Tag "aktorzy filmowi"

Powrót na stronę główną
Kultura Wywiady

Aktor uczy się każdego dnia

Chciałbym doświadczyć spektaklu nie do uratowania

Łukasz Simlat – (ur. w 1977 r.) w 2000 r. ukończył Akademię Teatralną w Warszawie. W latach 2007-2010 związany z Teatrem Powszechnym, a w latach 2012-2016 z Teatrem Studio. Od 2022 r. jest członkiem zespołu Ateneum. Współpracował z wieloma innymi warszawskimi teatrami. Za drugoplanowe role w „Zjednoczonych stanach miłości” i „Amoku” otrzymał nagrody na FPFF w Gdyni. Drugoplanowa kreacja w „Bożym Ciele” przyniosła mu Orła.

W ostatnich latach jesteś bardzo aktywny zawodowo i współpracujesz z czołowymi polskimi reżyserami. Wszedłeś w najlepszy etap kariery?
– Czuję się dobrze w obecnym momencie kariery. Ludzie mnie różnie odbierają, nie jestem zaszufladkowany, staram się bawić swoim zawodem w całej rozciągłości, od komedii po dramat. Przede wszystkim chcę, żeby praca mnie satysfakcjonowała, bo przyniesie to najlepszy efekt przed kamerą i dam radość widzom. Nieposkromione aktorskie ego każe jednak cały czas czekać na to, co jest za zakrętem. Niewiadoma daje rodzaj adrenaliny, bo pytamy, jaki będzie następny projekt i kiedy się przydarzy. Ogólnie jest dobrze, warto wychodzić z domu i czasem schylać się po najmniejsze role, zwłaszcza jeśli są równie ciekawe jak epizod w „Kosie”. W naszym zawodzie trzeba szukać frajdy i korzystać z pomocy wyobraźni, która pozwala oszacować, jaki film może powstać. Cała praca odbywa się przed wejściem na plan. Dopiero w trakcie zdjęć zderzamy nasze potrzeby i pomysły z rzeczywistością.

Wydaje się, że starannie dobierasz role. Można w Polsce pozwolić sobie na odrzucanie słabszych propozycji?
– Czytałem raz wywiad z Seanem Pennem, który był w szczytowym momencie kariery, niedługo po odebraniu Oscara za „Rzekę tajemnic”. Wzruszyło mnie, jak aktor powiedział, że scenariusz „Obywatela Milka” wyciągnął ze sterty 50 tekstów leżących na biurku i pomyślał: „To jest ten szczęśliwy reżyser, do którego się uśmiecham”. Nie jestem w tak uprzywilejowanej sytuacji jak Penn. Odrzucam propozycje, które mnie kompletnie nie interesują, są opakowane w rodzaj złej emocji albo dotykają tematu, którego nie należy moim zdaniem promować. Czasem z przymusu, gdy dostaję nie do końca satysfakcjonujący tekst, staram się nałożyć na niego własne pomysły, aby rozwinąć postać. Może twórcy mnie posłuchają i stwierdzą, że warto coś zmienić? Za każdym razem rozpoczynam nową przygodę, która zależy od koncepcji scenariusza i wizji reżysera.

Co najbardziej zafascynowało cię w scenariuszu „Sezonów”, które opowiadają o parze aktorów pracujących w małym teatrze i przeżywających kryzys małżeński?
– Czytając tekst, miałem wrażenie, że każdą scenę przeżyłem, byłem jej świadkiem, słyszałem, że się zdarzyła, albo wierzę, że mogłaby się zdarzyć. Znam środowisko teatralne i realia ciasnych korytarzy, wiem, jak cały organizm pracuje na zapleczu, podczas prób lub w trakcie spektaklu. Elementem, który chyba najbardziej mnie ujął i przyciągnął do pracy z Michałem Grzybowskim, była mieszanka gatunkowa. Lubię się poruszać w konwencji komediodramatu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Kariera Romana Wilhelmiego

Oglądana po latach „Kariera Nikodema Dyzmy” przynosi coraz to nowe, aktualne znaczenia.

Pomyśleć, że mógłby nie zagrać roli, która okaże się jedną z najważniejszych w jego artystycznym życiu. Kiedy reżyser Jan Rybkowski zwraca się do Wilhelmiego, ten się waha, zastanawia i hamletyzuje. W wywiadzie tłumaczył to następująco:

„Kiedy mi zaproponowano rolę Nikodema, dwukrotnie odmawiałem i przyjąłem dopiero za trzecią namową. Uważam, że aktor powinien dawać z siebie wszystko, co może, ale mnie strasznie przeraził już rozmiar serialu – 11 tys. m taśmy – oraz sam Dyzma – postać w powieści dość prymitywna – praktycznie nieschodzący z ekranu przez siedem godzinnych odcinków. Wątpliwości były duże. Jak rozdzielić wszystkie środki aktorskie, by się nie powtarzać, by uczynić tę postać niejednoznaczną, jak ukazać wnętrze człowieka obracającego się w środowisku dlań obcym? Chyba się udało…”.

Wilhelmi nie mówi o tym, że w dużym stopniu przyjął rolę Nikodema Dyzmy dzięki reżyserowi Maciejowi Domańskiemu.

„Powiedziałem, że zgodził się zagrać Jerzy Stuhr, choć było oczywiste, że rola jest dla Romana – opowiada Domański. – Ale bał się wchodzić w serial, co jest zrozumiałe. Po »Czterech pancernych«, którzy na lata włożyli go do szuflady, miał awersję do seriali. Nie chciał się zmierzyć z legendą postaci, którą zagrał przed nim Adolf Dymsza”.

Pierwsza ekranizacja powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza powstaje w 1956 r., reżyseruje także Jan Rybkowski, a oszusta Dyzmę gra wielki aktor i komik przedwojennego kina Adolf Dymsza. Dla Wilhelmiego to wyzwanie, które chyba mu się podoba. Przecież uwielbia udowadniać, że jest najlepszy, pierwszy, jedyny. Wchodzi też w już raz włożone buty, co dla aktora może okazać się ryzykowne. Uśmiecham się na myśl o tym, że Domański podszedł Wilhelmiego jak dziecko. Ale to ponownie dużo mówi o jego charakterze. Ktoś inny miałby zagrać taką rolę? Do tego dopuścić nie może.

Andrzej Haliński, który odpowiada na planie za scenografię, w książce „10 000 dni filmowej podróży” wspomina przygotowania do rozpoczęcia zdjęć:

„Reżyser Jan Rybkowski leżał w szpitalu, i to w nie najlepszym stanie, a tymczasem termin zdjęć zbliżał się nieuchronnie. Janek Szymański [kierownik produkcji – przyp. M.J.] zadzwonił do mnie, że wypada odwiedzić pana Jana, tym bardziej że ten chciał się podzielić z nami czymś naprawdę rewelacyjnym. Pojechaliśmy do rządowej lecznicy na Emilii Plater. Na początku wizyty chętniej nam pokazywał próbki jakiegoś żółtego i mętnego płynu z nerek, który wyciągnął spod łóżka w szklance do herbaty, niż rozmawiał o filmie. Przyciśnięty jednak przez Janka, mrugnął kilka razy (miał taki śmieszny tik) i rozglądając się konspiracyjnie po sali, wyszeptał:

– Mam Dyzmę! Będzie rewelacyjny! Widziałem go w jednym filmie, ale nie pamiętam, jak się nazywa. Trochę za młody, ale jaka zdolna bestia!

Spojrzeliśmy bezradnie po sobie, a ja się wyrwałem:

– W jakim filmie, panie Janie?

– Cholera wie, nie pamiętam tytułu. Był o kelnerach! I on grał główną rolę. Janek, jak mnie tylko wypuszczą, zaraz do niego dzwonimy.

Spojrzeliśmy po sobie bezradnie. Nie przesłyszeliśmy się, pan Rybkowski mówił o Marku Kondracie w »Zaklętych rewirach« Janusza Majewskiego. To rzeczywiście była wspaniała kreacja. Pracowałem z Markiem przy wielu filmach i mam dla jego aktorstwa ogromny szacunek, ale wtedy pomysł pana Rybkowskiego, żeby młodzieniec o twarzy cherubinka zagrał chamowatego karierowicza z przypadku, był tak absurdalny, że aż trudno było znaleźć jakieś racjonalne kontrargumenty. […]

Fragmenty książki Magdy Jaros Anioł i twardziel. Biografia Romana Wilhelmiego, Rebis, Poznań 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura Wywiady

Dzikie pola polskiego filmu

Filmowcy wiedzą, jakie scenariusze przejdą, i próbują trafić w oczekiwania władzy, jednocześnie stosując autocenzurę i idąc na ustępstwa.


Janusz Kijowski – reżyser filmowy


Niedawno zamieściłeś na Facebooku wpis, że właśnie postawiłeś ostatnią kropkę w scenariuszu o losach Andrzeja Szalawskiego, wspaniałego aktora, jednocześnie nieszczęśliwego człowieka, ale i tak nie nakręcisz tego filmu. Internauci, w tym Feliks Falk, nie mogli zrozumieć, o co właściwie chodzi.
– Zacznijmy od tego, kiedy o tym rozmawiamy – w momencie, gdy nie mamy ministra kultury, bo właśnie podał się do dymisji, nie mamy dyrektora Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, bo został wyrzucony, a nie wiadomo, kto będzie następny. Nawet Stowarzyszenie Filmowców Polskich, które wydawało się ostoją spokoju i zdrowego rozsądku, jest na skraju rozpadu, bo hordy puczystów postanowiły wyeliminować Jacka Bromskiego, który SFP postawił na nogi. W ogóle jesteśmy na „dzikich polach”, jeśli chodzi o kulturę.

Przywołujesz Sienkiewicza?
– Raczej prawnuka autora Trylogii. Minister Bartłomiej Sienkiewicz, na którego bardzo liczyłem, nie okazał się ani Skrzetuskim, ani Kmicicem, ani Wołodyjowskim, a raczej Ketlingiem, żołnierzem zaciężnym…

…który chce wyjechać do Brukseli?
– Po wykonaniu zadania, czyli zajęciu Zbaraża na placu Powstańców Warszawy, postanowił udać się na inne fronty. Dlatego tak napisałem na FB, trochę prześmiewczo, że nie zrobię tego filmu, tak jak poprzednich, a mam już pokaźny zbiór swoich scenariuszy, które mógłbym wydać w formie opasłego tomu jako przykład filmów, których polscy kinomani nie zobaczą. Chociaż na każdym z tych scenariuszy bardzo mi zależy, ponieważ włożyłem w nie swoją duszę i wszystkie umiejętności.

Możesz przypomnieć, jakie podjąłeś w nich tematy?
– Nie chcę, żeby to wyglądało, że się skarżę, ale to ty jako dziennikarz PRZEGLĄDU poprosiłeś mnie o rozmowę.

Zgadza się, dlatego pytam o to bez żadnych podtekstów.
– Zaczęło się od takiego scenariusza, nad którym pracowałem ze 20 lat i który niebanalnie zwie się „Marzec 1968”…

Wspominałeś o nim niemal 13 lat temu w naszej rozmowie „Ciągle kręcę ten sam film” (PRZEGLĄD, 11.09.2011). On już wtedy leżał w szufladzie.
– To jest scenariusz o moim pokoleniu, pokoleniu wariatów, którym wydawało się, że można dokonać rzeczy niemożliwych, tak jak buntownicy paryscy pisali w tamtejszym metrze. Nam też się wydawało, że możemy jako studenci w 1968 r. obalić ustrój i wprowadzić nowy ład. Jako student II roku historii sztuki Uniwersytetu Warszawskiego brałem udział „w czynnym przyjmowaniu milicyjnych pał na swoje plecy”. Powiedziałbym, że były to pały formacyjne, czyli te, które ukształtowały naszą formację. Wiedziałem już, po której stronie jest zło, a po której dobro, co mi pozwoliło dokonywać wyborów przez resztę życia.

I nie zrealizowałeś tego scenariusza w nowej rzeczywistości?
– Czekałem na ten moment, poprawiałem scenariusz, cyzelowałem, a kiedy przyszła ta wolna Polska, pomyślałem sobie, że teraz już taki film nakręcę. Okazało się, że to po prostu niemożliwe.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Wolna jak Jagna

Rola Kamili Urzędowskiej w „Chłopach” odstaje od osiągnięć kolegów i koleżanek Ma dopiero 30 lat, na koncie udział w najchętniej oglądanym polskim filmie 2023 r. i nagrodę na jednym z najważniejszych festiwali filmowych świata. W odróżnieniu od wielu innych aktorek, które odniosły spektakularny sukces, Kamila Urzędowska nie boi się wykorzystywać popularności do tego, żeby mówić o istotnych dla niej sprawach. Tak jak całe jej pokolenie. Na Berlinale – najważniejszym obok Cannes i Wenecji festiwalu filmowym na świecie – odebrała prestiżową

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura Wywiady

Wolność, śmierć i siostrzeństwo

Eutanazja jest częścią rzeczywistości, nawet jeśli traktujemy ją jak tabu Marta Nieradkiewicz – aktorka filmowa i teatralna Patrząc na twój aktorski dorobek, można powiedzieć, że najczęściej grasz w mocnych, zaangażowanych filmach. To bardziej kwestia przypadku czy świadomych wyborów? – Pewnie wszystkiego po trochu, ale nie jestem aktorką, która przebiera w niezliczonych propozycjach i dokładnie rozrysowała ścieżkę swojej kariery. Przychodzą do mnie głównie takie scenariusze. Nie ukrywam, że chciałabym spróbować czegoś innego, jestem otwarta na kino gatunkowe i może wreszcie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Górnik z pastorałem w dłoni. Franciszek Pieczka 1928-2022

Potrafił zagrać każdego, ale gdyby miał wybór, wolałby role aniołów niż diabłów. Bo aktorstwo ma prowadzić ku dobru Ślązakiem był do gruntu i Ślązakiem pozostał, mimo że większość życia spędził w Warszawie. Urodził się w Godowie nad Olzą, u wylotu Bramy Morawskiej, przez którą od wieków wędrowali za chlebem wyrobnicy do śląskich kopalń. A ród Pieczków notowany jest tam w księgach parafialnych od XVIII w. Franciszka, szóste, najmłodsze dziecko górnika – często zresztą bezrobotnego – z góry przeznaczono do kopalni. Musiał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Sąsiedzkie sprawy

W Niemczech wciąż odczuwalne są konflikty między Wschodem a Zachodem. Zjednoczenie to nie był jednorodny, spokojny proces Daniel Brühl – aktor niemiecko-hiszpański, reżyser filmu „Jedenaste: znaj sąsiada swego” Pana reżyserski debiut rozpisany jest na dwa głosy – cenionego aktora, który negocjuje dużą rolę w zagranicznej produkcji, i mieszkającego w sąsiedztwie zgorzkniałego, starszego mężczyzny. Ten drugi uważa, że wszystko, co dobre w życiu, ma już za sobą. Przypadkowe spotkanie w barze to zderzenie dwóch porządków: spojrzenia na życie, karierę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.