Film nie jest od tego, żeby wskazywać winnych Rozmowa z Robertem Glińskim – Po projekcji „Cześć, Tereska” usłyszałam opinię nastolatki, która wychodziła z kina za mną. „Co za chory film. To jakiś świr musiał nakręcić”, mówiła. Co pan na to? – W mojej sytuacji świr to duży komplement, ponieważ już nie mam A20 lat, wszyscy uważają, że jestem człowiekiem spokojnym, wyważonym i bardzo intelektualnie podchodzącym do pracy i problemów, o których opowiadam w filmach. A tu raptem ktoś mówi, że jestem świrem… Myślę, że to byłaby pożądana cecha, która równoważyłaby tę stateczność i powściągliwość. – A pana nie zaskoczyła żadna reakcja publiczności? – Obserwowałem widzów przy pierwszym publicznym pokazie „Tereski” w lipcu w Karlowych Warach. Początkowo widownia dosyć lekko odbierała film. Na sceny, w których jest jakiś dowcip, szczypta humoru, publiczność reagowała śmiechem, szmerkiem zadowolenia – traktowali mój film jak komedię. Ale w miarę, że tak powiem, jedzenia tej potrawy robiło się coraz ciszej. A ostatnie 20 minut oglądali w zupełnej ciszy, co w sali, na tysiąc foteli było niesamowite. Nikt się nie ruszał. Co ciekawe, jak się film skończył też tak siedzieli. Później byłem na projekcji w Kazimierzu podczas Lata Filmów, gdzie na widowni było bardzo dużo młodzieży podobnej do bohaterów filmu. Nie była to młodzież, która spędza noce nad książką i walczy o dobre oceny w szkole. I tam na początku też panowało rozbawienie, ale potem siedzieli w ciszy i skupieniu, a kilka dziewczyn się popłakało. – O czym miał być ten film? – O samotności. Samotności, z której się nie można wydobyć. Tereska jest samotna, a ma ogromną potrzebę uczuć. Chce znaleźć te uczucia w szkole, w domu, u rówieśników na podwórku – i nie potrafi albo nie może, albo ci ludzie nie wyciągają do niej ręki. Samotność to nieszczęście naszych czasów, choroba, która dotyka i będzie dotykać ludzi w każdym wieku. Czesław Miłosz kiedyś powiedział, że samotność to stan wielkiego nieszczęścia, które może nas doprowadzić do targnięcia się na czyjeś lub własne życie. – Czy dlatego film podoba się za granicą? Polski widz odbiera go jako obrazek z własnego podwórka, który pewnie nikogo innego nie zainteresuje. – Scenografia – czyli te podwórka, zachowanie dzieci, każdy rekwizyt – to wszystko jest charakterystyczne, polskie i nasze. W tym sensie ten film jest bardzo „stąd”. Ale przedstawia też problem szerszy, ogólny. Pewien krytyk francuski opowiadał mi, że przedmieścia Paryża wyglądają tak samo. Tam jest taka sama młodzież, która wałęsa się bez celu, nie chce się uczyć, nie chce pracować, pojawiają się podobne problemy – narastają agresja i przestępczość. Podobne rzeczy mówił facet z Londynu. Publiczność za granicą widzi więc na ekranie problem i bohaterów, których zna. Z drugiej strony, ciekawi ją mój obraz, bo jest trochę inny, polski. – W filmie stawia pan wiele pytań, ale właściwie nie wini nikogo za sytuację, w jakiej znalazła się Tereska. Nie ma winnych tego, że Tereska dostaje się w spiralę zła, z której nie ma wyjścia? – Ta spirala składa się z drobnych wydarzeń. To nie jest tak, że zdarzyło się coś ogromnego i strasznego w jej życiu i z tego powodu ona jest taka, jaka jest. Nie, to szara codzienność – czasem lepsza, czasem gorsza – wywołuje tę lawinę. Natomiast jeśli chodzi o winę, to wydaje mi się, że film nie jest od tego, żeby wskazywać winnych. Tak naprawdę winni jesteśmy my wszyscy – może trochę rodzice, trochę szkoła, trochę otoczenie, trochę Kościół. Ale wydaje się, że najwięcej winy leży w niej samej. To ona musi wykonać wysiłek, żeby zmienić coś w swoim życiu. – A dlaczego nie daje pan widzom nadziei? – To pytanie zawsze sprawia mi trudność. Kiedyś na spotkaniu z widzami jakaś dziewczyna wstała i powiedziała: „Tam nie ma nadziei, bo życie w tych blokach jest beznadziejne. Bo tak to wygląda albo jeszcze gorzej, niż pan pokazał.” Oczywiście, to wybór scenarzysty i reżysera, przez jaki pryzmat pokażą wydarzenia. Mnie się wydawało, że lepiej będzie bez nadziei. Przyznam, że malutki promyczek jest na końcu. Gdy Tereska po wszystkim, co ją spotkało, wchodzi w ciemność klatki, mija ją dziewczynka podobna do niej sprzed kilku lat. Uśmiechnięta mówi: „Cześć, Tereska” i wychodzi w świat, na słoneczne podwórze. Ma w sobie jakąś radość i możemy mieć nadzieję, że jej życie ułoży się inaczej.
Tagi:
Katarzyna Długosz