Tag "katastrofa ekologiczna"

Powrót na stronę główną
Ekologia

Spalanie świata

Utrzymanie wzrostu temperatury na poziomie 1,5 st. C jest celem nierealistycznym. Ale czy należy go porzucić? Choć na półkuli północnej panuje zima, i to jedna ze sroższych w ostatnich latach, refren typowy dla dziennikarskich depesz okresu letniego już zaczyna wybrzmiewać całkiem głośno. Dopiero co analitycy z NASA oficjalnie zaprotokołowali fakt oczywisty chyba dla wszystkich: rok 2023 był najcieplejszy, od kiedy prowadzone są systematyczne pomiary. Dla reportera klimatycznego styczeń oznacza też lato w Australii, z którym wiążą się coraz większe pożary lasów i buszu, oraz forum w Davos, gdzie dyskutuje się m.in. właśnie o klimacie, ale decydenci z całego świata przylatują tam flotyllą prywatnych odrzutowców. Zaraz potem zacznie się europejska wiosna, a z nią pewnie gwałtowniejsze opady i podtopienia. A potem już lato, przedwczesne zgony z powodu upałów, wypalone brzegi Sycylii i Rodos, na koniec sezonu pożary trawiące Amazonię. Później znowu COP, po raz kolejny w petrodolarowej autokracji (Azerbejdżan) pod przewodnictwem osoby przyklejonej do przemysłu naftowego. Tak w dużym skrócie wygląda roczny cykl międzynarodowych debat na temat zmiany klimatu i katastrof z tą zmianą związanych. Coraz bardziej przypomina „Dzień świstaka”, hollywoodzką produkcję, w której bohater budzi się codziennie tego samego dnia. Decydenci, zarówno z sektora

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura Wywiady

Nasza planeta to tykająca bomba

Za to dzisiejsza młodzież jest dużo mądrzejsza od nas, w niej cała nadzieja Piotr Biedroń – reżyser filmu „W nich cała nadzieja” Kiedy zainteresowałeś się tematem kryzysu klimatycznego? – Wszystko zaczęło się od mojego krótkiego filmu „PM 2.5”, który opowiadał o smogu w Krakowie. Nigdy nie byłem ekologiem, temat był mi daleki, ale film został zaproszony na wiele międzynarodowych festiwali. Panowała na nich taka zasada, że twórcy zapraszają siebie nawzajem na swoje filmy. Pochodziłem na różne projekcje, wydarzenia i nagle w głowie zaświeciła mi się lampka, uświadomiłem sobie, że faktycznie zaniedbaliśmy naszą planetę i jest to poważny, jeżeli nie najpoważniejszy problem dla nas i świata. W ten sposób razem z moim przyjacielem Grześkiem Dukielskim wpadłem na pomysł założenia fundacji i zorganizowania festiwalu filmowego w Krakowie. Mowa o BNP Paribas Green Film Festival, jedynym w Polsce i jednym z największych na świecie festiwali filmowych o tematyce ekologicznej. Jak działa to wydarzenie? – Pokazujemy przede wszystkim filmy o tematyce ekologicznej. Co roku dostajemy setki zgłoszeń z całego świata: od 600 do 900 filmów. Łatwo policzyć, ile tych produkcji przez ostatnich siedem lat zobaczyłem. Przez ten czas spojrzenie filmowców na zagadnienie szeroko pojętej ekologii ciągle się zmienia. Filmy,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Ekologia

Uciec, ale dokąd?

