Sztuka życia

Sztuka życia

Warszawa 30.11.2017 r. Lukasz Ronduda - krator sztuki ,rezyser. fot.Krzysztof Zuczkowski

Współcześni artyści pokazują swoje prace i od razu tłumaczą, z czego się wzięły. Bez barier. Mówią, że zostali zdradzeni, sami zdradzili, że mierzą się z chorobą, depresją, kryzysem… Łukasz Ronduda – pisarz, scenarzysta, reżyser, kurator Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Badacz i znawca filmu eksperymentalnego. „Serce miłości” to jego drugi film po „Performerze” wyreżyserowanym wspólnie z Maciejem Sobieszczańskim. „Serce miłości” oparł pan na historii związku rzeczywistych osób. Co było w niej pociągające? – To film o miłości artystów, których związki są bardzo trudne, bo oprócz relacji uczuciowej dochodzi zawodowa, zwłaszcza jeśli uprawiają tę samą dziedzinę sztuki. Tak jest w przypadku Wojtka Bąkowskiego i Zuzanny Bartoszek, współczesnych twórców poezji i performance’u. Poza konkurencją emocjonalną na ich związek wpływa także konkurencja artystyczna. W tym przypadku szczególnie trudna, bo oglądamy związek starszego o 15 lat mężczyzny o ustabilizowanej pozycji z artystką, która dopiero wchodzi w świat sztuki. Czyli jest też relacja mistrz-uczeń? – Tak, ale spotykamy się z nimi w momencie, kiedy ta relacja mentorska już się wyczerpała. Młoda artystka zaczyna szukać swojej ekspresji i tożsamości. Zaczęła budować związek w wieku zaledwie 17 lat, a więc na wczesnym etapie rozwoju emocjonalnego i artystycznego. Bardzo mocno ukształtowała się przy partnerze, tym samym w naturalny sposób zaczęła z niego czerpać i go naśladować. Teraz chce przemówić własnym głosem. 15 lat różnicy to chyba nie aż tak dużo? – Częste są związki starszych mężczyzn z młodszymi kobietami, zwłaszcza w środowisku artystycznym. One działają, dopóki młodsza osoba nie zacznie sobie zadawać pytań, co w tej relacji jest właściwie jej, a co zostało jej narzucone. Pytanie o własną tożsamość powoduje kryzys w relacji. Opowiadam taką właśnie historię – kobiety, która emancypuje się w związku z dominującym mężczyzną, ale nie określam charakteru tej relacji. Nie próbuję mówić, czy kobieta dotąd była uciśniona, czy też schowana pod opiekuńczymi skrzydłami. Próbuję raczej pokazać, co się dzieje, kiedy ktoś stara się upomnieć o niezależność jako człowiek i artysta. Na ile pański film jest odbiciem rzeczywistości, a na ile wariacją na temat związku Bąkowskiego i Bartoszek? – Scenariusz Roberta Bolesty jest inspirowany życiem prawdziwych osób, ale celem był film fabularny stworzony na podstawie tych postaci. Jesteśmy skupieni na bohaterach, praktycznie tylko nimi żyjemy, świata zewnętrznego tam nie ma, liczy się tylko to, co w nich i między nimi. Czyli co konkretnie? – Oglądamy dwójkę ludzi, którzy żyją w symbiotycznym związku. Są do siebie bardzo mocno upodobnieni duchowo, wizualnie i estetycznie. Są ujednoliceni do tego stopnia, że mogą wpaść na ten sam pomysł jednocześnie, niezależnie od siebie. To, że tak samo wyglądają, nie jest problemem dla mężczyzny, ale zaczyna uwierać kobietę. Trudno temu się dziwić, bo to ona nic innego nie widziała, nie wie jeszcze, kim jest, co jest jej, a co wzięła od niego. Nie jest pewna, czy decyzje, które w życiu podejmuje, są jej czy jego, mimo że wcześniej wydawało jej się, że stanowi sama za siebie i o sobie. Problem, który poruszamy w filmie, jest szerszy. „Serce miłości” mówi o współczesnej miłości i o tym, jak dzisiaj kochamy. Pokazuje, jak bardzo dzisiejsza miłość jest narcystyczna. Co ma pan na myśli? – Nierzadko nie wiemy, czy kochamy osobę, z którą jesteśmy, dla niej samej, czy dlatego, że spełnia jakieś nasze oczekiwania. Często jest tak, że w momencie, kiedy jeden z partnerów zaczyna zachowywać się inaczej, decyduje się na coś innego niż do tej pory, w relacji pojawia się kryzys, bo nie umiemy już partnera dostosować do naszego świata, a naszego świata nie chcemy dostosowywać do niego bądź do niej. W tym przypadku jest podobnie. To jest właśnie taka miłość, w której obie strony skupione są na sobie i własnym wyobrażeniu o partnerze. Kokon tego wyobrażenia przerywa dziewczyna, która czuje się nim spętana. Podejrzał pan tę historię czy bohaterowie sami się nią z panem podzielili? – To podejrzana przeze mnie historia, wynika z mojego doświadczenia. Jest też w filmie scena na ten temat, w której kuratorka grana przez Magdę Cielecką słucha młodej artystki. Pracuję z artystami, jestem kuratorem. Współcześni artyści na spotkaniach z kuratorami pokazują swoje prace i od razu tłumaczą, z czego one się wzięły, co ich zainspirowało,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 49/2017

Kategorie: Kultura