Strach przed krową
Choroba szalonych krów stoi u granic, a w Polsce autorytety i urzędy kłócą się, jak z nią walczyć Wszyscy o tym mówią. Imieniny Andrzeja? Gulasz odpada. Imieniny Barbary. – W tym roku będą sałatki – wyjaśnia solenizantka i goście oddychają z ulgą. Panika dotarła do Polski, bo choroba szalonych krów stoi na niemieckiej granicy. A może już zaatakowała, tylko się nie ujawniła? A może zaraz ktoś umrze? Dziś nie wystarczy napisać na sklepowej ladzie, że wołowina jest polska. W wielu sklepach informuje się, z jakiego regionu pochodzi, wywieszane są zaświadczenia weterynaryjne. To uspokaja, ale na razie większość Polaków boi się wołowiny. Sprzedaż gwałtownie spada. W supermarketach i sklepach sprzedawcy pocieszają się, że “lepiej idzie drób”, obniżki cen stosowane są rzadko, bo to wywołuje jeszcze większą panikę. W restauracjach dania z wołowiną są tylko w jadłospisie. Ludzie boją się kupować karmę dla zwierząt, ktoś słyszał o zarażonych kotach. W pokoju nauczycielskim, na poczcie, u fryzjera – Polacy mówią tylko o chorobie szalonych krów. Boją się o siebie i swoje zwierzęta, także domowe. – Nie było dotąd zachorowań wśród psów i kotów – wyjaśnia dr Jacek Andrychiewicz z lubelskiej Kliniki Chorób Zakaźnych Zwierząt. – Ale to nie znaczy, że nie ma zarażonych karmą zwierząt. Po prostu choroba ma długi okres wylęgania i zwierzęta zdychają z innych przyczyn. Nie zdąży zaatakować ich BSE (choroba wściekłych krów). Polacy boją się choroby, mnożą się opowieści o coraz młodszych, także polskich ofiarach. – Badałem wycinek mózgu tej dziewczyny, na pewno nie zmarła na chorobę Creutzfeldta-Jakoba – zapewnia prof. Paweł Liberski z Zakładu Biologii Molekularnej AM w Łodzi i przypomina historię 20-letniej olsztynianki, która zmarła trzy lata temu w jednym z poznańskich szpitali. Jednak prasa, za poznańskimi lekarzami, podawała, że dziewczynę zabiła właśnie ta nieuleczalna choroba, którą można zdiagnozować dopiero po śmierci pacjenta. – Wirus dziurawi mózg, a w tych pustych przestrzeniach gromadzi się płyn białkowy, wyglądający jak gąbka, stąd nazwa – gąbczaste zwyrodnienie – wyjaśniają specjaliści. W Polsce odnotowano parę niepewnych przypadków, przypisywanych budzącej obawy chorobie. Cztery lata temu, również w Poznaniu, zmarł 65-letni mężczyzna. Ofiar mogło być więcej, twierdzą neurolodzy, ale czasami objawy są mylone z innymi chorobami neurologicznymi czy psychicznymi. Dziś niektórzy specjaliści przyznają, że być może w swojej praktyce spotkali się z chorobą, ale w akcie zgonu wpisali inną przyczynę. Nie badano wtedy fragmentów mózgu. Przed paroma laty do bielskiego szpitala przyszła 65-letnia kobieta. Mówiła, że “coś się z nią dzieje”. Zmarła po paru dniach. Wcześniej utraciła kontakt z otoczeniem, miała niedowład rąk i nóg. Nie widziała, ale nie z winy chorych oczu, lecz mózgu, który nie przetwarzał informacji. – Co roku odnotowujemy w Polsce około 10 zachorowań na chorobę Creutzfeldta-Jakoba – wyjaśnia prof. Jerzy Kulczycki z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, który od lat bada mechanizm i epidemiologię choroby. – Ale są to zachorowania tzw. pierwszego typu, które dotyczą osób starszych, od 40 do 60 lat. Zgon następuje szybko, w ciągu 2-10 miesięcy. Teraz w Europie pojawił się wariant tej choroby, który zabija ludzi młodych i jest łączony ze spożyciem skażonego mięsa. Inne są objawy – w pierwszym wariancie neurologiczne, w drugim bardziej psychiatryczne. W Polsce nie odnotowano zachorowania na ten nowy wariant, choć, oczywiście, istnieje ewentualność, że w jakimś zakładzie psychiatrycznym po prostu go nie rozpoznano. Zdaniem prof. Kulczyckiego, nowy wariant choroby budzi tyle emocji, bo właśnie się pojawił. – W Anglii zachorowało około 70 osób – tłumaczy profesor – na 200 tys. wykrytych, zarażonych krów, z punktu widzenia epidemiologii – to nie jest dużo. Pamiętajmy jednak, że tak naprawdę nie wiemy, ile osób jest zarażonych. Okres wylęgania u człowieka wynosi od 10 do 15 lat. Jednak, jak na razie, żaden z polskich zgonów na chorobę CJ nie miał związku z chorobą szalonych krów. Z jednej strony, zdaniem specjalistów, nie wiadomo, czy za kilka lat nie będzie kilkaset tysięcy chorych, z drugiej – doświadczenia minionych lat potwierdzają, że choroba nie atakuje gwałtownie. – Jestem optymistą – podkreśla prof. Kulczycki – i nie sądzę, by groziła nam epidemia. Jest przecież silna bariera międzygatunkowa, ważne