W 2022 r. ponad 100 mln ludzi uciekało przed wojną, głodem czy katastrofami klimatycznymi Ponad 100 mln ludzi uciekało w 2022 r. przed wojną, głodem, katastrofami klimatycznymi, autokratyczną władzą lub wszystkimi tymi czynnikami naraz. To niechlubny rekord w historii globu, jednak w obliczu rosnącej populacji i piętrzących się problemów, które nie wiadomo jak skutecznie rozwiązać, można przypuszczać, że na jego pobicie nie będziemy musieli długo czekać. Migracje w poszukiwaniu lepszego miejsca do życia to nic nowego ani dla ludzi, ani dla żadnego innego gatunku zamieszkującego naszą planetę. Każdy okres w naszej historii cechuje się wędrówkami ludów, które zmieniły oblicze regionów, a niejednokrotnie i całych kontynentów. Na kształt dzisiejszej Europy najbardziej wpłynęły migracje z czasów między IV a VII w. (tzw. wielka wędrówka ludów), kiedy to m.in. na terenach dzisiejszej Polski pojawili się pierwsi Słowianie. Wędrówkę mamy w genach, podobnie jak wiele gatunków zwierząt. Wilk szary, tępiony przez człowieka od wieków, choć jest tak podobny do nas pod wieloma względami, pokonuje rocznie nawet 7,2 tys. km. A to i tak spacerek w porównaniu z burzykiem szarym, wędrownym ptakiem oceanicznym, który w ciągu roku potrafi przelecieć 64 tys. km. Zwierzęta nie zwracają jednak uwagi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Odrze, na pożegnanie

Nad Odrą rzygało się, wracając po pijaku „z grobu Wojaczka”. Bardzo ładnie i elegancko się rzygało, bo wystarczyło wychylić się za murek i paw lądował na samym brzegu, w krzakach, gdzie pozostawał gorzką tajemnicą. Murek przydawał się także na randkach, był z widokiem na wodę, na z rzadka przepływający statek pełen imprezowiczów, na mrugający po drugiej stronie Ostrów Tumski. Nad Odrą byliśmy bojowi. Między betonowymi wentylatorami na Wzgórzu Partyzantów zbieraliśmy się jako Anty Nazi Front, żeby roznosić antyfaszystowskie ulotki, ustawiać się na marsze i bójki ze skinami. Miałam 14 lat i to były ostatnie subkultury lat 90., wojny o naszywki, sznurówki – dobrze znaliśmy symbolikę kolorów. Jako licealiści nad Odrą byliśmy patetyczni: czytając Céline’a na kocu z wielbłądem. Żółciejąc aż po końcówki włosów od tytoniu tak toksycznego, że przepalał srebro. Ogniska na wałach, puszczanie papierowych łódek. Wierszyki pisane w tramwajach, które jechały wzdłuż Odry i w których każdy porządny człowiek chociaż raz zgubił portfel i klucze. Nad Odrą byłam też mała. Babcia Władka zabierała mnie tam zimą. Szłam z nawoskowanymi łyżwami przewieszonymi przez ramię. Z rękawiczkami na sznurku. Żeby nakarmić łabędzie albo odkryć ślizgawki pod śniegiem, na zamarzniętej tafli – niektóre niemożliwie długie. Obić tyłek, skręcić

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Ekologia

Katastrofa klimatyczna już tu jest

Zmiany klimatu piszą na nowo mapy świata – te fizyczne i te polityczne Przybyszom z innych krajów i kultur Dżakarta może się wydawać aż nazbyt stereotypowo wschodnim miastem. Kakofonia klaksonów, wiecznie zatłoczone ulice, brak spójności architektonicznej. Bogactwo miesza się z biedą, wieżowce majaczą w oddali na tle niskich, często prowizorycznych budynków mieszkalnych. Mająca prawie pięciowiekową historię i coś pomiędzy 10 a 12 mln mieszkańców stolica Indonezji przez ostatnie kilkadziesiąt lat była jedną z najważniejszych metropolii Azji Południowo-Wschodniej. Region odnotowywał wzrost gospodarczy i populacyjny, a miasto razem z nim. Co oznaczało, że jego mieszkańcy zużywali coraz więcej zasobów. Potrzebowali więcej miejsca, korzystali z większej ilości energii. Mieli więcej samochodów, emitowali więcej spalin. Szybko się okazało, że akurat w przypadku Indonezji to „więcej” ma swoją granicę, która w dodatku nie leży wcale daleko. Dżakarta, występująca po drodze pod wieloma nazwami, od zawsze pełniła funkcję centrum administracyjnego najpierw samej Jawy, potem Indonezji jako niepodległego państwa. Nadchodzi jednak tego kres, przynajmniej w bieżącej lokalizacji miasta, na północnym zachodzie wyspy. Stolicy kraju już tam nie będzie. Bo Dżakarta najzwyczajniej w świecie tonie. Tylko od 1970 r. tereny miejskie osunęły się średnio aż o 4 m

