Za starość naszą i waszą

Za starość naszą i waszą

Upward view of two elder couples smiling to the camera. Happiness and retirement concept.

Mamy dwie społeczności: ludzi „normalnych” i ludzi „starych”. Ci pierwsi są wolni, ci drudzy żyją w getcie. Ale nie musi tak być! Intuicyjnie starość wiążemy z wiekiem. Ale w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat granica wieku, od którego nazywamy kogoś starym, przesunęła się radykalnie – z 40 do 70 lat. Co więcej, są od tego liczne wyjątki. Mamy przecież 80-letnich maratończyków czy prawie 100-letnie aktorki grające na scenie i w filmie, uczestniczące w imprezach, kwestach itp. O takich ludziach nie myślimy jako o starych – choćby dlatego, że dokonują rzeczy nieosiągalnych dla dużo młodszych. Dla ucznia gimnazjum studentka ostatniego roku to – przepraszam za określenie – „stara baba”, z czym bez wątpienia nie zgodzi się nikt w tzw. wieku średnim. Wobec tego stary w sensie biologicznym jest każdy, kogo uznamy za takiego z perspektywy własnego wieku. Może jednak się okazać, że niezależnie od wieku staliśmy się starzy w kategoriach społecznych na skutek negatywnej oceny naszej przydatności społecznej. Dzieje się tak, kiedy w ramach lansowanych aktualnie poglądów zostajemy uznani za zbyt starych na to, żeby się czegoś nauczyć, ogarniać nową rzeczywistość, pracować czy zarządzać firmą. Tych ocen nikt nie weryfikuje – to swoista etykietka. I na koniec możemy także się zestarzeć psychicznie, kiedy poddamy się rezygnacji, uwierzymy, że nic nie potrafimy i nie możemy, że jesteśmy już tylko zbędnym ciężarem dla rodziny i społeczeństwa. We wszystkich tych aspektach przymiotnik stary daje podstawę do wykluczenia społecznego i samowykluczenia. Wyrzuca z przestrzeni społecznej, w której jest się ocenianym według jasnych kryteriów: wykształcenia, kwalifikacji, doświadczenia zawodowego, osiąganych zarobków i przeszłych zasług. W tej grze karta z napisem: „stary” jest jak dżoker – zastępuje wszystkie inne! A w sytuacji, gdy starych jest coraz więcej, mamy już nie jedno społeczeństwo, lecz dwie społeczności: ludzi „normalnych” i ludzi „starych”. Ci pierwsi żyją w strefie wolnej. Ci drudzy – w getcie, ze wszystkimi wynikającymi stąd konsekwencjami. I choć nie ma żadnych murów ani terytorialnego przyporządkowania, wolni bezbłędnie wyczuwają tych z getta. Ktoś, kto raz do niego trafił – z powodu np. długotrwałego bezrobocia, przewlekłej choroby bądź po prostu przejścia na emeryturę – zwykle pozostaje w nim na zawsze. O relacjach między tymi społecznościami decydują działania instytucjonalne (formalne) oraz przekonania ich przedstawicieli. Jak się wydaje, państwo generalnie poczuwa się do odpowiedzialności za getto. Powołało urzędy pracy, które symulują działalność, organizuje pomoc społeczną, wypłaca zasiłki, kieruje na leczenie, wspiera organizacje pozarządowe i nie nawołuje do ostatecznego rozwiązania kwestii starości. Co więcej, podejmuje pewne działania uprzyjemniające w mniemaniu urzędników życie w getcie: tworzone są uniwersytety trzeciego wieku, kluby seniora itp. Te kosztowne zabiegi, choć trudno byłoby je nazwać niepożytecznymi, nie mają żadnego wpływu na system społeczny. Jeszcze gorzej wypadają organizacje pozarządowe – w najlepszym razie poddają one sytuację ludzi starych badaniu, czerpią państwowe środki w przekonaniu, że da się ze stoczniowca zrobić kwiaciarkę, a z emeryta – inwestora giełdowego. Aktywistami i pracownikami tych organizacji są osoby w kwiecie wieku (30 lat), a jak wiadomo, syty głodnego nie zrozumie. Dla zdecydowanej większości ludzi „wolnych” getto jest ciężarem. Wpływa na wysokość podatków, na koszty pracy, potencjalnie zagraża też miejscom pracy – cena pracy tych z tamtej strony jest kilkakrotnie niższa – naraża na nieestetyczne widoki i znoszenie nieprzyjemnych zapachów. To, że państwo zajmuje się tym problemem, w przekonaniu „wolnych” zwalnia ich od wszelkich zobowiązań – często do tego stopnia, że nie interesują się nawet najbliższymi. Jakiś czas temu oglądałem taki reportaż telewizyjny: miła pani spotkanemu na swojej klatce schodowej bezdomnemu dała koc, skrzyknęła znajomych, aby zawieźć go do szpitala. A potem wspólnie znaleźli kogoś, kto po leczeniu da mu pracę. To wszystko reporter okrzyknął mianem bohaterstwa. Brawo! To, co kiedyś było ludzkie, dziś jest bohaterskie. Zdecydowana większość tych z getta uważa, że to niesprawiedliwe. Są zdolni do pracy i gdyby ją mieli, nie musieliby korzystać z niczyjej pomocy, nie byliby zdani na niczyją łaskę. Cierpią, gdy rodzina nie zajmuje się nimi, wstydzą się, gdy jest odwrotnie. Opuszczeni żyją w przekonaniu, że sami są temu winni. Oni, nie zaś

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 25/2017

Kategorie: Opinie