Tag "Daniel Passent"
Felieton w genach – rozmowa z Danielem oraz Agatą Passent
Jesteście z Żoliborza. Daniel Passent: – Ja się czuję żoliborzaninem, Agatka raczej jest patriotką „kwadratu” – placu Unii Lubelskiej, Rozdroża i okolic. Agata Passent: – Poza biegunem zimna, Kabatami, wszędzie w Warszawie czuję się dobrze. Czujecie się warszawką? DP: – Chyba nie. Ja już nie bywam… AP: – Tata nie bywa, bo wszyscy bywają u niego, to jest ten wyższy poziom. Agata mnie wysłuchuje, ale nie słucha To fatalnie być córką, w której ojciec ulokował
Podwójne życie pana Jarosława
Iwaszkiewicz tulił się do Polski Ludowej, ale jej uścisk był dla niego bolesny Drugi tom „Dzienników” Jarosława Iwaszkiewicza, obejmujący lata 1956-1963, to lektura głęboko poruszająca. To dzienniki smutne, przygnębiające, chwile szczęścia i radości są w nich rzadkie, przeważa smutek i ból, „potworna, do głębi przejmująca samotność”. Profesor psychologii, z którym o tym rozmawiałem, powiedział krótko: „Głęboka depresja, przestałem czytać po stu stronach, żeby samemu w nią nie wpaść”. Jest to przede wszystkim dziennik osobisty, ale dla celów tego
Dokąd prowadzi nas Toeplitz
KTT podważa twierdzenia o tym, że media są czwartą władzą, raczej stara się odpowiedzieć na pytanie, komu one służą W ciągu ostatniego roku media w Polsce były nie tylko źródłem rozrywki i wiedzy o tym, co się dzieje w kraju, ale same również stały się areną ważnych wydarzeń o trudnych do przewidzenia konsekwencjach. Koncern Axel Springer (Newsweek, Fakt, Dziennik) nabył znaczną część akcji Telewizji Polsat (o coś podobnego kłóciła się Agora z rządem Millera). To, co nie udało się koncernowi
Busola Halla
„Jaka Polska” to kredo polityka, który nie mieści się w żadnej partii Decyzja Aleksandra Halla, aby nie zajmować miejsca w Sejmie, które się zwolniło po wyborach do Parlamentu Europejskiego, zasługuje na szacunek i jest zrozumiała. Gdy dzisiaj zdarza nam się wstydzić za posłów w naszym Sejmie (…), musimy pamiętać, że w czasach, gdy Anglicy kształtowali swoje obowiązujące do dzisiaj parlamentarne obyczaje i konwenanse, my przez ostatnie trzy stulecia z wyjątkiem dwudziestolecia międzywojennego mieliśmy państwo chore albo obce, pisał niedawno.
Idea Prokomu
Tenis to gra dżentelmenów. Może dlatego na kortach w Sopocie nie było wielu polityków Co za ulga, cały tydzień bez posła Jagiełły, bez posła Rokity oraz bez posła Nałęcza – turniej tenisowy Idea Prokom Open w Sopocie stanowił piękne doświadczenie, z dala od brudów codziennego życia. Dziewczyny były takie, że ludzie zamiast obserwować piłeczkę, wpatrywali się w dwie piłeczki. Na pytania „Ile jest?” lub „Kto wygrał?” nawet najstarsi kibice (a może oni szczególnie) odpowiadali, że nie wiedzą, gdyż zagapili się
Jego i nasza ekscelencja
Czy polską dyplomację należy gruntownie przewietrzyć? Placówka dyplomatyczna bywa porównywana do łodzi podwodnej – szczelnie zamknięta, izolowana, daleko od kraju, nie zawsze w sprzyjających warunkach, załoga zdana na siebie, nieufna, ciągle te same twarze, wystarczy jeden błędny manewr, żeby skutki były fatalne. To wojskowe porównanie było jeszcze bardziej trafne przed wojną, kiedy w 1938 r. wprowadzono umundurowanie służby zagranicznej: granatowy mundur, hafty na kołnierzu, mankietach i patkach z motywem liści dębowych z żołędziami, zależnie od zajmowanego stanowiska,
Do wolności i z powrotem
Waldemar Kuczyński nie epatuje spóźnioną krytyką PRL ani swoimi zasługami w opozycji, nie pastwi się nad Jaruzelskim ani nad Wałęsą, ani… „Nie mogę uwierzyć, że to, co przeżywamy, jest czymś więcej niż krótkim snem. Ciągle myślę, że przebudzenie będzie straszne i potrwa długo”, zanotował 18 września 1980 r. Waldemar Kuczyński – wówczas ekspert Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Gdańsku. Jego dziennik z lat 1980-1981 ukazał się w tych dniach w formie książkowej, pt. „Burza nad Wisłą”. „Mam kolejne
Dąsy pani marszałek
Alicja Grześkowiak: Zawsze, w każdym kraju, spotykam się z prymasem albo kardynałem Po czterech latach nabyłem już pewnego doświadczenia w przygotowywaniu wizyt Bardzo Ważnych Osobistości. Największą tremę miałem w 1998 roku, kiedy jako początkujący ambasador podejmowałem panią Alicję Grześkowiak. Marszałek Senatu przyjeżdżała poprzedzona niezbyt pochlebną reputacją osoby niesympatycznej, oschłej, drobiazgowej, wymagającej, nadętej i drażliwej na swoim punkcie. Zrazu wszystkie te cechy się potwierdziły. Samolot z Peru, który wiózł panią marszałek, wylądował









