Premier to polityczny jastrząb, zwolennik ostrego kursu wobec rzeczywistych i potencjalnych wrogów kraju Benjamin Netanjahu, potocznie nazywany Bibim, miał te wybory przegrać. Tymczasem – ku zaskoczeniu większości obserwatorów – wygrał je, aby po raz czwarty zostać premierem Izraela. Nie wszystkich to cieszy. Bibi jest bowiem postacią barwną i kontrowersyjną. Jedni go uwielbiają, drudzy nienawidzą. Jastrząb z Tel Awiwu Do sympatyków Bibiego nie można zaliczyć Lisy Goldman z New America Foundation, która na łamach „Foreign Policy” napisała: „Benjamin Netanjahu po raz kolejny udowodnił, że zrobi absolutnie wszystko, aby pozostać przy władzy. Jeśli ma się to odbyć kosztem stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, najważniejszym sojusznikiem Izraela, to się nie zawaha”. Co potwierdził na początku marca w amerykańskim Kongresie. Urodzony w Tel Awiwie Netanjahu to polityczny jastrząb, zwolennik ostrego kursu wobec rzeczywistych i potencjalnych wrogów Izraela. Nie cierpią go Palestyńczycy (za brutalne inwazje na Strefę Gazy i bezwzględną politykę bezpieczeństwa), jak również lewicowi i liberalni aktywiści. On sam nie darzy sympatią Baracka Obamy, z wzajemnością, nie mówiąc o przywódcach Islamskiej Republiki Iranu, za którymi – delikatnie mówiąc – nie przepada, postrzegając irańskie ambicje nuklearne jako największe zagrożenie dla państwa żydowskiego. Bibiego nie interesuje zdanie międzynarodowej opinii publicznej. Ten emerytowany oficer, uczestnik wojny Jom Kippur z 1973 r., a następnie biznesmen, ekspert ds. terroryzmu i działacz polityczny, wykształcony w Stanach Zjednoczonych, jest pewny swoich racji. Bezkompromisowość, a nawet brutalność i arogancja sprawiają, że ma wielu wrogów. Inni z kolei uważają, że w trudnych czasach Izrael potrzebuje właśnie takiego przywódcy. Netanjahu jest zaprawiony w politycznych bojach. Jego kariera nabrała rumieńców w latach 80. XX w., kiedy został ambasadorem Izraela w Waszyngtonie, a następnie przy Organizacji Narodów Zjednoczonych. Wcześniej zajmował się problemem terroryzmu, dzięki czemu poznał najważniejsze osoby w państwie. Doskonale odnajdywał się też w kręgach amerykańskiej prawicy, co procentuje do dziś. Do Izraela wrócił pod koniec lat 80., kiedy kraj doświadczał zapaści gospodarczej, a na Zachodnim Brzegu Jordanu oraz w Strefie Gazy wybuchła pierwsza intifada. Przyłączył się do Likudu, który w 1988 r. zdobył większość w parlamencie. Netanjahu został wiceministrem spraw zagranicznych i tak rozpoczęła się jego kariera na szczytach władzy. Od tamtej pory nie zmienił poglądów – już wówczas głosił, że Izrael powinien być państwem żydowskim w pełnym tego słowa znaczeniu, a Palestyńczykom nie wolno ustępować. Krytyka porozumień z Oslo, na mocy których utworzono Autonomię Palestyńską, a także ostre potępianie palestyńskiego terroryzmu – przez Arabów traktowanego jako element walki narodowowyzwoleńczej – sprawiły, że dla wielu mieszkańców Izraela stał się atrakcyjnym kandydatem na przywódcę. Pierwszy raz szefem rządu został w 1996 r., aby powtórzyć ten sukces znacznie później: w latach 2009, 2013 i obecnie. Kryzys, czyli norma Poprzednie wybory do 120-osobowego Knesetu odbyły się w 2013 r. Zwyciężyła koalicja prawicowego Likudu ze skrajnie nacjonalistyczną partią Yisrael Beiteinu (Nasz Dom Izrael) Avigdora Liebermana. Netanjahu jest niekwestionowanym liderem Likudu od 2005 r. W międzyczasie wielokrotnie musiał walczyć o pozycję w swoim ugrupowaniu. Premier Izraela jest bowiem najważniejszym politykiem w kraju – faktycznym przywódcą państwa żydowskiego. Nie dziwi zatem ostra walka o przywództwo w Likudzie. W 2005 r. Netanjahu wyeliminował Ariela Szarona, z którym toczył wieloletnie boje. Jak to w Izraelu często bywa, gabinet kierowany przez Bibiego nie przetrwał próby czasu, a piętrzące się trudności w utrzymaniu stabilności rządowej skłoniły premiera do szukania wsparcia przy urnach wyborczych. Charakterystyczną cechą izraelskiej demokracji jest bowiem rozdrobnienie partyjne, które sprawia, że każdy rząd musi być gabinetem koalicyjnym – utworzonym wskutek żmudnych negocjacji i targów. Tak było i tym razem, w związku z czym najlepszym wyjściem okazało się rozwiązanie parlamentu oraz przeprowadzenie przedterminowych wyborów, które odbyły się 17 marca. Wbrew przypuszczeniom wielu izraelskich oraz zagranicznych komentatorów ponownie wygrał je Likud, co należy odczytywać jako wielkie zwycięstwo Netanjahu. Ryzyko się opłaciło, a Bibi znów rządzi Izraelem. W dodatku Likud powiększył stan posiadania o 12 mandatów, zdobywając 30 miejsc w Knesecie. Kryzys polityczny to w Izraelu norma. Tym
Tagi:
Michał Lipa