Świąteczny zero waste

Świąteczny zero waste

fot. Dominika Tworek

W polskich domach w każdej sekundzie do kosza trafia 92 kg żywności. To tak, jakbyśmy wyrzucali prawie 200 bochenków chleba Najwięcej jedzenia, bo aż 60% z 5 ton zmarnowanych przez rok, wyrzucają sami konsumenci, co pokazują najświeższe badania przeprowadzone w ramach polskiego Programu Racjonalizacji i Ograniczenia Marnotrawstwa Żywności. W śmietnikach najczęściej lądują: pieczywo, owoce, warzywa i wędliny. Powodem pozbywania się żywności jest przeważnie jej zepsucie, ale też przegapienie terminu ważności, zła jakość produktów, przygotowanie zbyt dużej ilości jedzenia oraz kupowanie więcej, niż faktycznie potrzeba. Szczególnie dużo marnujemy w święta, kiedy na naszych stołach pojawiają się dziesiątki rozmaitych tradycyjnych potraw. W dobie kryzysu klimatycznego ulubioną rybę warto nabyć u lokalnego dostawcy – i postarać się, żeby po zakończeniu uczty wigilijnej dania nie trafiły do kosza. Oddaj jedzenie do jadłodzielni W odpowiedzi na problem marnowania żywności niecałą dekadę temu w Niemczech powstał ruch społeczny Foodsharing. Polega na dzieleniu się nadwyżkowym jedzeniem przez oddanie go do punktów wymiany, z których każdy – bez wyjątku – może coś zabrać. Takie jadłodzielnie działają w myśl zasady: przynieś to, co sam mógłbyś zjeść. We Wrocławiu pierwsza – w postaci małej lodówki i szafki – stanęła pięć lat temu na studenckim kampusie. Inicjatywą szybko zainteresowało się wiele osób spoza środowiska akademickiego. Foodsharing otwierał więc kolejne punkty, tym razem w ogólnodostępnych częściach miasta. – Jeśli ktoś ma czegoś za dużo, bo nie zjadł całego obiadu, albo testował nowe odkrycia kulinarne, np. tapiokę, i jednak się nie pokochali, może to oddać, a ktoś inny może się poczęstować. Warto pamiętać, że to inicjatywa ekologiczna, a nie pomocowa. Choć oczywiście z punktów korzystają też osoby, dla których zebrane jedzenie to być może jedyny posiłek w ciągu dnia. Natomiast nie jest to naszym założeniem – mówi koordynatorka Foodsharing Wrocław Agnieszka Maniewska. Zamiast określenia wolontariuszka woli ratowniczka żywności. Jej społeczna działalność, podobnie jak innych ochotników, polega na doglądaniu, czy zawartość lodówek jest zgodna z regulaminem (nie można do nich wkładać np. surowego mięsa, otwartych wcześniej słoików, produktów przeterminowanych czy alkoholu), sprzątaniu i odbieraniu żywności od wrocławskich przedsiębiorców, którzy nie mają możliwości samodzielnego dostarczania jedzenia do jadłodzielni. We Wrocławiu działa obecnie 13 punktów, a w planach są już kolejne. Mimo że idea foodsharingu zyskuje na popularności, do przełomu w traktowaniu pożywienia potrzebna jest zmiana mentalności. – Inne związane z gospodarką współdzielenia inicjatywy, które polegają na dzieleniu się usługą, takie jak wypożyczanie rowerów czy samochodów, bardzo dobrze się u nas przyjmują. A w kwestiach spożywczych wciąż dominuje pogląd, że jeśli dzielimy się jedzeniem, to zawsze z osobą uboższą. Nie umiemy włączyć takiego trybu, że możemy po prostu, bez żadnego haczyka, podzielić się jedzeniem, bo nie chcemy, żeby się zmarnowało. I kropka – tłumaczy Agnieszka. Nie panikuj na widok pustej lodówki! Przed wyjściem na spacer zawsze staram się sprawdzić, czy aby coś nie zalega mi w lodówce. Ostatnio z głębin kuchennej szafki spojrzał na mnie kupiony pół roku temu olej lniany. Prawdopodobnie ugrzązłby tam na kolejne miesiące, aż do zepsucia. Zawędrowałam więc z nim do jadłodzielni, gdzie powitały mnie półki pełne pieczywa i owoców. Skusiłam się na miękkie awokado. W domu przyrządziłam z niego pyszną pastę na kanapki. Miałam szczęście, że i mnie udało się coś uszczknąć, bo przez większość czasu lodówki stoją puste. I dobrze. Bo to znak, że jedzenie krąży, czyli się nie marnuje. – Część osób mylnie uważa, że jadłodzielnie powinny przypominać przepełnione różną żywnością witryny sklepowe. A chodzi o to, żeby trafiało do nich jedzenie ostatniej szansy, czyli produkty, które już za moment wylądowałyby w koszu. Na przykład miękkie pomidory czy chleb po zamknięciu piekarni danego dnia. Zależy nam, żeby to jak najszybciej znikało i zostało przez kogoś zjedzone – opowiada ratowniczka. Gdybyśmy dekadę temu zajrzeli do jej kuchni, zastalibyśmy zawsze wypełnioną po brzegi lodówkę. A piwniczne półki stale uginałyby się pod ciężarem słoików z przetworami, których Agnieszka nie lubiła. Co prawda, raz na jakiś czas, przy okazji większego sprzątania, udało jej się opróżnić szafki, a zawekowane dżemy wystawić pod śmietnik, ale podczas kolejnej wizyty w rodzinnym domu znów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2022, 2022

Kategorie: Kraj