Szczepionka dla palaczy

Terapia genowa w coraz większym stopniu pomaga w leczeniu nałogów
Nałogi leczy się mówieniem. Jest to metoda niezbyt skuteczna, ale jak twierdzą jej zwolennicy – jedyna. Chociaż to może się zmienić, bo jesteśmy coraz bliżej opracowania leków, które zrewolucjonizują leczenie uzależnień.

Wirus kontra palenie

Rzucanie palenia jest dziś prawdziwą gehenną. Brak nikotyny wywołuje u uzależnionego uczucie głodu, problemy z koncentracją, nadpobudliwość i kilka innych, równie nieprzyjemnych objawów. Co stałoby się jednak, gdyby na nikotynizm można było… się zaszczepić? Tak, by przestać palić lub nigdy nie zacząć. Do tego móc palić, ale nie musieć. Science fiction? Niezupełnie. Taka szczepionka już istnieje i działa.
Mechanizm oparty jest na terapii genowej. Do organizmu uzależnionego wprowadza się wirus, który znajduje swoje miejsce w DNA i pobudza produkcję antynikotynowych przeciwciał. Dzięki temu do mózgu pacjenta dostaje się mniej nikotyny, co ogranicza przyjemność i przymus palenia.
Na razie szczepionka pomaga myszom, ale nie ma powodu, by sądzić, że nie zadziała u ludzi. Pewność zyskamy po serii testów klinicznych, które mogą zająć nawet 10 lat. Jest jednak realna szansa, że potem – o ile będziemy chcieli – zaszczepimy się na nikotynizm. W brytyjskim NHS (czyli tamtejszym NFZ) są już nawet tacy, którzy kalkulują, czy nie opłaci się robić tego obowiązkowo – w szkołach.

Pacjenta odbicie od dna

Odkrycia dokonano na Cornell University. Jest ono tylko jednym z wielu dających nadzieję na opracowanie skutecznych leków na uzależnienia, takie jak alkoholizm, które dziś są leczone za pomocą psychoterapii. Bo ta pomaga tylko niektórym. Różne szacunki – zależnie od tego, kto liczy, o który z wielu programów chodzi i jaką przyjmuje się perspektywę czasową wyleczenia – mówią o 10-40% wyleczonych. Co oznacza, że cała reszta – a więc od 60% do 90% pacjentów – po terapii pije tak samo jak przed nią.
Standardowe „turnusy” terapeutyczne są miejscem, do którego się wraca. Często więcej niż raz. Bywa, że regularnie przez całe życie. – Większość wychodziła i wracała. Szósty, siódmy „turnus” nie jest niczym wyjątkowym – mówi Jacek, który z pierwszego odwyku wyszedł rok temu, a pić zaczął sześć miesięcy później.
Zwykle winą obarcza się chorych, ale problemem jest raczej niedoskonałość leczenia, które jest zależne od prowadzącej je osoby. Choć oczywiście terapie uzależnień są różne. Wielu światlejszych terapeutów już dziś sięga po leki, które poprawiają efektywność ich pracy. Inni stosują też coraz popularniejszą metodę uczenia kontrolowanego picia, która nie jest doskonała, ale bywa skuteczna – szczególnie u tych, którzy nie potrafią wejść w rygor całkowitej abstynencji.
– Psychoterapia może pomagać, ponieważ tak samo jak działanie chemiczne potrafi zmienić materialnie mózg – mówi prof. Jerzy Vetulani z Instytutu Farmakologii PAN. Dodaje jednak od razu, że metody psychiczne wymagają długotrwałego leczenia i ogromnej precyzji terapeuty, który zbyt często pojmuje swoją rolę jako bycie władcą uzależnionych. – To bardzo często pomiatanie ludźmi, którzy muszą się samooskarżać, mówić: jestem szmatą, jestem alkoholikiem, jestem nikim – opowiada prof. Vetulani.
Wynika to z przekonania, że aby odbić się od dna, trzeba je najpierw osiągnąć. Dlatego dobrze jest w tym pomóc, poniewierając niemiłosiernie ego pacjenta. Leczenie staje się przede wszystkim samokrytyką, prowadzącą do przepracowania charakteru takiego biedaka. Chemii stosować w tego rodzaju „czystej” terapii nie wolno, bo inaczej staje się ona czymś w rodzaju klina, a uzależniony musi być nieskazitelny w 100%. Jednocześnie temu rodzajowi terapii towarzyszy przekonanie, że choroba uzależnieniowa jest wynikiem defektu moralnego chorego.

Moralność uzależnień?

