Samorządy – ostatnie wyspy rozsądku

Samorządy – ostatnie wyspy rozsądku

„Listopad to dla Polski niebezpieczna pora?”. Niebawem okaże się, na ile prorocze były słowa Wyspiańskiego. Zobaczymy, co Polakom przyniosą wybory samorządowe. Poznamy nie tylko radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Poznamy przede wszystkim siebie. Dowiemy się, o co nam naprawdę chodzi. I z kim te cele chcemy realizować. Komu z prawie 300 tysięcy kandydatów powierzymy 46.790 mandatów, które są do obsadzenia.
Nie da się ponarzekać, a kogóż to nam tu przysłali. W wyborach samorządowych jesteśmy upodmiotowieni jak rzadko kiedy. To ten moment, gdy naprawdę możemy powiedzieć dumnie – my, naród. Razem stoimy przed szansą na sensowniejszą przyszłość, ale indywidualnie, każdy osobiście, zadecyduje o powodzeniu całej zbiorowości. Takie są reguły wyborów. I demokracji. Zebrane razem głosy czynią cuda. Na szczęście każdego ważniaka można wyeliminować z gry i, niestety, każdego durnia osadzić na tronie. Równie łatwo można nie zauważyć najlepszego z kandydatów, jak i ulec czarowi obietnic kolejnego politycznego naciągacza. Jak się przed tym bronić? Jak nie ulec największej słabości? Lenistwu! Ponad połowa Polaków nie potrafi się zdobyć na wysiłek pójścia do lokali wyborczych. A potem narzeka i narzeka. Nie widząc związku między tą absencją a sytuacją najbliższego otoczenia.
Istotą każdego samorządu jest samodzielność. Prawo społeczności lokalnych do decydowania o swoich sprawach. Tak powinno być. I tak jest w starych demokracjach. W Polsce społeczeństwo obywatelskie dopiero co kiełkuje i na dodatek stale musi walczyć o przeżycie z zakusami władzy centralnej. Żaden rząd nie lubi konkurencji w rządzeniu. A co dopiero rząd Prawa i Sprawiedliwości. Każdy, kto konkuruje z PiS, musi się liczyć z tym, że będzie eliminowany. Albo, jak samorządy, oskubywany z pieniędzy i uprawnień. Jak silne jest parcie tej partii na zdobycie władzy totalnej, widać wyraźnie przy obecnych wyborach samorządowych. W ciągu 17 lat te wybory nigdy nie były tak silnie upolitycznione. Nigdy żadna partia tak otwarcie nie postawiła przed swoimi członkami zadania – przejąć samorządy. Czy niebawem znowu usłyszymy meldunek o wykonaniu zadania i odzyskaniu dla PiS samorządów? Po tym jak Prawo i Sprawiedliwość odzyskało dla siebie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, wyszarpując je z rąk zawodowego dyplomaty, Stefana Mellera, i przekazując je pani Annie Fotydze, lepiej wiemy, co to znaczy odzyskać coś dla PiS. Wiemy też, że żadna kompromitacja kadrowa nie powstrzyma tej partii przed kolejnymi zaborami. Jeżeli więc po roku ich rządów chcemy mieć szansę na oddychanie świeżym powietrzem w miejscu sensownie zarządzanym, to zostały nam jeszcze samorządy, a przynamniej wiele z nich. Ostatnie wyspy zdrowego rozsądku, racjonalności i dobrych relacji pomiędzy władzą a obywatelami. Takie wyspy trzeba obronić. A te, w których dziadostwo konkuruje z korupcją i nepotyzmem, trzeba odmienić. Tyle że nie według recept PiS, które już w skali kraju pokazało, na co je stać.

Wydanie: 2006, 45/2006

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy