Ważą się losy górnictwa

Ważą się losy górnictwa

Epidemia obnaża nieudolność spółek węglowych i rządu w Warszawie. Płacą za to górnicy

Gdyby nie Śląsk – mówił na początku ubiegłego tygodnia rzecznik Ministerstwa Zdrowia Wojciech Andrusiewicz – mielibyśmy „32 zakażenia na poranek”. Sam Śląsk w ostatnią niedzielę maja odnotował 170 nowych zakażeń. I choć liczby od tego momentu już się zmieniły, jedna fraza od tygodni niezmiennie wybrzmiewa w uszach Polaków: „Gdyby nie Śląsk”. Mieszkańcom regionu od tygodni daje to specyficzne poczucie odrębności, a może raczej wzmacnia stare przekonanie, że Ślązacy zawsze byli trochę inni. – Perła w koronie czy korona wirusa? – pyta retorycznie bloger i historyk Konrad Kołakowski, nawiązując do słynnego filmu Kazimierza Kutza. A ponieważ większość zakażonych Ślązaków to zatrudnieni w kopalniach, przewodniczący Solidarności Górniczej już w maju pisał: „Z górników, którzy przez cały ten najtrudniejszy czas, w marcu czy kwietniu, przychodzili do pracy, dzięki czemu zakłady górnicze w ogóle przetrwały, robi się »trędowatych«. Robi się z nas ludzi, których należy unikać, którzy szerzą zarazę. To przykre, że w taki sposób rząd »odwdzięcza się« tym, którzy wydobywają surowiec gwarantujący Polsce jako taką niezależność energetyczną”.

Co mówią twarde fakty

Według informacji Ministerstwa Zdrowia do początku czerwca w województwie śląskim wykonano ponad 80 tys. badań, z czego ok. 50 tys. tylko wśród górników i pracowników kopalń węgla kamiennego. Od początku maja ogniska powstały w kilku kopalniach Polskiej Grupy Górniczej, Jastrzębskiej Spółki Węglowej i Węglokoksu. Na początku czerwca w dwóch kolejnych kopalniach – Ziemowit (PGG) i Zofiówka (JSW) – stwierdzono nowe ogniska zakażeń, w każdej z nich potwierdzono zakażenie SARS-CoV-2 u kilkuset górników, choć PGG skorygowała dane dla kopalni Ziemowit. Dla porównania: do 4 czerwca w całej Polsce odnotowano 25 048 przypadków zakażenia koronawirusem, z czego 1117 osób zmarło. W samym zaś województwie śląskim zdiagnozowano SARS-CoV-2 u 8786 osób, a zmarło 225 chorych. W drugim pod względem zakażeń regionie, województwie mazowieckim, spośród 3738 zakażonych zmarło 279. Odsetek zmarłych w odniesieniu do liczby stwierdzonych zakażeń jest zatem w województwie śląskim mniejszy niż dla całej Polski czy dla województwa mazowieckiego – ponad jedna trzecia wszystkich zakażeń w kraju jest na Śląsku, ale „tylko” jedna piąta zmarłych.

Powodem może być właśnie to, że śląskimi ogniskami SARS-CoV-2 są kopalnie, w których co prawda górnicy zarażali się ponadprzeciętnie często, ale zdecydowana ich większość dzięki ogólnie dobremu stanowi zdrowia przechodzi chorobę bezobjawowo lub tylko z drobnymi objawami.

Nie zmienia to oczywiście wymagań reżimu sanitarnego, któremu muszą się poddać, aby nie zakażać osób z grup ryzyka. Kilka tysięcy górników odbywało lub odbywa kwarantannę. Choć liczby te spadają, górnicy od tygodni skarżą się, że zbyt długo muszą czekać na wyniki testów lub na wyznaczenie terminu drugiego obligatoryjnego wymazu. W samych Gliwicach, gdzie mieszka większość górników pracujących w kopalni Sośnica – jednym z głównych ognisk SARS-CoV-2 – w ubiegłym tygodniu na kwarantannie było 460 górników. – Ci, którzy mają domki, jakoś to znoszą, mają co robić, ale tym w blokach i z małymi dziećmi jest trudno – mówi pan Bogusław, górnik z Sośnicy. Sam dość krótko czekał na wyniki testów – były ujemne, a on już pracuje.

Ale nie u wszystkich poszło tak sprawnie. Według informacji WZZ Sierpień 80 w kopalni Sośnica absencja wśród górników wynosi 51%. Związkowcy skarżą się na Powiatową Stację Sanitarno-Epidemiologiczną w Gliwicach, że brak odzewu, że nie można się dodzwonić. Szef stacji przyznaje: „Brakuje nam rąk do pracy. Rozumiem desperację ludzi, ale procedury są takie, a nie inne, wyniki spływają w różnych, czasem bardzo odległych terminach”.