Tymczasem uzależnienie nie jest defektem moralnym, tylko chorobą mózgu o podłożu biologicznym. – Oczywiście, że to jest choroba. Uzależnienie ma wszystkie cechy ciężkiej, nawrotowej choroby psychicznej – mówi prof. Vetulani. – Zazwyczaj uzależniamy się, gdy mamy deficyt w układzie nagrody. Nie możemy osiągnąć stanu szczęścia i staramy się pobudzać go, tak jak umiemy. Można to robić behawioralnie – tak działają np. jogging, zakupy i seks – ale najłatwiej jest sięgnąć po chemiczny substytut naśladujący neuroprzekaźniki.
Układ nagrody to jeden z najważniejszych układów funkcjonalnych naszego mózgu. Jest on zaangażowany w optymalizację naszych zachowań. Robi to, nakazując nam szukać przyjemności. Gdy jesteśmy głodni – jedzenia. Gdy spragnieni – picia. Gdy podniesie się libido – orgazmu. U zdrowego człowieka działa to tak, że zaspokojenie potrzeby wywołuje uczucie „sytości”, co zapobiega niekończącemu się poszukiwaniu przyjemności, w którym potrzebna jest chwila wytchnienia.
Wszystko to jest regulowane przez układ nagrody i jeden z kluczowych neuroprzekaźników – dopaminę. U większości z nas działa to całkiem nieźle, jednak nie u wszystkich. Uzależnienia powstają, kiedy coś szwankuje. – Duża część populacji jest niepodatna na uzależnienia. W wypadku alkoholu – 95% albo i 99% dorosłych Polaków miało z nim kontakt, ale uzależnionych jest ok. 15%. Z tego widać, że pozostali są odporni i się nie uzależniają – wyjaśnia prof. Vetulani.

Geny, chemia, chińska medycyna

Z całą pewnością wiadomo, że częściowo decydują o tym geny, choć nie bez znaczenia jest także czynnik społeczny. Trwają prace nad markerami genetycznymi, które pozwolą określić podatność na uzależnienia od określonych substancji. – Moim zdaniem byłaby to bardzo dobra rzecz. Gdybym wiedział wcześniej, że nie powinienem korzystać np. z amfetaminy, bo mogę się od niej uzależnić, tobym jej unikał, nawet nie próbując. Za to inne substancje… mogłyby bez ryzyka umilać mi życie – podkreśla psychofarmakolog z PAN.
To dość odległa perspektywa, ale niejedyna. Powiązanie popadania w uzależnienia z genetyką oraz układem nagrody otwiera drzwi do poszukiwań. Choćby na obszarze szybko rozwijających się terapii genetycznych, które wykorzystano w przygotowaniu szczepionki antynikotynowej. Ale też leków oddziałujących na układ nagrody.
Już dziś z dużym powodzeniem stosuje się preparaty takie jak naltrekson, które ograniczają przyjemność płynącą z picia i nawet o 40% obniżają ryzyko pojawienia się ciągu u alkoholika. – Naltrekson jest dość skuteczny w ograniczaniu spożycia alkoholu, niemal tak skuteczny jak antydepresanty w leczeniu depresji – mówił „Science Daily” dr Michael Soyka z Monachium.
Lek ma dobry wpływ nie tylko na alkoholików, lecz także na hazardzistów. Testy pokazują, że może mieć również zastosowanie w rzucaniu palenia i zapobieganiu kompulsywnemu obżarstwu. W kombinacji z innymi lekami daje nadzieję na zwiększenie skuteczności terapii kokainistów.
Od dawna podaje się też disulfiram, który ma inny mechanizm działania. Kiedyś było to słynne „zaszywanie”. Dziś na ogół nie da się go wydłubać, ponieważ jest zażywany w tabletkach. Jednak jest to terapia odstraszająca, a nie dająca spokój związany z tym, że przestaje się odczuwać potrzebę sięgnięcia po alkohol, i dlatego marna.
Ciekawe jest działanie kudzu, czyli opornika łatkowatego. Jest to roślina, której korzeń stosuje się w tradycyjnej medycynie chińskiej do leczenia depresji oraz alkoholizmu. Wykorzystuje się go przynajmniej od tysiąca lat, choć prawdopodobnie to historia jeszcze dawniejsza. Dziś Zachód odkrywa kudzu, ponieważ testy potwierdziły, że Chińczycy mieli rację i korzeń działa. Nie wiadomo dlaczego, ale po kudzu pije się mniej. Ma też jeden ogromny plus – sprzedaje się go jako suplement diety, czyli bez recepty.
Te leki nie są doskonałe, ale będą lepsze. Pomogą nie tylko alkoholikom, lecz także innym uzależnionym. Widać to choćby po wspomnianej szczepionce na palenie. Perspektywy genoterapii i rozwój neurobiologii w tej dziedzinie rokują doskonale. Mimo to nawet jeżeli leki będą, nie zniknie psychoterapia, ponieważ leczyć należy człowieka, a nie tylko chorobę. Zmienią się natomiast akcenty – metody psychiczne będą wspierały farmakoterapię. Trochę tak, jak dzieje się dziś w leczeniu depresji.

Wydanie: 08/2013, 2013

Kategorie: Zdrowie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy