Odpłatność za studia drogą do wyrównywania szans edukacyjnych młodzieży Polski nie stać na to, by talenty marnowały się w podrzędnych szkółkach niedzielnych. Nie stać na to, by wielkie uczelnie dusiły swój rozwój z braku pieniędzy. Jest coś nadzwyczaj nieprzyzwoitego w tym, że biedni za marną naukę płacą spore pieniądze, kiedy zamożni studiują za darmo. Cieszymy się ze skokowego wzrostu liczby młodzieży studiującej. Opowiadamy z przekonaniem o gospodarce opartej na wiedzy jako naszej przyszłości. Nie robimy nic, aby systemowo wspierać rozwój kapitału intelektualnego Polaków. Polityka edukacyjna petryfikuje strukturę społeczną. Dostęp do wiedzy jest jednym z najistotniejszych czynników zróżnicowania. Młodzież z domów o wysokim poziomie kapitału kulturowego, mieszkająca w centrach akademickich, często relatywnie zamożna, ma nieporównanie większe szanse na bezpłatne studia uniwersyteckie w państwowym systemie edukacji wyższej. Bogaci stają się przez to jeszcze bogatsi. Biedni skazani są na samozaradność. Niebezpieczne dla harmonii społecznej jest poczucie trwania i dziedziczenia gorszych pozycji w społeczeństwie obecne u wielu mieszkańców kraju. Gubi się gdzieś duma z własnego państwa, które służy nielicznym. Talenty niewsparte rodzinnymi pieniędzmi marnują się pozbawione możliwości rozwoju. Europa musi być ekskluzywna, aby sprostać światowej konkurencji. Sprzedawać produkcję powinna drogo, by utrzymać swe piękne instytucje: krótki czas pracy, urlopy, opiekę zdrowotną, powszechną edukację, zakaz pracy dzieci, renty i emerytury oraz rozległą sferę opieki społecznej. Siła europejskiej gospodarki musi się opierać na innowacyjności, świeżości, wzornictwie. Nie złoto, nie nafta, nie węgiel i nie czarnoziem, lecz jakość ludzkich umysłów, nasycenie społeczeństw wiedzą i mądrością, otwartość i odwaga, tolerancja i zdolność komunikowania się decydują o naszej przyszłości. Dobrze byłoby mieć taki system edukacji, by każdy, kto ma kwalifikacje do dobrych studiów, podejmował je bez względu na zawartość portfela rodziców. Dystrybucja talentów nie pokrywa się bowiem z dystrybucją zamożności rodzinnych domów. Moja idea jest prosta. Chodzi o to, by kwalifikacje intelektualne, motywacja i potencjał rozwoju młodego człowieka, a nie jego kondycja materialna były głównym kryterium szansy na dobrą szkołę. W szczególności, by mniej zamożni studenci nie byli spychani do marnych szkół, mimo swych kwalifikacji i możliwości. A także o to, by system finansowania szkół wyższych wymuszał zmiany jakościowe. Aby przyspieszał rozwój uczelni dających lepszy produkt i dławił te, które udają, że uczą. Wykształcenie ma wartość rynkową. Spieniężaną, od jakiegoś czasu, nie tylko w Polsce, ale na globalnym rynku. Chodzi więc o dostępność, jakość, ale i o konkurencję. A także o to, by wielka inwestycja publiczna w edukację, jakiej się domagamy, finansowała rozwój naszego kraju. Obecny system finansowania szkół wyższych nie jest tym celom przyjazny. Ogranicza dostęp do najlepszych szkół ludziom niezamożnym, nie premiuje jakości, w coraz większym stopniu finansuje rozwój innych krajów. W niedostateczny sposób wspiera postęp. Konieczność zmiany jest oczywista. Jedni chcą, ażeby wszystkie koszty związane z nauką na tym poziomie pokrył budżet. Inni uważają, że edukacja to produkt, jak każdy inny. Powinna być więc odpłatna. Ja uważam, że powinniśmy wypracować system dający młodym ludziom realność szansy awansu poprzez dobrą edukację, bez względu na ich zamożność, który jednocześnie wprowadzi konkurencję na rynku szkół wyższych. Z jednej strony równość możliwości, z drugiej strony poprawa jakości. Każdy, kto naprawdę chce i może odebrać dobre studia, musi mieć gwarancje napotkania instytucji, tworzonych przez państwo, które mu realnie pomogą w zdobywaniu wiedzy i umiejętności, jakie jego intelekt i serce są w stanie zagospodarować. Dom rodzinny i jego klimat, wzory osobowe, książki, nauczyciele, odległość od centrów akademickich i wiele innych, także psychospołecznych czynników różnicuje szanse życiowego startu. Dobre państwo powinno jednak dbać, by to, co od państwa zależne, było przyjazne idei równych możliwości. Nie można być obojętnym, widząc młodych i zdolnych marnujących swe talenty tylko dlatego, że ich rodziców nie stać na lepszą szkołę. Chodzi zwłaszcza o młodzież z miejscowości odległych od centrów akademickich. Gdzie zarabia się mniej, ale i wydatki są relatywnie niższe. Studia w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu czy Poznaniu dla licznej młodzieży z małych miejscowości są po prostu niedostępne. Ze względu na koszty utrzymania. Szanse dostania się na dobre,
Tagi:
Andrzej Celiński









