wielkiego w gospodarce nie osiągnięto poprzez samą pogoń za pieniędzmi. Homo oeconomikus to ktoś, kto kupuje lub sprzedaje; żeby produkować, tworzyć przedsiębiorstwa, ryzykować – trzeba być czymś więcej. W realnym życiu jednostek starania o dobra materialne pochłaniają najwięcej energii. Wymagają też najwyższego napięcia zdolności przewidywania i wytrwałości. Także opanowania naturalnej skłonności umysłu do rojeń i fantazjowania. W porównaniu z tym politykowanie jest łatwizną. Ludzie, którzy myślą byle co i byle jak na temat polityki, religii, wychowania dzieci tak cudzych, jak własnych, przestawiają swoje umysły na najwyższą ścisłość i rzeczowość, na jaką ich stać, gdy chodzi o zdobycie dóbr materialnych. I pomyślmy teraz o miejscu, jakie politycy wyznaczają w naszym kraju gospodarce. Politycy i media. Dziedzina wytwarzania dóbr powszechnie pożądanych, niezbędnych, decydujących o jakości życia i miejscu narodu w hierarchii międzynarodowej została odwartościowana i zdegradowana. Na pierwsze miejsce została wysunięta „scena polityczna” z aktorami odgrywającymi zmyślone dramaty. Według wiarygodnych badań Polska jest najbiedniejszym krajem wśród członków Unii Europejskiej, biedniejszym niż np. Litwa czy Słowacja. Pod względem racjonalności gospodarczej zajmuje ostatnie miejsce. Mimo to nie wyrzeka się swojej misji pouczania innych narodów. W szczególności eksportuje za Niemen ideę „społeczeństwa obywatelskiego”. Ponieważ społeczeństwa obywatelskiego nie można ani zjeść, ani wypić, ani podzielić na akcje i sprzedać na giełdzie, nikt się na serio nie zastanawia, co to jest. Kiedyś miało ścisłe znaczenie; filozofowie wymyślili je jako przeciwieństwo stanu natury. Gdy ludzie uświadomili sobie, że lepiej im się opłaca podporządkować się prawom i być posłusznymi władcy, niż zachować pierwotną wolność i żyć w stałej bojaźni przed niczym nieograniczoną wolnością pazernych na dobra materialne i agresywnych bliźnich, wtedy „umówili” się i „wprowadzili” społeczeństwo obywatelskie. Było ono jednością państwa i społeczeństwa. Rozróżnił społeczeństwo obywatelskie od państwa dopiero Hegel, ale Hegel jak to Hegel, chciał rzecz uściślić, a spowodował zamęt. Do instytucji społeczeństwa obywatelskiego zaliczył m.in. policję, co było słuszne, ale zacierało różnicę, którą chciał uwypuklić. Dopiero niedawno dysydenci wschodnioeuropejscy wprowadzili do języka propagandy „społeczeństwo obywatelskie” będące z istoty siłą przeciwstawną państwu. W Polsce tym słowem określamy kompleks medialno-partyjny, uzupełniany fundacjami

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety