Media od zawsze rywalizowały ze sobą. Taka jest przecież ich natura. I po to rodzą się w różnych głowach ciągle nowe pomysły, by ucieszyć zmieniające się gusta. Zmienia się klient, więc w warunkach rynkowych muszą się zmieniać media. Gdyby nie było zapotrzebowania ze strony ludzi, nie byłoby przecież tego całego tabloidowego badziewia. Ktoś takie rzeczy wydaje, bo na nich dobrze zarabia. I tylko dlatego. A deklaracje o wartościach, które rzekomo przyświecają ich wydawcom, są żartem. Łatwo jest psuć nasz rynek medialny, bo nie ma na nim żadnych reguł. A słowo nasz trzeba pisać w cudzysłowie. Po 1989 r. zadbano, by mediami łatwo było sterować politycznie. Władzę nad rynkiem mają prywatni właściciele, którzy za psi grosz przejęli media i zespoły redakcyjne, a częściowo państwo, czyli politycy aktualnie sprawujący władzę. Większość prywatnych mediów jest zresztą w rękach kapitału zagranicznego, który nie ma żadnego powodu, by kierować się czymś innym poza zyskiem. I oczywiście interesami politycznymi albo gospodarczymi swoich udziałowców. Przewaga kapitałowa i zaplecza logistycznego tych wielkich grup medialnych nad polską resztówką jest przytłaczająca. I wykluczająca nawet pozorną rywalizację. Proszę zobaczyć, jak funkcjonuje rynek reklamowy. Kto i w jakich tytułach wykupuje ogłoszenia. Nie ma w tych decyzjach cienia przypadku. A chyba ostatnim kryterium, jakie bierze się pod uwagę, jest pozycja rynkowa tytułu i jego zasięg czytelniczy. Przedsiębiorstwa i instytucje o kapitale niemieckim tak polubiły media wydawane przez koncerny niemieckie, że nie mają już euro na inne. Podobnie jest w mediach z kapitałem francuskim czy amerykańskim. Stało się z nimi to, co od początku obserwujemy w hipermarketach. Skąd właściciele – stąd do sklepów płynie duża część sprzedawanego towaru. A kto odpowiada za ten żałosny stan rzeczy? W najmniejszym stopniu szeregowi dziennikarze, którzy są chyba w czołówce zawodów najbardziej w ostatnim 20-leciu sponiewieranych. Przez właścicieli traktowani gorzej niż kapusta na bazarze. Są przecież tani, występują w dużej ilości i nie mają prawa głosu. W mediach publicznych dziennikarzy pozornie bronią związki zawodowe. Pozornie, bo przez totalne rozbicie na dziesiątki organizacji bronią tylko części, swoich członków. A w mediach prywatnych? Tam dopiero mamy wolną amerykankę, jakiej nie spotkamy w żadnym ze starych krajów Unii. Dlaczego dziennikarze pozwalają się tak traktować? Dlaczego od tylu lat politycy, niewysokich przecież lotów, rozgrywają ich jak dzieci? Bo jak mało która grupa zawodowa są skłóceni i podzieleni. Bo cała energia idzie na wojnę z przeciwnikami i konkurentami. No i niestety także dlatego, że z zawodu uciekają ludzie o dużej wiedzy, poczuciu misji i niezależności. Uciekają bądź celowo są wypierani przez zarządców mediów, którym potrzebni są dyspozycyjni kunktatorzy i wykonawcy politycznych zamówień. A wszystko to dzieje się z ogromną szkodą dla pozycji samych mediów i dla szerszych procesów stanowiących o sile państwa. Czy w Polsce może być lepiej bez silnych i mądrych mediów? My także, jako tygodnik, musimy wyciągnąć wnioski z tej sytuacji. Nasi czytelnicy nieraz pisali, że chcą w większym stopniu tworzyć tygodnik. Myślę, że nadeszła pora na zmianę formuły i nowe propozycje. Ale o tym za tydzień. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Jerzy Domański