Wino, kobiety, śpiew. I msze

Wino, kobiety, śpiew. I msze

By przyciągnąć wiernych, w Wiedniu księża zapraszają na nabożeństwo do winiarni Beata Dżon Korespondencja z Wiednia Przed XVII-wiecznym budynkiem winiarni U Malego, na tle wielkiej, zielono-białej bramy, widać tablicę z cenami wina. Obok wypisano kredą: „Niedzielna msza święta odbędzie się o godz. 10” oraz „ojciec Hubert Ritt zaprasza!”. Winiarnia U Malego znajduje się w słynnej wiedeńskiej dzielnicy Grinzing, gdzie królują „wino, kobiety i śpiew”. A teraz doszły jeszcze niedzielne msze. Odprawiane są w najbardziej urokliwych winiarniach, przy winie i muzyce filharmoników wiedeńskich. Zamiast gromadki wiernych do stołów w lokalu zasiada 200-250 osób, w tym wielu turystów. Musi być przytulnie i miło Heuriger to miejsca, gdzie na mocy dekretu cesarza Józefa I z 1784 r. chłopi mogą sprzedawać własnej roboty wina wyprodukowane w danym sezonie. Heuriger, od słowa heurig, czyli „tegoroczny”, mają specyficzny urok. Wystrój jest zazwyczaj prosty, przeważa drewno: ławy stojące na zewnątrz, pośród zieleni, nierzadko winorośli. Obsługa zwykle nosi lokalne stroje. I musi tam być przytulnie i miło, gemütlich, co ma sprawić Schrammelmusik. Nazwa pochodzi od nazwiska braci Johanna i Josefa Schrammelów, XIX-wiecznych skrzypków i kompozytorów muzyki ludowej, marszowej i tanecznej, grywanej wówczas w winiarniach. Dla niektórych jest ona synonimem nie najlepszego gustu, sentymentalnej piosenki śpiewanej gwarą, ale taka jest wiedeńska dusza, Wiener Seele. Ta muzyka inspirowała m.in. Johanna Straussa. Heuriger są otwarte w sezonie letnim. Zwykle znajdują się na obrzeżach miasta, jak kultowe Grinzing w XIX dzielnicy Wiednia. Na podwórze winiarni i do wnętrza lokalu wchodzi się zazwyczaj przez wielką drewnianą bramę. Otwarte podwoje z zawieszoną gałązką jodły mówią, że czas już napić się wina. Ojciec Hubert Ritt zaprasza Za pomysłem przeniesienia nabożeństw do Heuriger stoi nie grupa kościelnych buntowników, ale emerytowany profesor uniwersytecki, 69-letni ojciec Hubert Ritt. To on uczynił niedzielne nabożeństwa przedpołudniowymi spotkaniami spędzanymi przy winie, jedzeniu i na pogaduszkach, przy okazji napędzając sprzedaż szlachetnego trunku winiarniom i nadając spotkaniom charakter lokalnej ciekawostki. Ojciec Ritt, członek Papieskiej Komisji Biblijnej w Rzymie, widzi msze w winiarniach jako powrót do korzeni chrześcijaństwa: „Już apostoł Paweł dzielił się naukami Chrystusa w zgromadzeniach domowych. Pradawny Kościół nie był niczym innym, jak domowym zgromadzeniem opartym na rodzinie”. Ten profesor, specjalista od Nowego Testamentu, wyznaje zasadę, że „Kościół musi żyć tam, gdzie żyją ludzie”. Uważa też, że w kościołach brakuje nabożeństwom dawnej przytulności. Do tego wystarczy nieco Schrammelmusik, pod sam koniec nabożeństwa w Heuriger, i robi się sehr gemütlich. Polka też Konserwatyści kościelni tego nie komentują. Gdyby były protesty, Ritt wycofałby się z odważnego jak na Kościół katolicki pomysłu. Kardynał austriacki Christoph Schönborn także umie liczyć swoje owieczki. Wspiera każde działanie mające na celu powstrzymanie odpływu wiernych. Ojciec Ritt kładzie duży nacisk na poziom nabożeństwa i nastrój. Kwiaty, świece i dekoracje stołów, przy których zasiadają wierni, mają zapewniać estetyczne doznania na poziomie wyższym niż w kościele. Z drugiej strony, nie daje pretekstu do zorganizowania festynu z lejącym się winem, kobietami przytulającymi się do podchmielonych panów i tęskną muzyką. – Za każdym razem na mszę przychodzi ponad 200 osób. W kościele zaś bywa najwyżej 160 – szacuje Ritt. Nie ma zatem wątpliwości, że pomysł ma sens. Muzyczną oprawę zapewnia Ambassade Quartett, na co dzień symfonicy wiedeńscy. – Zagrali Straussa, potem polkę, a czemu nie? – uśmiecha się sympatyczny duchowny. A ja czułam się jak na miłym towarzyskim spotkaniu. Jedna z matek karmiła malucha piersią, starsi, tradycyjnie ubrani miejscowi, okupowali ławy, stare schody Heuriger też były pełne. Kilka osób uczestniczyło we mszy z psami. Byli turyści z aparatami. Nikt nikomu nie przeszkadzał. I do toalety można było chodzić. Dwa kościoły, dwa światy Pomysł pojawił się przypadkiem. Rok temu kościół w Grinzing musiał zostać wyremontowany, więc księdza i jego stadko w trybie awaryjnym przygarnęły miejscowe lokale. Tak zrodził się pomysł kontynuowania odprawiania letnich mszy w winiarniach w ostatnią niedzielę miesiąca. Wino mszalne, oczywiście miejscowe, zostało specjalnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 36/2011

Kategorie: Świat
Tagi: Beata Dżon