Za odwołanym w trybie nagłym dyrektorem bydgoskiego szpitala im. Biziela stanęła murem cała załoga Gdy w trybie nagłym odwołano dyr. Andrzeja Motuka, bydgoski Szpital Uniwersytecki nr 2 im. Biziela zaprotestował z całą mocą. Wszystkie siedem związków zawodowych murem stanęło za dyrektorem. Decyzja rektora Uniwersytetu Mikołaja Kopernika nie spodobała się ani lekarzom, ani pielęgniarkom, ani personelowi technicznemu. – Odwołanie kompletnie nas zaskoczyło – podkreśla Mariola Andrysiak, przewodnicząca szpitalnego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. – Nie rozumieliśmy, dlaczego szpital, w którym nie dzieje się źle pacjentom ani pracownikom, a który systematycznie redukuje swoje zadłużenie, z dnia na dzień traci cenionego dyrektora. Co usprawiedliwia takie działanie? Kiedy okazało się, że to przez plan finansowy na 2010 r., który zakładał 12-milionową stratę – wzburzenie załogi jeszcze wzrosło. – To był plan z końca ubiegłego roku, kiedy zakładano, że zawiedzie nas wielu płatników. Już w lutym-marcu było widać, że będzie lepiej – dowodzili. Zarzut „niechętnego stosunku do restrukturyzacji” też ich nie przekonał, bo wszystkie siedem związków zawodowych oprotestowało plan restrukturyzacyjny, uważając go za nierealistyczny. Pracownicy Biziela zgodnie uznali argumenty prorektor ds. Collegium Medicum UMK, Małgorzaty Tafil-Klawe, na której wniosek rektor odwołał dyrektora, za zupełnie nieprzekonujące. A rektorską decyzję za błędną. Zawsze numer dwa – To wyglądało tak, jakby konia, który w końcu zerwał się do biegu i biegnie coraz lepiej, zaczęto nagle bić po pęcinach. Zwyczajna dywersja! – denerwuje się dr Zbigniew Sobociński, dyrektor ds. lecznictwa Szpitala Uniwersyteckiego nr 2 im. J. Biziela. Pracuje tu od samego początku, od 30 lat, i długo może mówić o czasach, gdy w Bizielu brakowało dosłownie wszystkiego. – W Bydgoszczy zawsze byliśmy szpitalem numer dwa, zawsze niedoinwestowani – podkreśla. – A w latach 90. i na początku obecnej dekady nawet podstawowe rzeczy były tylko wtedy, gdy uruchamialiśmy prywatne kontakty, błagaliśmy kolegów i znajomych o pożyczenie sprzętu, lekarstw. Pensje dostawaliśmy po czasie i w ratach. – W 2004 r. razem z dyrektorem Motukiem objęliśmy szpital z prawie 17-milionowym długiem za nadwykonania, zrobionym w ciągu roku przez poprzedni zarząd – podkreśla dyr. Sobociński. – Trzeba było lat ciężkiej pracy i zaangażowania dziesiątek pracowników, żeby wyjść na prostą, żeby ciągle nie myśleć, jak opędzić komorników. Żeby się w końcu skupić na leczeniu! Przez te prawie sześć lat Motukowych rządów zwyciężyli w niejednej bitwie. Byli pierwszym w kraju tak dużym szpitalem, który zrestrukturyzował swoje długi (2006 r.). Jako pierwsi w Polsce w 2007 r. wygrali w sądzie walkę o zwrot pieniędzy z NFZ za nadwykonania. Udało im się zredukować zadłużenie z 39,5 mln w 2004 r. do ponad 30 mln zł. A ubiegły rok zbilansować na plus. 2,3 mln zł zysku po wielu latach ujemnych bilansów – to było wydarzenie! – I dorobiliśmy się niesamowitej załogi. Zrozumiałem to, gdy dwa-trzy lata temu przez Polskę przetaczała się fala szpitalnych strajków z żądaniami podwyżek. Nasi pracownicy podpisali petycję, ale do czynnego strajku nie przystąpili, bo powiedzieli, że to pogłębiłoby deficyt szpitala – z dumą opowiada dyr. Sobociński. Oddajcie dyrektora! „Oddajcie nam naszego dyrektora”, czarną farbą na białych prześcieradłach napisali pracownicy szpitalnego bloku operacyjnego i powiesili w widocznych miejscach. Wyjeżdżali na majowy, długi weekend z ciężkim sercem, bo pani prorektor zapewniała, że decyzja o zwolnieniu dyrektora jest nieodwołalna. Zdążyli jeszcze wspólnie napisać: „(…) Z dnia na dzień straciliśmy człowieka, na którym opierał się nasz szpital. Boli nas niesprawiedliwość, która Jego i nas dotknęła. (…) To Dyrektor Motuk kierował nami w poczuciu poszanowania człowieka. Wpajał w nas, że szpital to nie tylko mury, sprzęt i dokumentacja. Dla niego zawsze najważniejszy był człowiek, zarówno pacjent, jak i personel, i to nie tylko ten z tytułami przed nazwiskiem, ale każdy pracownik Biziela. (…) Dzięki rządom Andrzeja Motuka mamy kim i czym pracować, nie borykamy się z kłopotami kadrowymi, mamy zabezpieczenie w sprzęt i wszelkie materiały medyczne. (…) Nie znaczy to, że zawsze ulegał naszym żądaniom, niekiedy rządził tu mocną ręką, ale zawsze wysłuchiwał naszego zdania i rozważał nasze propozycje. Szanujemy Go i podziwiamy za taką postawę. (…) Dlaczego nie bierze się pod uwagę dobra tego szpitala?”. Zaraz po weekendzie do ataku przystąpiły związki zawodowe. Wysłały do rektora UMK









