Styl to człowiek
Pośród uczuć, jakie u sporej liczby obywateli budzi coraz energiczniejsze budowanie IV Rzeczypospolitej, na pierwsze miejsce wybija się uczucie niesmaku. Nie jest to uczucie szczególnie gorące i namiętne, niesmak ma też z pewnością mniejszy wpływ na bieg wypadków politycznych niż nienawiść, sprzeciw, wściekłość lub entuzjazm. Ale niesmak pogarsza samopoczucie społeczne, rodzi zniechęcenie, obniża jakość życia. „Dobrej nocy życz nam, bądź sympatyczna”, śpiewali do Polski Ludowej satyrycy z STS-u, można to powtórzyć i teraz, ale już bez zbytnich złudzeń. Bo IV RP sympatyczna nie jest. Niektórzy, energiczniejsi, dają temu wyraz, wyjeżdżając z kraju, inni – większość – po prostu odsuwają się od tego wszystkiego, nie chcąc na to patrzeć i nawet fotografowane na PiS-owskich billboardach symboliczne postacie „Obywateli IV Rzeczypospolitej” nie pokazują nam swoich twarzy, lecz odwracają się tyłem do obiektywu, trochę ze wstydu, a trochę z niesmaku właśnie. Myślę, że echem tego niesmaku są sondażowe wyścigi pomiędzy PiS a Platformą Obywatelską, w których raz PiS, a raz PO wychodzi na minimalne prowadzenie. Jest oczywiście jasne, że różnice programowe pomiędzy tymi dwiema prawicowymi partiami są znikome, jeszcze zaś mniejsze są ich różnice polityczne i PO np. nie ośmiela się głosować przeciwko PiS-owskiej ustawie lustracyjnej, aby nie być posądzoną o jakąś PRL-owską herezję, demonstracyjnie brzydzi się postkomunistami, chociaż przy ich pomocy mogłaby obalić rządy Kaczyńskich, a na każdą wyprawę PiS do ojca Rydzyka odpowiada własną pielgrzymką do Łagiewnik. Jeśli jednak mimo to część prawicowych wyborców nieustannie waha się pomiędzy PiS a PO, nie jest to sprawa żadnej polityki, programu czy wizji, lecz po prostu nadzieja, że PO będzie odrobinę sympatyczniejsza, choćby w swoim stylu postępowania, myślenia i mówienia. Oczywiście mówienie o stylu uznane być może za kaprys łże-elit, inteligencki grymas, niegodny uwagi. Ale „styl to człowiek”, pisał niesłusznie dziś zapominany pisarz i dramaturg, Jerzy Szaniawski. Otóż istnieje pośród wyborców – trudno powiedzieć, na ile uzasadnione – podejrzenie, że PO jest po prostu partią ludzi w nieco lepszym stylu niż partia braci Kaczyńskich. Tym bowiem, co najbardziej dziś razi i napawa niesmakiem sporą część obywateli, jest – oprócz wymiernych szkód wyrządzanych przez PiS polskiemu systemowi parlamentarnemu, podważania niezależności sądów, ograniczania swobód obywatelskich przez rozbudowywany do monstrualnych rozmiarów system policyjny czy zamieniania systemu oświatowego w tresurę ideologiczną – właśnie styl bycia i postępowania. Weźmy taki Pałac Prezydencki na Krakowskim Przedmieściu. Przez 10 lat prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego miejsce to uchodziło w powszechnej opinii za przybytek pewnej elegancji, ze swobodnym, często dowcipnym, zręcznie poruszającym się wśród zagranicznych gości oraz krajowych polityków, wreszcie pozbawionym wszelkiego zadęcia prezydentem i jego elegancką, taktowną żoną. Obecnie, jeśli dochodzą nas stamtąd jakieś sygnały, są to zazwyczaj wyrazy oburzenia na coraz to nowe afronty spotykające ponoć majestat Najjaśniejszej lub też zaskakujące deklaracje, że Polska powinna się stać potęgą militarną, zdolną stawić opór każdej agresji, co w dzisiejszym nuklearnym świecie jest po prostu niemożliwe. Poza tym kto miałby nas teraz napadać? Jeśli nastąpi jakiś atak, to będzie on miał charakter globalny i Polska doprawdy niewiele będzie się w tym liczyć. Pewnie, że prezydentura nie jest po to, aby rozbawiać naród, lecz nim kierować. Ale przecież jest także po to, aby proponować pewien styl, klimat, formy, które później spływają do społeczeństwa jako wzorce obyczajowe. Składnikiem i wyrazem stylu jest język. Z niezrozumiałych kompletnie powodów językiem IV RP jest język paniki i histerii. Władza PiS zachowuje się tak, jakby Polska była w śmiertelnym niebezpieczeństwie, tak czują się też jej dygnitarze, otoczeni coraz większą zgrają BOR-owców i ochroniarzy. Histeria zaś nie zna umiaru. Kiedy ośmiu byłych ministrów spraw zagranicznych wyraziło ubolewanie, że głowa państwa nie spotkała się z innymi głowami z racji artykuliku w podrzędnej niemieckiej gazecie, oficjalny komentarz z pałacu uznał to za brak narodowej lojalności, zdradę nieomal, a urzędujący wiceminister obrony, Macierewicz, określił byłych sterników naszej dyplomacji jako sowieckich agentów. I zdaje się, że przekonał do tego premiera bliźniaka. Otóż









