Stworzył mnie Wajda

Stworzył mnie Wajda

Łatwo było wrócić do teatru?

– Ja z niego nigdy nie odeszłam, byłam równolegle i uczyłam się tych dwóch zupełnie różnych światów, używających innych środków wyrazu i innego sposobu myślenia. (…) Ostatnio Andrzej powiedział mi, że dziś teatru już nie czuje, a filmy wciąż robi.

„Człowiek z marmuru” to ten najsłynniejszy twój związek z Wajdą. Ale połączył was też wyjątkowy spektakl, „Wieczernik” Ernesta Brylla, reżyserowany przez Wajdę.

– Kiedy go graliśmy, już był legendą, także za granicą, gdziekolwiek pojechałam, ludzie o nim mówili. Ta historia była bardzo bliska temu, co przeżywaliśmy w 1985 r. Uczniowie Chrystusa stracili nadzieję, ale mimo to czekali na cud. Zupełnie tak jak polskie społeczeństwo. Wieczernik i moja w nim rola Marii Magdaleny to przeżycie, którego nie zapomnę (…). Graliśmy to w Warszawie w budowanym kościele przy Żytniej, bo nie pozwolono nam w Ateneum. Wajda walczył przez pół roku o prawo do wystawienia „Wieczernika”, aż w końcu wpadł na pomysł, żeby wystawić to w koś-
ciele w czasie Świąt Wielkanocnych. Mieliśmy tylko 12 prób, w tym czasie do kościoła przychodziły dzieci na lekcje religii i nas ciekawie podglądały, przyjeżdżały ciężarówki z darami z Zachodu. W tym zamieszaniu często z naszych ust padały słowa, po których ksiądz proboszcz Wojtek mówił, że trzeba będzie wyświęcić kościół na nowo, zwłaszcza po mnie.

To był wspaniały, ale też bardzo obszerny tekst. Monolog Marii Magdaleny, napisany ośmiozgłoskowcem, zachwycił mnie od razu. Dopiero w czasie pierwszego spektaklu powiedziałam go tak, jak powinien być mówiony, brak tchu był wpisany w rytm tego napisanego w natchnieniu monologu… (…) Zimno, tłum ludzi i otwarte drzwi na miasto, twarze niespokojne, umęczone, odgłosy karetek, wozów milicyjnych. Cała uwaga widzów skupiona na drzwiach, którymi może zaraz wejdzie zmartwychwstały Chrystus. Stan wojenny się skończył, ale to wciąż był niespokojny czas. Widownia pełna, przybyli chyba wszyscy korespondenci zagraniczni, ambasador francuski, amerykański. Ani jednego wyjścia bezpieczeństwa, graliśmy na tle jedynych drzwi prowadzących do wyjścia. Wajda zawsze przed spektaklem robił nam odprawę: „Jeśli będzie prowokacja i rzucą świecę dymną, to ludzie przejdą po was. Pamiętajcie, żeby od razu uciekać na boki”. Albo: „Ratujcie siebie, bo ludzie będą biec przez was”, mówił.

W trakcie „Wieczernika” wszyscy na coś czekali. Nikt nie wiedział, ilu na widowni siedziało prowokatorów, ilu ubeków. Każdy spektakl był niezapomnianym przeżyciem. Po każdym wsiadałam do taksówki i wieźli mnie nocą do Łodzi na plan „Kochanków mojej mamy”. Dwa zupełnie inne światy. Zwariowane światy. Potem wezwali mnie, podobnie jak pozostałych aktorów, na rozmowę do urzędu miasta, żeby mi uświadomić, że w innych krajach socjalistycznych lepsze aktorki pracują w warzywniakach, a nie chcieliby, żeby mnie spotkał podobny los. Dociekali, co widzę w tak marnym, jak się wyrazili, reżyserze, czyli Wajdzie. I że nie powinnam występować w kościołach. „Dla Wajdy zagram wszędzie”, odpowiedziałam. (…)

W tamtym czasie zagrałaś u Wajdy jeszcze w „Bez znieczulenia” i „Dyrygencie”.

– Co to był za czas! Do „Bez znieczulenia” przywieźli mnie z planu „Bestii”, filmu Jurka Domaradzkiego. Nie miałam grać w „Bez znieczulenia”, ale podobno już na początku zdjęć Andrzej powiedział: „Przywieźcie ją, ona przyniesie nam szczęście”. Czekały na mnie jakieś długaśne monologi. Nie wiedziałam, o co chodzi, o czym jest film, przeczytałam swoje kwestie i zapytałam, czy nie mogłabym zagrać bez słów, Andrzej natychmiast się zgodził, kobieta powój, powiedział, i tyle. A ja na to, że zagram, ale muszę mieć piegi, marzyłam o piegach, Andrzej spojrzał na mnie zdziwiony, ale pozwolił. Charakteryzatorka rozrobiła akwarelę i szczoteczką do zębów namalowała mi te piegi. To była dziwna rola, francuscy recenzenci napisali, że gram anioła śmierci.
W „Dyrygencie” też miałam nie grać, zaangażowany był tylko Andrzej Seweryn. Kiedy Andrzej Wajda przyszedł do nas do domu omówić z nim rolę, zobaczył, jak bawię się z małą Marysią, i nagle doznał olśnienia: „Krysia jest kobietą – powiedział. – To po co ja szukam innej aktorki?”. Pamiętam, że dodał: „Tylko się nie pchaj, bo to nie jest film o tobie”. Pani Halina Prugarowa, która montowała ten film, powiedziała potem do mnie: „Jakkolwiek bym nie montowała, wychodzi o tobie”. (…)

Przez te wszystkie lata wielokrotnie konsultowałaś z Wajdą, czy przyjmować role proponowane przez innych reżyserów.

– Jeśli czułam, że może być niezadowolony, to konsultowałam. A Wajda mi mówił, że czegoś nie powinnam zagrać, że za wcześnie, że mu Agnieszkę z „Człowieka z marmuru” zepsuję. Ale w „Kochankach mojej mamy” zagrałam z rozkoszą, i to Wajda mnie w tym obsadził: „Piwowarski ma fajny scenariusz. Alkoholiczka. Minęło tyle lat od »Człowieka z marmuru«, że możesz to zagrać”. I namówił Sławka Piwowarskiego, żeby mnie zaangażował.

To była pierwsza rola, dzięki której na nowo stałam się aktorką w ogóle, a przestałam być Agnieszką z „Człowieka z marmuru”. Aktorką fetyszem Andrzeja Wajdy, jak pisali za granicą. To był 1986 r. Zrezygnowałam z kilku dobrych ról w tamtych latach, ale nie żałowałam.

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 2016, 31/2016

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy