Tag "Beata Dżon"

Powrót na stronę główną
Kultura

Komediowa nędza

Tegoroczny festiwal filmów w Lubomierzu atakował publiczność stekiem przekleństw i wulgarnością Może zacząć „nieprzyzwoitą” sceną komedii, która miała być „nieprzyzwoicie śmieszna”? Bohaterka ręcznie bada męskie genitalia, by zanalizować charakter ich właścicieli (reszta ciała obiektu ukrywa się za parawanem). Badanie kształtów czy innych cech męskich organów ma się stać szansą zawodową i życiową kobiety na zakręcie. Można też zacząć sceną wynajmu „świętego” samochodu Karola Wojtyły, który ma czynić cuda, jak również wybawić z kłopotów średnio wydarzonych braciszków. A może należy zacząć wspomnieniem sceny z komedii tak romantycznej, że aż trudno się odnaleźć w zlepkach plastikowych romantyczności – po jednym przypadkowym pocałunku bohaterka traci głos, zamiast się obudzić jak Śpiąca Królewna z bajki. W dodatku bohaterowie wykonują bajkowe dla większości widzów zawody: ona, specjalistka od tworzenia efektów dźwiękowych, on – ilustrator bajek i autor komiksów. Samo życie. Widz szybko i bez pocałunku milknie w rozczarowaniu, bo jest nie z tej bajki. Życzy twórcom, by jak główna bohaterka trzymali się tytułu „Milczenie jest złotem”. To smutne, kiedy trzeba szukać elementu komedii w komedii, jak kiedyś cukru w cukrze. A tak właśnie było podczas tegorocznego XV Ogólnopolskiego Festiwalu Filmów Komediowych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Wino, kobiety, śpiew. I msze

By przyciągnąć wiernych, w Wiedniu księża zapraszają na nabożeństwo do winiarni Beata Dżon Korespondencja z Wiednia Przed XVII-wiecznym budynkiem winiarni U Malego, na tle wielkiej, zielono-białej bramy, widać tablicę z cenami wina. Obok wypisano kredą: „Niedzielna msza święta odbędzie się o godz. 10” oraz „ojciec Hubert Ritt zaprasza!”. Winiarnia U Malego znajduje się w słynnej wiedeńskiej dzielnicy Grinzing, gdzie królują „wino, kobiety i śpiew”. A teraz doszły jeszcze niedzielne msze. Odprawiane są w najbardziej urokliwych winiarniach, przy winie i muzyce filharmoników wiedeńskich. Zamiast gromadki wiernych do stołów w lokalu zasiada 200-250 osób, w tym wielu turystów. Musi być przytulnie i miło Heuriger to miejsca, gdzie na mocy dekretu cesarza Józefa I z 1784 r. chłopi mogą sprzedawać własnej roboty wina wyprodukowane w danym sezonie. Heuriger, od słowa heurig, czyli „tegoroczny”, mają specyficzny urok. Wystrój jest zazwyczaj prosty, przeważa drewno: ławy stojące na zewnątrz, pośród zieleni, nierzadko winorośli. Obsługa zwykle nosi lokalne stroje. I musi tam być przytulnie i miło, gemütlich, co ma sprawić Schrammelmusik. Nazwa pochodzi od nazwiska braci Johanna i Josefa Schrammelów, XIX-wiecznych skrzypków i kompozytorów muzyki ludowej, marszowej i tanecznej, grywanej wówczas w winiarniach. Dla niektórych jest ona

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Wolne miasto Christiania

Hippisowski eksperyment stał się wielką atrakcją turystyczną Danii i oddechem od anonimowości Beata Dżon Korespondencja z Kopenhagi Źle się dzieje w państwie duńskim? Hippisowski eksperyment stał się wielką atrakcją turystyczną Danii i oddechem od anonimowości. Mieszkańcy słynnego wolnego miasta, Christianii, wykupują się od państwa. Hippisowska komuna, założona w 1971 r. na terenie opuszczonych koszar w Kopenhadze, teraz ma być naprawdę wolna. Symboliczną bramę Christianii przechodzi się wolnym krokiem – zgodnie z zasadami komuny tutaj się nie biega. Biegają tylko złodzieje. Miejscowi, którzy żyją w Christianii, w dzielnicy Kopenhagi Christianshavn, to dawni hippisi, wolni artyści i outsiderzy. Życzą sobie i innym, by „na Matce Ziemi i wszędzie zapanowały pokój, miłość i jedność”. Ich miasto-państwo jest celem wolnomyślących lewicowców, uciekinierów od rzeczywistości korporacyjnej i poszukiwaczy utopii. Eksperyment społeczny trwa już 40 lat, przy okazji jest wielką atrakcją turystyczną Danii i oddechem od anonimowości. Tu można niespiesznie porozmawiać, pobyć, respektując jednak zakaz robienia zdjęć. Niemniej, jeśli zapytać lokatorów o pozwolenie sfotografowania domu bez numerów, zwykle się zgadzają. Domy o najdziwniejszych kształtach i o zachwianych proporcjach są wyrazem indywidualności mieszkańców – pośród zieleni stoją mieszkalne przyczepy i różne mieszkadła, wszystko

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Krucjata Lugnera

Austriaccy przedsiębiorcy złożyli skargę do Trybunału Konstytucyjnego, uznając, że zakaz handlu w niedzielę jest łamaniem prawa do wolności zatrudnienia Beata Dżon, Korespondencja z Wiednia Austria ma swojego wojownika od spraw handlu w niedzielę. Bo handlować w dni określane jako „święte” na razie w tym katolickim kraju nie można. Na czele krucjaty o niedziele handlowe stanął ulubieniec działów plotek, 76-letni „majster budowlany” Richard Lugner, właściciel centrum handlowego Lugner City, sponsor zaproszeń dla VIP-ów, np. dla „gwiazdy” filmów erotycznych, na słynne wiedeńskie bale. Lugner, gdyby mu dodać dwie kropki nad u w nazwisku, znaczyłoby „kłamca”. Kocha pokazywać się w telewizji w trakcie aplikowania sobie botoksu albo podczas intymnych scen z przyjaciółkami w wieku wnuczek. Teraz przywdział szaty obrońcy praw właścicieli sklepów, z byłą żoną u boku, znaną jako „Myszka”. Obecnie w Austrii sklepy w soboty są czynne długo, do godziny 17-18. Nie tak dawno jeszcze zamykano je o 12 czy 13. Kościół, związki zawodowe i urzędnicy są przeciw handlowym niedzielom. Na konferencji prasowej w ramach „krucjaty o wolny handel w niedzielę” pojawiła się na ekranie satyra na związki zawodowe, kościół i polityków. Jej autorem jest znany austriacki rysownik, Reini Buchacher. Brzydal o rysach Lugnera chce pracować. Trzech ludzi usiłuje go powstrzymać:

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Jak Iwo Kondefer nabrał jury

Ale nas zrobił, ale nas fantastycznie oszukał! – słychać było w sali kinowej Domu Kultury Oskard w Koninie podczas 57. Ogólnopolskiego Konkursu Filmów Amatorskich w Koninie. Mowa o Iwo Kondeferze i jego filmie „Wszystko”. Udało mu się zwieść niemal całą publiczność konińskiego festiwalu i doświadczone jury z Andrzejem Kołodyńskim, szefem miesięcznika „Kino”, Krzysztofem Majchrzakiem, aktorem i muzykiem, uważnym badaczem treści i formy, oraz nestorem polskiego ruchu filmów amatorskich, Stanisławem Pulsem. Skromna, prosta, dbająca o detale i osadzenie w rzeczywistości opowieść jednego bohatera, blokowego szpicla, zapierała dech realnością. Wyzwalała też śmiech, choć nieco nerwowy, gdyż podobnej persony nikt nie chciałby spotkać. Bo „najważniejsze, młody człowieku, by wiedzieć, z kim ma się do czynienia”. Blokowy wszechwiedzący sąsiad z korytarza powtarzał, że „trzeba wiedzieć, kto gdzie pracuje, skąd pochodzi, kim był jego ojciec. Muszę wiedzieć, z kim mam do czynienia”. A tę wiedzę przechowywał w zeszytach pełnych notatek o każdym z sąsiadów – dokładny zapis życia mieszkańców jednego z typowych polskich bloków. Przeznaczony dla każdej osoby zeszyt odzwierciedlał stosunek obserwatora do obserwowanego. Jednym przydzielone zostały kolorowe, ładne egzemplarze, drugim – byle jakie. „Jak z ludźmi, tak z zeszytami”. Był i cmentarzyk,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Rozwód po austriacku

Wiedeński sąd okręgowy musiał rozsądzić, czy kochanek zajmował całe łoże małżeńskie, czy tylko stronę żony Rozstania bywają dziwaczne. Małżeńskie łoże stało się dla pewnego Austriaka cenniejsze niż żona. Może dlatego, że zdrada żony w domowej sypialni boli bardziej, postanowił ukarać i absztyfikanta. Do kogo należy łóżko Rozwodzący się potrafią być bardzo kreatywni w tym, jak sobie dopiec. Ciekawą historię opisuje wiedeński „Kurier”. Pan K. z Dolnej Austrii przyłapał swoją jeszcze wówczas żonę i pana O. in flagranti – w łożu małżeńskim państwa K. Zdradzony mąż nie posunął się do rękoczynów, nie wyrzucił rywala za drzwi, pozostawił to sądowi. Obok sprawy rozwodowej rozwiązał dość oryginalnie sprawę z „tym trzecim” – wystąpił do sądu cywilnego w Wiedniu z pozwem o naruszenie jego własności. Nie chodziło bynajmniej o żonę, tylko o łóżko, którego jakoby został pozbawiony. Do równowagi dochodził już w innym łóżku. Wiedeński sąd okręgowy miał się nad czym zastanawiać: czy pozew powoda ma moc prawną, ponieważ odnosi się do całego podwójnego łóżka? A może jedynie do jego części? I zaczęła się prawna dysputa: czy można mówić o własności jednej osoby, jeśli łóżko jest podwójne i należy do małżeństwa? Czy kochanek zajmował całe

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Tablica tablicy nierówna

„Z Wami do 1944” – taki napis umieściła grupka Polaków i Ukraińców na skromnym obelisku w wiosce, gdzie wymordowano Polaków W rocznicę katastrofy 10 kwietnia w mediach od rana królowała informacja o zniknięciu polskiej tablicy w Smoleńsku, umieszczonej tam przez Stowarzyszenie Katyń 2010. Na jednym z portali ukazał się histeryczny tekst z tytułem „Świat dostrzegł podmianę tablicy przez Rosjan”. Pod nim wyróżniał się komentarz dodany o godz. 6.35. Jego autor nie przyłączał się do krzyków o polskim premierze, prezydencie – zdrajcach czy o podstępnych Moskalach: „Nie tędy droga! Niestety to było wejście w nocy, tylnymi drzwiami i z butami w rękach. Tak się nie robi. W sprawie tak delikatnej potrzeba taktu, rozmowy i jeszcze raz rozmowy. Inaczej będzie to samowolka, na którą żaden kraj nie może sobie pozwolić. Wiem coś na ten temat, bo stosując zupełnie odmienną drogę postępowania, doprowadziłem do postawienia w ukraińskiej wsi, w miejscu, w którym w 1944 r. UPA spaliła katolicki kościół i zamordowała 23 Polaków, pomnika upamiętniającego mieszkających tam rodaków. Pomnik stylizowany na katolicki krzyż z biało-czerwonych płyt i z tablicą wmurowaną w kamień z napisem po polsku i ukraińsku jest taki: »Z Wami do 1944« stoi w środku wsi nad Czeremoszem, zadowala nas i jednocześnie szanuje wrażliwość Ukraińców na tym punkcie. Został

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Smarkacz od integracji

W Austrii po serii skandali 24-letni student został ministrem W austriackiej polityce afera goni aferę, seria skandali dotknęła zwłaszcza chadeków z Ludowej Partii Austrii (ÖVP). Kiedy wicekanclerz, minister finansów i szef partii Josef Pröll niespodziewanie wycofał się z polityki, jego następca przetasował polityków z ÖVP, a na sekretarza stanu ds. integracji powołał studenta prawa, 24-letniego Sebastiana Kurza. Fatalne wyniki w wyborach w Wiedniu jesienią 2010 r., źle oceniana polityka wobec obcokrajowców byłej szefowej MSW Marii Fekter, afera korupcyjna doświadczonego polityka Ernsta Strassera w parlamencie UE – to ostatnie miesiące ÖVP. Niespodziewanie odszedł szef partii Josef Pröll, któremu lekarze zalecili wycofanie się z polityki ze względu na zły stan zdrowia. Wiele razy zdarzyło mi się w Wiedniu słyszeć krytyczne komentarze Austriaków mówiących, że to państwo pełne afer nie jest nawet republiką bananową (by tychże z kolei nie urazić). Inni z kolei prosili o pokazanie im czegoś pozytywnego w tym kraju. Nowy szef ÖVP Michael Spindelegger jako wicepremier natychmiast dokonał przetasowań na najwyższych stanowiskach w rządzie Austrii po swojej politycznej stronie. Niepopularną i krytykowaną za bezwzględne obchodzenie się z imigrantami panią Fekter obsadził na stanowisku ministra finansów, przy MSW stworzył

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura Świat

Uliczne biblioteczki

To takie proste. Można sobie wziąć książkę. Można książkę przynieść. Nie trzeba się zapisywać. Nie trzeba płacić Korespondencja z Wiednia Krzywe półki, aż chciałoby się je uchronić przed upadkiem, na pleksi i ściankach charakterystyczne logo z książką w środku, żółte plakaty z ciągiem informacji w kilkunastu językach. Czytam polską wersję tekstu na plakacie: „Sobie wziąć lub dać żadne koszty żadne zameldowanie”, czyli „można książkę zabrać lub/i oddać”, by nie było wątpliwości. To „otwarta biblioteczka”, jedna z trzech w Wiedniu, zaprojektowana i ustawiona przez artystę Franka Gassnera z grupy WERKIMPULS w publicznej przestrzeni miasta. – Książki tak za darmo? Fajny pomysł – młody chłopak rzuca do kumpla. Starsze osoby nieśmiało zaglądają na półki, młodsze są bardziej odważne. Ojciec z córką uważnie przeglądają „zasoby”. – To taki pomysł, żeby ułatwić ludziom sięganie po książki, różne tytuły, nie trzeba się zapisywać, nie trzeba płacić, bez pytania wybierasz sobie tyle książek, ile chcesz. No i oddajesz swoje, bo to wymiana. O każdej porze. Bookcrossing – książki mają krążyć – tłumaczy ojciec. Książka jest dobrem szczególnym. Książek, jak dawniej chleba, nie wyrzuca się. Kiedy pojawia się ich nadmiar, trudno zdecydować o wygnaniu tak wprost, na śmietnik; przywiązanie, szacunek dla

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Gdyby pies umiał mówić…

Dlaczego niewidomy, który zebrał pieniądze dla swojego psa przewodnika, nie może podzielić się nimi z inną ociemniałą osobą? Aktorzy dramatu: ociemniały Artur Wyrwich, jego jednooki były pies przewodnik Bruno, Fundacja Fioletowy Pies. Na drugim planie Kamila Przygoda, niewidoma zbierająca pieniądze na psa przewodnika. Czas akcji: od listopada 2010 do marca 2011. Miejsce akcji: Szczedrzyk, Opole, Kraków. Akt I: Darczyńcy nie zawiedli Pod koniec ubiegłego roku pies przewodnik zatruł się trucizną dla szczurów, ledwo przeżył. Przez osiem lat Bruno był oczami niewidomego Artura Wyrwicha ze Szczedrzyka na Opolszczyźnie. Dzięki szybkiej akcji i pieniądzom wpłacanym przez ludzi z kraju i zagranicy po apelach m.in. w lokalnym dodatku „Gazety Wyborczej”, w Radiu Opole, w telewizyjnych magazynach interwencyjnych i po „Akcji Bruno” na Facebooku udało się uratować jedno oko psa. Teraz i Artur, i pies są niepełnosprawni. Konta użyczyła Fundacja Fioletowy Pies z Opola, zbierając na leczenie czworonoga oraz na zakup i trening nowego przewodnika dla Wyrwicha. – Z darowizn z dopiskiem „Akcja Bruno” wpłynęło dotąd w sumie 46.111,15 zł. Jeszcze zdarzają się pojedyncze wpłaty – mówi szefowa fundacji, Magda Stefańska. Efekty akcji przerosły oczekiwania, liczono na 15 tys. zł.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.