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Raj zupełnie utracony

Haiti to dziś synonim wszystkich możliwych klęsk i tykająca bomba dla całej półkuli Spływające w nocy z 6 na 7 lipca depesze o zamachu na prezydenta Jovenela Moïse’a pachniały nie tylko sensacją, ale przede wszystkim podróżą w czasie. Wiele rzeczy, w tym rzeczy złych, dzieje się na świecie, ale informacje o morderstwach głów państw nie pojawiają się często w serwisach międzynarodowych. Są raczej wspomnieniem czasów zimnowojennych dyktatur i przewrotów. Dlatego kiedy z Haiti przyszła wieść o tym, że prezydent leży martwy w kałuży krwi we własnej rezydencji, można było pomyśleć, że na podłogę spadła stara kartka z kalendarza. Na Haiti czas zdaje się płynąć nie linearnie, lecz w pętli chaosu, załamań i kryzysów. Tak się działo tutaj jeszcze w czasach kolonialnych i następującej po niej chybotliwej niepodległości. Wywalczona wcześnie, bo już w 1804 r., jako druga na całej półkuli, narodziła się z powstania niewolników przeciwko rządom Napoleona i okupiona była latami brutalnych walk partyzanckich. Spokoju jednak nie przyniosła, bo ojciec haitańskiej wolności Jean-Jacques Dessalines stał się od razu pierwszym przywódcą i pierwszym dyktatorem kraju. Po nim było ich jeszcze wielu, z przerwami na amerykańskie interwencje, a nawet trwającą prawie całe międzywojnie okupację kraju przez Wielkiego Brata z północy. Po raz ostatni Amerykanie na Haiti

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

To nie rekord, to patologia

Jednym z wymiarów abdykacji mediów z ich roli, zadań, misji, racji istnienia jest rozmiłowanie w prostym języku sportowych pojęć, używanych do opisu zjawisk, które ze sportem nie mają nic wspólnego, a dotyczą rzeczy fundamentalnie ważnych, problematycznych, wymagających debaty i decyzji. Język „usportowiony” infantylizuje ważkie kwestie, sprowadza je do wyścigu statystyk i bezmyślnego, przypadkowego żonglowania liczbami – bez sensu i kontekstu. W ostatnich dniach osaczyły mnie tego typu „rekordy”. Kolejne tzw. fundusze inwestycyjne wykupują na pniu niewybudowane jeszcze mieszkania, któryś właśnie wydał za jednym razem 100 mln euro i został właścicielem 1000 mieszkań. W czym problem, zapyta miłośnik „wolnego” rynku. Jest coś do kupienia, mam wolne sto baniek eurosów, to se kupuję. No cóż, problem jest fundamentalny. Polityka mieszkaniowa w swoich różnorodnych odmianach, takich jak budownictwo, planowanie przestrzenne, infrastruktura towarzysząca, typy własności, reguły sprzedaży i wynajmu, to zbyt poważne kwestie dla życia miasta, żeby zostawić je samopas. To miejsce na intensywną, aktywną politykę umocowaną w wydeliberowanym modelu zaspokajania potrzeb mieszkaniowych wszystkich, którzy tu żyją, pracują, uczą się. Mowa akurat o Warszawie, bo tu padają owe przywołane na początku „rekordy”, samo zjawisko dotyczy jednak właściwie wszystkich polskich dużych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Deszcze niespokojne

Deszcze padały zawsze. Ulewne także. Niekiedy ich wyczekiwanie nabierało zupełnie niesamowitych wymiarów, choćby wówczas, gdy w polskim parlamencie (w kaplicy sejmowej) w 2006 r. odprawiano mszę o deszcz zamówioną przez posłów PiS. Czasem deszcz, czasem go brak – wydawałoby się, nic nowego pod słońcem. A jednak nie. Parogodzinne opady w ubiegłym tygodniu doprowadziły do małych klęsk żywiołowych w Poznaniu (przede wszystkim) i Krakowie (na mniejszą skalę). Zatopione auta, nieprzejezdne dla komunikacji ulice, zawalony dach nowo wybudowanej szkolnej hali sportowej, z której dzięki przytomności umysłu dyrektorki chwilę wcześniej ewakuowano uczniów. Awarie prądu i inne dolegliwości. Ktoś powie: przecież nawet nikt nie zginął. Skąd lament nad deszczem, nawet obfitym? Jestem przekonany,w że na to, co wydarzyło się w Poznaniu, należy spojrzeć szerzej (nie powiem w tym kontekście, że głębiej), mądrzej, z wyobraźnią. Obejrzeliśmy bowiem kumulację co najmniej dwóch zjawisk, które są globalnym trendem i na razie tylko kolejną zapowiedzią (na świecie – który poza Polską istnieje, w co Polakom często trudno uwierzyć – podobne kataklizmy bywają bardziej dotkliwe i są jednak zauważane) i ostrzeżeniem. W wyniku zmian klimatycznych – co do tego mamy tzw. naukowy konsensus – zjawiska pogodowe nabierają nieznanej wcześniej lub rzadko występującej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Rzecz o lewicy

