Syryjskie domino

Syryjskie domino

To nie jest admiracja czy peany pod adresem aktualnego gospodarza Białego Domu. Na podstawie dotychczasowej polityki, enuncjacji i zachowań trudno Donalda Trumpa darzyć sympatią, szacunkiem czy przyjaznymi emocjami. Ale jeśli ta zapowiedź zostanie zmaterializowana, będzie to na pewno malutki kroczek w kierunku obniżenia napięcia międzynarodowego między mocarstwami grożącego nuklearną pożogą. Jeśli Trump – co wielokrotnie miało miejsce – nie wycofa się ze swej zapowiedzi, to… chapeau bas. Mimo wszystkich dotychczasowych zastrzeżeń, krytyki i negatywnych opinii.

Nie ma nic cenniejszego niż pokój
i nic gorszego niż wojna.

Nelson Mandela

Zapowiedź Donalda Trumpa – na razie to tylko słowna deklaracja – wyprowadzenia wojsk amerykańskich z Syrii, gdyż operację przeciwko DAESH (ISIS) uznaje ze strony USA za zakończoną, wywołała konsternację, a potem wściekłe ataki waszyngtońskiego establishmentu. Także polscy akolici takiej wersji polityki zagranicznej USA – i jednocześnie sojusznicy agresywnej, militarystycznej, wojennej hegemonii Wuja Sama na świecie – wydali z siebie okrzyki żalu i westchnienia grozy, strzelając fochy niezadowolenia. Abstrahując od labilności intelektualnej obecnego prezydenta USA oraz jego niezrównoważenia emocjonalnego (jedno mówi, drugie robi, a trzecie zapewne myśli), którym wielokrotnie dawał wyrazy, każdy krok obniżający poziom zagrożenia wybuchem militarnego konfliktu pomiędzy mocarstwami jądrowymi trzeba uznać za rzecz pozytywną. Większość polskich komentatorów, oprócz serwilizmu wobec elit waszyngtońskich i popierania ich awanturnictwa militarnego, zachowuje się w tej materii (i to obojętnie na polityczną proweniencję i przynależność partyjną) jak przysłowiowe karpie wołające o przyśpieszenie wigilii.

W kontekście wyprowadzenia wojsk amerykańskich z Syrii (a umknęło nadwiślańskim recenzentom wydarzeń światowych, że to samo Trump zapowiedział odnośnie do Afganistanu, gdzie udział amerykańskich chłopców w wojnie trwa już ponad 16 lat) zwróciła jednak moją uwagę ciekawa wypowiedź Ariela Cohena. Ten topowy dziennikarz „Forbesa” i analityk Atlantic Council, komentator Bloomberga, CNN, FOX, BBC i Al Jazeery stwierdził, że po prostu Trump chce zrealizować przynajmniej część swoich obietnic wyborczych: tu w odniesieniu do ograniczenia udziału wojsk amerykańskich w trwających wojnach i interwencjach. Jako biznesmen i nieodrodne dziecko neoliberalizmu patrzy on na te zagadnienia – jak na wszystko zresztą – pod kątem dochodów i kosztów.

Zasiedziałe w stołecznych fotelach władzy elity – tak demokraci, jak i część republikanów – nie pojmują, jak można przywiązywać znaczenie do tego, co obiecywało się podczas kampanii wyborczej. Zresztą to samo dotyczy polskiej kasty politycznej.
Ale ważniejszym jest w wypowiedzi Cohena inny aspekt, którym on tłumaczy chęć zakończenia uczestnictwa Ameryki w syryjskim konflikcie. To przekaz skierowany do zwykłego obywatela USA, szarego wyborcy z interioru, którego dzieci i wnuki służą w amerykańskich wojskach na całym świecie. I to one uczestniczą bezpośrednio w tych zawieruchach, niosąc całemu światu american dream, czyli wolność, demokrację i zasady przedsiębiorczości made in USA. A przy okazji – giną…

Na to właśnie zwrócił uwagę Ariel Cohen omawiając tę kwestię. To jasny przekaz do wyborców Trumpa, i nie tylko do nich, że życie amerykańskich chłopców (i kobiet) jest jednak więcej warte niż nadęte i bombastyczne zaklęcia waszyngtońskich elit. Elit, których dzieci – podobnie jak to miało miejsce podczas wojny w Indochinach – nie służą w wojsku i nie giną na polach bitew rozgrywanych na całym świecie. O tym się na ogół zapomina.

Na wypowiedź Ariela Cohena natknąłem się oczywiście w obcojęzycznym medium. Polskie – wszystkie bez wyjątku – na ten temat milczą znacząco. I nie dziwi mnie to absolutnie.

Wydanie:

Kategorie: Od czytelników

Komentarze

  1. jaucz
    jaucz 10 stycznia, 2019, 10:17

    Pytanie zasadnicze : co Trump chce, a co Trump musi. Skutek jego decyzji odnośnie Syrii jest taki, że Turcja zapowiedziała współpracę na tym obszarze z Rosją i Iranem. Kraj NATO współpracujący z dwoma potencjalnymi przeciwnikami NATO – to coś nowego. Ale może też być decyzja Trumpa elementem jakiejś „układanki” z Putinem. Może jednak być i tak, że ta decyzja jest po prostu konsekwencją obiektywnego procesu „deżandarmeryzacji” (ładne słowo?) USA. Stany nie wygrały żadnej wojny militarnej ( nie osiągnęły politycznych celów, którym miały służyć operacje wojskowe), gospodarczo i innowacyjnie tracą status światowego lidera. Stany po prostu tracą moc i przechodzą na pozycję „zwykłego państwa” cokolwiek miało by to oznaczać. Trump zdaje się to dostrzegać, stąd wycofywanie się USA z wielu międzynarodowych, ogólnoświatowych projektów, do tej pory finansowanych głównie przez USA, wycofywanie się z wielostronnych porozumień handlowych itp. Trump gra „interesem Ameryki”, a interes świata przestaje go obchodzić. Ale przyroda pustki nie znosi.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy