Komediowa nędza

Komediowa nędza

Tegoroczny festiwal filmów w Lubomierzu atakował publiczność stekiem przekleństw i wulgarnością Może zacząć „nieprzyzwoitą” sceną komedii, która miała być „nieprzyzwoicie śmieszna”? Bohaterka ręcznie bada męskie genitalia, by zanalizować charakter ich właścicieli (reszta ciała obiektu ukrywa się za parawanem). Badanie kształtów czy innych cech męskich organów ma się stać szansą zawodową i życiową kobiety na zakręcie. Można też zacząć sceną wynajmu „świętego” samochodu Karola Wojtyły, który ma czynić cuda, jak również wybawić z kłopotów średnio wydarzonych braciszków. A może należy zacząć wspomnieniem sceny z komedii tak romantycznej, że aż trudno się odnaleźć w zlepkach plastikowych romantyczności – po jednym przypadkowym pocałunku bohaterka traci głos, zamiast się obudzić jak Śpiąca Królewna z bajki. W dodatku bohaterowie wykonują bajkowe dla większości widzów zawody: ona, specjalistka od tworzenia efektów dźwiękowych, on – ilustrator bajek i autor komiksów. Samo życie. Widz szybko i bez pocałunku milknie w rozczarowaniu, bo jest nie z tej bajki. Życzy twórcom, by jak główna bohaterka trzymali się tytułu „Milczenie jest złotem”. To smutne, kiedy trzeba szukać elementu komedii w komedii, jak kiedyś cukru w cukrze. A tak właśnie było podczas tegorocznego XV Ogólnopolskiego Festiwalu Filmów Komediowych w Lubomierzu. Rodzima produkcja komediowa tego sezonu kinowego to „Jak się pozbyć cellulitu”, „Wojna żeńsko-męska”, „Milczenie jest złotem” czy „Los numeros”. Jest też „Weekend” i „Kołysanka” oraz „Śniadanie do łóżka”. Tadeusz Szyma, krytyk filmowy, filozof, poeta, dziennikarz i dokumentalista, po kilku festiwalowych projekcjach nie wiedział, co począć z wielką ilością mięsa, wulgarności atakującej publiczność z ekranu. Cierpiał też nad kondycją aktorów i aktorek podejmujących się realizacji żądań reżyserów – czasem żenujących, jak zadanie Soni Bohosiewicz w „Wojnie żeńsko-męskiej”, a grała ona nie tak dawno w Teatrze Starym, występowała w Grupie Rafała Kmity… Głupi widz? – Niestety, filmy tego sezonu w większości prezentowały niewybredne, prostackie i często chamskie żarty, ciągi kabaretowych skeczy mogące wywoływać jedynie „rechot widowni”. Czasami mam wrażenie, że poziom intelektualny produkcji jest specjalnie zaniżany przez twórców, jakby w obawie, że bez steku przekleństw film nie będzie śmieszył – podsumowuje szefowa jeleniogórskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego ZOOM – Zbliżenia, Sylwia Motyl-Cinkowska. Witold Kon, fachowiec od kina niezależnego, szukający w Lubomierzu cienia wyrafinowanego dowcipu, też jest w nie lada kłopocie. Podobnie Artur „Baron” Więcek, reżyser filmowy i teatralny, dokumentalista, wychowany w tradycji góralskiego poczucia humoru, również tego spod znaku ks. Tischnera. Na jego „Anioła w Krakowie” tłumy do kin nie waliły, ale jaką mieli przyjemność ci, którzy z jego aniołami spotkali się i spotykają. Widz nie jest głupi. Żal niewykorzystanego potencjału w „Zgorszeniu publicznym” Macieja Prykowskiego, ale dobrze, że ożywił chociaż familoki i przydał nieco magii specyficznej urodzie Śląska. Mimo debiutu mniej udanego, niż oczekiwano, Prykowski odświeżył krajobraz komedii. Podobnie żal przewrotnego pomysłu w „Świętym interesie” Macieja Wojtyszki. Dzięki obsadzie i odwołaniu się do kultu Jana Pawła II można było zobaczyć film nieco obrazoburczy, co w naszym katolickim kraju rzadko się zdarza. Wyróżnia się też „Kołysanka” Juliusza Machulskiego z Robertem Więckiewiczem – śmieszy, mami, przestrasza. Poprawna komediowo-romantyczna produkcja Krzysztofa Langa „Śniadanie do łóżka” w serialowej obsadzie, z Małgorzatą Sochą, Tomaszem Karolakiem i Piotrem Adamczykiem, może być uznana za sympatyczną, to wszystko. Ci aktorzy pojawiają się zresztą w co drugim filmie, np. Adamczyk w „Och Karol” i „Świętym interesie”. Można dostać zawrotu głowy. Czy nie ma innych aktorów, którzy przyciągną do kin? Czy trzeba stale sięgać po te same, opatrzone serialowe twarze? Czyżby reżyserzy i producenci szli tropem inżyniera Mamonia i wychodzili z założenia, że lubimy tylko tych aktorów, których już dobrze znamy? Śmiech to poważna sprawa Śmieszą wciąż telewizyjne komedie, choć to humor grubo ciosany. Sitcom Krzysztofa Jaroszyńskiego „Daleko od noszy” wygrał np. plebiscyt tegorocznego XV Ogólnopolskiego Festiwalu Filmów Komediowych w Lubomierzu. Jaroszyński wspólnie z Hanną Śleszyńską i Joanną Koroniewską odebrał Szklany Granat – nagrodę publiczności za sezon 2010/2011, czyli najważniejszą dla twórców. – To bardzo trudne skłonić kogoś do śmiechu –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 37/2011

Kategorie: Kultura
Tagi: Beata Dżon