Kim byliśmy, kim jesteśmy, pozostańmy Z grubsza wydaje się, że katalog wartości współczesnej lewicy jest oczywisty. Lewica to działanie na rzecz sprawiedliwości społecznej i walka o egalitarne społeczeństwo. Lewica to walka o postęp (już nie wiara, jak niegdyś, ale w dalszym ciągu walka), rozumiany jako wzrost wolności i równości, także równouprawnienia bez względu na jakiekolwiek różnice, wzrost dobrobytu ekonomicznego i społecznego, rozszerzanie się idei i praktyki przestrzegania praw człowieka, przyrost tolerancji. Lewica to rozdział Kościołów i związków wyznaniowych od państwa oraz działanie na rzecz zapewnienia pełnej wolności światopoglądowej wszystkim obywatelkom i obywatelom. Lewica dzisiaj – nawet jeśli nie zawsze w przeszłości, nie należy temu zaprzeczać – to również przywiązanie do rządów prawa i do rzeczywistego trójpodziału władzy. Nie jest bliska lewicowości liberalna apoteoza indywidualistycznej wolności oraz formalna, bezemocjonalna koncepcja praworządności i równości wobec prawa. Ideał lewicowy jest bardziej wymagający, jest bowiem wspólnotowy i solidarny. Głosimy dążenie do całej szerszej równości na wielu polach, nie tylko w aspekcie tradycyjnych trzech głównych źródeł nierówności: klasy społecznej, rasy i płci. Słusznie zwracał uwagę Norberto Bobbio, wybitny włoski filozof prawa i historyk myśli politycznej, że ideą równości obejmujemy coraz odważniej także zwierzęta, gdy przyznajemy, że w swojej zdolności

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Narodowa terapia jodowa

Po katastrofie w Czarnobylu przez siedem dni 18,5 mln Polaków, w tym 95% dzieci, dostało leczniczą dawkę płynu Lugola Gdy wczesnym rankiem 28 kwietnia 1986 r. radioaktywny pył zawisł nad Mazurami, wychwycono go w stacji monitoringu radiacyjnego w Mikołajkach. Początkowo nie bardzo wiedziano, jak zinterpretować zaskakujące pomiary. Bo czujniki wykazały, że radioaktywność powietrza wzrosła z dnia na dzień aż 550 tys. razy! Prof. Zbigniew Jaworowski z Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej, który koordynował prace 140 stacji pomiaru skażeń rozsianych po całej Polsce, najpierw podejrzewał, że gdzieś wybuchła wojna atomowa. Inni sugerowali, że to odprysk prób z bronią nuklearną. Może w Nowej Zelandii? Brali pod uwagę także akcję terrorystyczną z użyciem bomby jądrowej. Albo jakąś manifestację, próbę sił mocarstw atomowych. Wkrótce analiza składu chmury, którą przeprowadziło CLOR, wskazała awarię elektrowni jądrowej. Może radzieckiej? Rosjanie stanowczo zaprzeczyli. Szwedzi alarmują Podobnie po omacku działali Szwedzi, którzy także odnotowali drastyczne podwyższenie radioaktywności. Gdy sprawdzili, że to nie ich elektrownia Forsmark jest źródłem i że wiatry wieją z południowego wschodu, a w radioaktywnym pyle znaleźli substancje typowe dla radzieckich elektrowni atomowych, domyślili się, że promieniotwórcza mieszanka dociera do nich przez Bałtyk z europejskiej części ZSRR. Chcieli – oczywiście –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.