Szewardnadze trzyma mocno władzę

Szewardnadze trzyma mocno władzę

Wybory w Gruzji nie były demokratyczne. Opozycja próbuje teraz zmienić ich oficjalny wynik na ulicy Czy sondaże przedwyborcze mogą się mylić w sposób drastyczny? W Gruzji, gdzie od kilkunastu dni trwają demonstracje antyrządowe, politycy z otoczenia prezydenta Edwarda Szewardnadzego twierdzą, że to jak najbardziej możliwe. „Socjologowie – wykształceni na zachodnich uniwersytetach – nie mają pojęcia, jak prognozować wyniki wyborów w kraju takim jak Gruzja, z odrębną tradycją i narodową dumą”, ogłosiła nawet państwowa telewizja w Tbilisi. Opozycja nie chce się zgodzić z takim wytłumaczeniem wyników elekcji do parlamentu, jaka odbyła się w tym zakaukaskim kraju 2 listopada. Kilka tygodni przed wyborami badania opinii publicznej mówiły bowiem, że prorządowy blok Za Nową Gruzję może zdobyć zaledwie 8-9% głosów, a wstępne obliczenia Państwowej Komisji Wyborczej dały mu tych głosów ponad 21%. Z kolei opozycyjna partia Demokraci-Burdżanadze liczyła na podstawie sondaży na 25-30% głosów, a – według oficjalnych ustaleń – zdobyła ich zaledwie 8-9%. Zaszokował też wielu obserwatorów wynik regionalnej partii z rejonu Adżarii, Związku Demokratycznego Odrodzenia Gruzji, któremu socjologowie prorokowali maksimum 7% poparcia, a komisja wyborcza ogłosiła, że zdobył tych głosów aż 18%! Czy sondaże rzeczywiście mogły tak się pomylić? W Tbilisi na to pytanie spora część Gruzinów odpowiada: w żadnym przypadku. Nie tylko zdeklarowani przeciwnicy obecnego prezydenta, Edwarda Szewardnadzego, który w dotychczasowym parlamencie dysponował poparciem ponad 40% deputowanych, ale także liczni neutralnie nastawieni do politycznych batalii ludzie powtarzają: wybory w Gruzji zostały sfałszowane. Potwierdzają te opinie zachodni dyplomaci, a także obserwatorzy demokratycznych reguł w wyborach, którzy przyjechali na Zakaukazie jako delegaci OBWE. Według ich relacji, już miesiąc przed wyborami rozpoczęła się w Gruzji batalia o kształt list wyborczych. Pierwszym sposobem, jakiego użyły władze w Tbilisi, aby pozbyć się konkurencji i wygrać listopadową elekcję, było wpisanie na listy wielkiej liczby nazwisk osób od dawna nieżyjących. Z kolei w ciągu kilku godzin przed otwarciem lokali wyborczych z list zniknęły tysiące nazwisk żyjących wyborców, „którzy znani byli jako przeciwnicy obecnego rządu”, co uniemożliwiło im udział w wyborach. Do największych naruszeń prawa i demokratycznych reguł doszło m.in. w regionie Dolnej Kartlii, gdzie po wstępnym podliczeniu głosów okazało się, że frekwencja wyniosła blisko 100% przy 95% poparcia dla bloku Za Nową Gruzję Edwarda Szewardnadzego, oraz w regionie Adżarii, gdzie analogiczna sytuacja dotyczyła partii Odrodzenie Asłana Abaszydzego. W tej drugiej prowincji obserwatorów międzynarodowych nie dopuszczano do lokali wyborczych. W jednej z relacji prasowych można było przeczytać: „W ostatnim lokalu wyborczym zastaliśmy urnę pełną głosów bez pieczęci stwierdzającej ich ważność, obserwatora z organizacji pozarządowej Sprawiedliwe Wybory ukrywającego się w pobliskich zaroślach i członkinię komisji wyborczej z opozycyjnej partii niedopuszczoną do pełnienia obowiązków”. Z kolei niezależna telewizja Rustavi 2 pokazała zdjęcia, na których widać urny wyborcze w bagażniku samochodu pracownika służb bezpieczeństwa zaparkowanego pod sztabem wyborczym partii Za Nową Gruzję. Mer położonego na południowy wschód od Tbilisi miasta Rustawi, Merab Tkeszełaszwili, oskarżył wprost władze o sfałszowanie wyborów w jego mieście. „Wybory w Rustawi praktycznie się nie odbyły, gdyż głosowano pod nadzorem sił specjalnych. Wśród ludności zasiano strach, a wielu wyborców nie znalazło się na listach głosujących”, oświadczył Tkeszełaszwili dziennikarzom. W drugim co do wielkości mieście kraju, Kutaisi, gdzie kandydowała bardzo popularna Nino Burdżanadze, liderka bloku Demokraci-Burdżanadze, lokale wyborcze zostały otwarte dopiero po południu. Opozycja chyba się nie spodziewała takich cudów nad urną. Jej liderzy, wspomniana już Nino Burdżanadze, obecnie przewodnicząca ustępującego parlamentu, i były minister Michaił Saakaszwili zdążyli przed elekcją zapowiedzieć polityczne porządki w Tbilisi, wymianę całego garnituru wysokich urzędników, a także jeszcze ostrzejsze pożeglowanie kraju w stronę NATO i USA. Gruzińskie elity raczej zastanawiały się, kto zastąpi prezydenta Szewardnadzego w 2005 r. (kiedy skończy się jego druga kadencja na stanowisku głowy państwa) niż nad praktycznymi krokami po ewentualnym zwycięstwie w wyborach, a zwłaszcza nad tym, jak się dogadać z prezydentem, któremu konstytucja Gruzji daje niezwykle szerokie prerogatywy, w tym możliwość wyznaczania składu rządu bez oglądania

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 47/2003

Kategorie: Świat