Wypłaty mogą być tragiczne

Obawę, że koronawirus to dla rządzących w Warszawie dobry pretekst do zamknięcia kopalń, podziela wielu górników – tych nadal pracujących i tych byłych. Pan Tomasz przez lata fedrował w kopalni Sośnica, pięć lat temu, gdy groziło jej zamknięcie, angażował się w protesty. Niedawno odszedł z branży, założył własną działalność. – To, co się działo w kopalni, całe to marnotrawstwo, w głowie się nie mieści – wytyka. – A teraz wydaje mi się, że szukają pretekstu do całkowitego wygaszania tej kopalni, choć ja już tym tematem nie żyję.

Kopalnią i z kopalni od dziewięciu lat żyje za to pan Bogusław: – Nie wiem, czy będzie praca, i tak w ogóle ciężko wyciągać wnioski, skąd się wzięły te zakażenia. W każdym razie od 5 czerwca znów pracujemy – to pierwszy piątek od tygodni. Zobaczymy, co będzie dalej.

Tego samego dnia miało się odbyć spotkanie strony społecznej i władz PGG, państwowego giganta zatrudniającego ponad 40 tys. osób. Negocjacje były konieczne, bo porozumienie zawarte na początku maja między 13 centralami związkowymi a PGG – do której obok Sośnicy należy siedem innych kopalń – obowiązywało wstępnie przez miesiąc. W jego ramach wymiar czasu i wynagrodzeń został obniżony w maju o 20%, wprowadzono cztery wolne dni, piątki. – Wypłaty jeszcze nie było, dopiero 10 czerwca, ale wyniesie pewnie mniej niż 80%, bo było więcej postoju, wypłaty mogą być wręcz tragiczne – mówi pan Bogusław.

Do zamknięcia tego wydania nie uzgodniono, czy ograniczenia pracy obowiązują, a negocjacje PGG i związków zostały przełożone na wtorek. PGG dąży do przedłużenia porozumienia, czyli ograniczenia pracy i wynagrodzeń. Ale związkowcy z Solidarności Górniczej są przeciwni, WZZ Sierpień 80 już wcześniej zapowiadał, że zgadza się tylko na maj.

Europejskie przyśpieszenie

Sytuacja w śląskich kopalniach to wielki znak zapytania. Wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin obiecywał przedstawienie strategii dla górnictwa pod koniec czerwca. W maju Sasin powiedział: „Plan będzie musiał znaleźć również potwierdzenie w decyzjach załóg, związków zawodowych, reprezentantów strony społecznej. Chciałbym, żeby fundamentem tego planu było założenie, że żaden górnik nie straci pracy”. Miłe słowa, ale konkretów brak. Rząd nie chce mówić o tym przed wyborami – prawdopodobnie dlatego, że musiałby ogłosić bolesną dla górników prawdę.

Pod koniec maja Komisja Europejska przedstawiła plan, według którego w ramach zapowiedzianego na początku tego roku Funduszu na rzecz Sprawiedliwej Transformacji Polska może zyskać 8 mld euro zamiast pierwotnie zaplanowanych 2 mld. Cały fundusz ze względu na walkę z kryzysem ma wzrosnąć z 7,5 do 40 mld euro, środki mają popłynąć w ciągu najbliższych siedmiu lat. „Celem tego funduszu jest pokazanie Europejczykom, że jeśli wchodzimy w trudną, ale konieczną transformację energetyczną, by uratować klimat i nasze zdrowie, to musimy zadbać o ludzi w tych regionach, które są najbardziej zagrożone – tłumaczył Jerzy Buzek, sprawozdawca Komisji Badań Naukowych, Przemysłu i Energii w Parlamencie Europejskim i pomysłodawca wspomnianego funduszu, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. – To w regionach górniczych będziemy mieli do czynienia z największą liczbą utraconych miejsc pracy i to tam szczególnie trudno jest inwestować. Wystarczy spojrzeć chociażby na Bytom, by zobaczyć, jak wyglądają tereny pokopalniane”.

Jednak rzeczywistość zdaje się wyprzedzać wszelkie (nieogłoszone) strategie. Na pierwszy rzut oka może dziwić, że między 12 marca a początkiem czerwca notowania giełdowe polskich koncernów energetycznych w ramach indeksu WIG-energia poszły w górę o ponad 60%. Co prawda, wcześniej były ostre spadki, ale po wybuchu pandemii produkcja i zużycie energii przecież spadły, a jednocześnie pojawiły się pogłoski o zmuszeniu koncernów PGE, Energa czy Tauron przez państwowego współwłaściciela do ratowania Polskiej Grupy Górniczej. Jednak szef PGE Wojciech Dąbrowski w maju ogłosił, że chce wydzielić aktywa węglowe z koncernu i utworzyć własną spółkę. „Grupa PGE w obecnym kształcie nie ma szans sprostać wyzwaniom. Rozsądnie byłoby wydzielić z niej część węglową, a następnie pozyskać z Unii pieniądze umożliwiające transformację energetyczną”, mówił „Pulsowi Biznesu”. Szef biura PGE w Brukseli na początku czerwca zapowiedział całkowite odejście PGE od węgla do 2040 lub 2045 r. Natomiast Energa, Enea i PKN Orlen zmieniły planowaną od lat elektrownię Ostrołęka C z projektu węglowego na gazowy, bo, jak uzasadniał Daniel Obajtek, prezes PKN Orlen, „budowa niskoemisyjnych źródeł to dobry kierunek”.

Związkowcy są wściekli na rząd, głównego udziałowca wspomnianych spółek. „Po prostu postawili na paliwo gazowe, nikomu o tym nie mówiąc”, pisze Bogusław Hutek, szef Solidarności Górniczej.

I choć Hutek ma rację, bo rząd milczy i kluczy, zdaje się, że przyszły protest związkowców powinien się skupić już nie na tym, jak obronić kopalnie, tylko jak zorganizować ich nieuniknioną likwidację. Pandemia może nawet okazać się przy tym pomocna – wszak Fundusz na rzecz Sprawiedliwej Transformacji został powiększony, Polska zaś ma być jednym z beneficjentów programu antykryzysowego UE, który będzie bardzo zielony. Maciej Bukowski, prezes think tanku WiseEuropa, specjalizującego się w kwestiach gospodarczych i energetycznych, pisze: „Epidemia wzmaga potrzebę restrukturyzacji sektora – nie tylko w związku ze spadkiem popytu, ale i z problemami z zapewnieniem odpowiednio wysokiego bezpieczeństwa epidemiologicznego w górnictwie i jego otoczeniu”.

W tym świetle czyny i zaniechania w śląskich kopalniach w związku z wybuchem ognisk SARS-CoV-2 wyglądają jak odbicie stanu górnictwa. Zamiast bowiem szybko zastopować wydobycie, zdecydowano się na jego utrzymanie mimo wiedzy, że ryzyko dla ludzi jest duże. Przekładając to na całą energetykę węglową: oto kurczowo podtrzymywana jest gałąź gospodarki, której czasy mijają. Zdaje się, że im szybciej uzna się ten fakt, tym mniejsze będą negatywne skutki długofalowe.

Trafnie opisuje tę sytuację ekspertka Polskiej Zielonej Sieci ds. klimatu, Izabela Zygmunt, w komunikacie prasowym Global Strategic Communications Council: „Kopalnie jeszcze przed epidemią były w trudnej sytuacji finansowej, a przestoje wiązałyby się z dalszymi stratami. Zdecydowano się zaryzykować zdrowiem ludzi i pracować dalej, co ostatecznie i tak doprowadziło do rozprzestrzenienia się choroby, wstrzymania pracy kopalń i pogłębienia się kryzysu całego sektora, który może w niedługiej perspektywie przynieść nieplanowane wcześniej zamknięcia kopalń”. Istotnie, to na górnikach spoczywało ryzyko, to oni chodzili i chodzą do pracy, a choć sami nie należą do grup ryzyka, mogli z takimi osobami mieć kontakt. „Trudno o bardziej wyrazisty przykład tego, jaką cenę za zaklinanie rzeczywistości przez polityków i decydentów płacą górnicy, którzy są na pierwszej linii zderzenia z ową rzeczywistością”, pisze Izabela Zygmunt.

Znamienne jest zresztą, że według danych Global Energy Monitor z początku czerwca wirus SARS-CoV-2 spowodował przerwy w wydobyciu węgla nie tylko w Polsce, ale i w co najmniej dziewięciu krajach świata, m.in. w USA, RPA, Kolumbii, Chinach, Czechach i na Ukrainie. W Polsce, szczęście w nieszczęściu, skutki zdrowotne nie są w przypadku górników aż tak tragiczne. Gdy pan Roman, który od 20 lat pracuje jako górnik, w piątkowy poranek po nocnej zmianie opuszcza gliwicką kopalnię Sośnica, nie wie, co myśleć  o koronawirusie, o sytuacji polskiego górnictwa, o jego przyszłości. Zapala papierosa i mówi: – Tu jest za dużo zmiennych, aby cokolwiek prognozować.

Fot. Tomasz Kawka/East News

Wydanie: 2020, 24/2020

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy