Tag "kryzys migracyjny"

Powrót na stronę główną
Świat

Z Włoch do Albanii i z powrotem

Ośrodek repatriacyjny w Albanii ma przede wszystkim pełnić funkcję odstraszającą i propagandową. Na razie stoi pusty

Problem migracji zaważy na losach Europy

Migracje stają się wiodącym wyzwaniem, zwłaszcza jako następstwo konfliktów zbrojnych, katastrofy klimatycznej czy kryzysów gospodarczych. Od kilku lat na Zachodzie zmienia się nastawienie do nielegalnej migracji i migrantów. Społeczeństwa stają się coraz mniej tolerancyjne. Palące problemy związane z migracją są nadal tematem tabu, a dysfunkcyjna polityka migracyjna nie pomaga integracji, lecz spycha przybyszów do szarej strefy i faworyzuje tworzenie się gett migracyjnych. Wydatki na szeroko pojętą politykę migracyjną rodzą coraz większy opór obywateli i samorządów, co wraz z niemożnością integracji kulturalnej, społecznej i religijnej jest tykającą bombą mogącą rozsadzić Europę.

Wygrana Donalda Trumpa, który obiecał masową deportację nielegalnych migrantów i zamierza dotrzymać słowa, stanowi przykład tego, w jakim kierunku zwracają się zachodnie społeczeństwa. Nominacja Thomasa Homana, pełniącego już obowiązki dyrektora Urzędu Imigracyjnego i Celnego za pierwszej kadencji Trumpa i zaangażowanego w deportacje oraz rozdzielanie dzieci i rodziców, pokazuje, że świat zachodni idzie w kierunku kryminalizacji migracji „nieudokumentowanej”, jak ostatnio zaczęto mówić w ramach europejskiej poprawności politycznej.

Korespondencja z Rzymu

„Można paradoksalnie powiedzieć, że Niemcy pod rządami nazistowskimi były krajem niezwykle bezpiecznym dla zdecydowanej większości niemieckiego społeczeństwa: z wyjątkiem Żydów, homoseksualistów, przeciwników politycznych, osób pochodzenia romskiego i innych grup mniejszościowych, ponad 60 mln Niemców szczyciło się godnym pozazdroszczenia stanem bezpieczeństwa. To samo można powiedzieć o Włoszech pod rządami reżimu faszystowskiego. Jeżeli kraj miałby zostać uznany za bezpieczny, gdy ogółowi społeczeństwa gwarantuje się bezpieczeństwo, prawne pojęcie bezpiecznego kraju pochodzenia można by zastosować do prawie wszystkich krajów na świecie, a zatem byłoby pojęciem pozbawionym jakiejkolwiek spójności prawnej”. Tak trybunał w Bolonii umotywował decyzję o skierowaniu do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) w Luksemburgu sprawy migranta z Bangladeszu ubiegającego się o azyl we Włoszech. W ten sposób pozostawił sędziom europejskim rozstrzygnięcie kwestii nadrzędności prawa wspólnotowego nad prawem krajowym.

Wyrok w sprawie obywatela Bangladeszu, który wystąpił o ochronę międzynarodową we Włoszech, lecz jej nie uzyskał, jest kolejnym uderzającym w sztandarowy projekt polityczny włoskiej premier Giorgii Meloni. W październiku sądu w Rzymie zakwestionował pierwszy transport migrantów do Albanii, nakazując ich sprowadzenie z powrotem do Włoch. W przypadku decyzji trybunału w Bolonii przedmiotem kontrowersji jest dekret w sprawie krajów bezpiecznych pod względem migracji, zatwierdzony przez włoski rząd w następstwie owego orzeczenia rzymskiego sądu o zawróceniu migrantów wysłanych do albańskich ośrodków repatriacyjnych. Na włoskiej liście krajów bezpiecznych znajduje się obecnie 19 państw: Albania, Algieria, Bangladesz, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Egipt, Gambia, Ghana, Gruzja, Kosowo, Macedonia Północna, Maroko, Peru, Republika Zielonego Przylądka, Senegal, Serbia, Sri Lanka, Tunezja oraz Wybrzeże Kości Słoniowej. Dla sędziów istotne jest wyjaśnienie, jakie parametry określają tzw. bezpieczne kraje pochodzenia migrantów i czy zasada pierwszeństwa prawa europejskiego przed narodowym obowiązuje w przypadku kolizji przepisów migracyjnych.

Listę krajów bezpiecznych Włochy wprowadziły już cztery lata temu i od tego czasu trzykrotnie ją modyfikowały. Zabieg ma na celu stopniowe ograniczenie prawa do azylu, a także ograniczenie gwarancji proceduralnych. Słowem, utrudnia lub uniemożliwia staranie się o azyl osobom pochodzącym z krajów uznanych za bezpieczne, nawet jeżeli osoby te w ich ojczyźnie mogą być prześladowane za poglądy polityczne czy orientację seksualną lub narażone na łamanie praw człowieka.

Model albański

„Włosi dają przykład reszcie Europy, wysyłając imigrantów do kraju trzeciego, gdzie będą oni czekać na rozpatrzenie wniosków o azyl – oświadczyła premier Meloni, broniąc we włoskim parlamencie swojego sztandarowego projektu. – Wszyscy w Europie są zainteresowani »modelem albańskim« i chcą go skopiować”.

Podczas kampanii wyborczej Giorgia Meloni obiecała, że rozwiąże problem nielegalnej imigracji i drastycznie zmniejszy jej napływ do Włoch drogą morską.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Czy w Ameryce idealizm może pokonać pragmatyzm?

Ideologiczne zaklinanie rzeczywistości nie przekona Amerykanów, że jest świetnie, jeśli nie odczuwają tego w portfelach.

Zaczynamy się oswajać z trzęsieniem ziemi w amerykańskiej polityce, jakim było wycofanie się Joego Bidena z walki o reelekcję na stanowisko prezydenta USA. Ta szokująca decyzja wydaje się nagła, ale jest zwieńczeniem procesu. Już w grudniu ub.r. zaangażowany w kampanie wyborcze od 1968 r. Harold Meyerson otwarcie mówił o kryzysie przywództwa po stronie demokratów. Kryzysie spowodowanym niesłyszalnością głosu prezydenta Bidena, którą rozumieć należało zarówno przenośnie, jak i dosłownie. Tym niesłyszalnym głosem Biden nie był w stanie przekonująco uargumentować korzystnych dla Amerykanów zmian, które wprowadził i zamierza wprowadzić. Nie był w stanie ogłosić wydobycia amerykańskiej gospodarki z popandemicznego kryzysu. Meyerson wskazywał to w wywiadzie udzielonym magazynowi „The Nation”, zwracając jednocześnie uwagę na niekorzystne dla Bidena trendy unaoczniane przez ośrodki badań opinii publicznej sprzyjające demokratom. Trendy te pokazywały, że Biden przegrywa z Donaldem Trumpem nawet w grupach wyborców tradycyjnie głosujących na demokratów, takich jak ludzie młodzi, samotne matki, mniejszości rasowe (z wyjątkiem Azjatów). Notabene Czytelnicy PRZEGLĄDU mogą odczuwać satysfakcję, bo jako jedyni w Polsce mieli możliwość zapoznania się z fragmentami tego w pewnym sensie proroczego wywiadu („Demokraci lunatykują ku zwycięstwu Trumpa”, 8 stycznia 2024).

Politolodzy, dziennikarze i wszyscy interesujący się polityką zadają sobie obecnie pytanie, czy Kamala Harris dysponuje na tyle donośnym głosem, aby została usłyszana i odwróciła niekorzystne trendy. Czy jej pochodzenie, osobowość, poglądy i program okażą się na tyle poważnymi atutami, aby pokonać byłego prezydenta Trumpa? Czy w końcu jej zdolności retoryczno-perswazyjne dorównują Barackowi Obamie w najlepszych latach, bo wielu podziela opinię, że tylko w takiej formie oratorskiej można myśleć o odniesieniu zwycięstwa nad Trumpem. A ten ma się obecnie za człowieka ocalonego boską ręką. Herosa, który kulom się nie kłania. Nie jest w tym myśleniu odosobniony, podzielają je miliony amerykańskich wyborców.

Zatrzymajmy się na chwilę przy poglądach Harris, które przekładają się na ofertę programową. W polityce zagranicznej jej zapatrywania nie są jasno zdefiniowane. Dotychczasowa kariera kandydatki koncentrowała się na zagadnieniach z dziedziny polityki wewnętrznej. W wystąpieniach na forum międzynarodowym odzwierciedlała poglądy swojego zwierzchnika. Zresztą taka była jej rola i taki obowiązek. Wiceprezydent nie jest znaczącą figurą w amerykańskim systemie politycznym, tak długo, jak urzędujący prezydent żyje i cieszy się zdrowiem. Z trzema zastrzeżeniami. Po pierwsze, wiceprezydent jest przewodniczącym Senatu i dysponuje głosem rozstrzygającym w wypadku równego rozłożenia głosów w określonej sprawie (Harris korzystała w trakcie swojej kadencji z tego uprawnienia). Po drugie, stanowisko wiceprezydenta jest dogodną platformą do ubiegania się o prezydenturę, gdy urzędujący prezydent odbędzie dwie kadencje. Po trzecie, wiceprezydent ogłasza wyniki wyborów prezydenckich na poziomie federalnym. Ta mało znacząca, wydawałoby się, funkcja, sprowadzająca się do przeliczenia głosów elektorskich i oficjalnego przedstawienia ich opinii publicznej, okazała się kluczowa pod koniec kadencji Trumpa. Ustępujący wiceprezydent Mike Pence, poddany przez Trumpa silnej presji, potrafił się jej oprzeć. Ogłosił prawdziwe wyniki, podpisując tym na siebie wyrok śmierci w obozie MAGA (skrót hasła wyborczego pierwszej kampanii Trumpa, Make America Great Again, określający jego zwolenników). Nie przeszkadza to, rzecz jasna, Trumpowi w kontynuowaniu narracji o „skradzionych” wyborach.

Wracając do kwestii polityki zagranicznej Harris, można zakładać kontynuację linii Bidena. Naturalnie z pewnymi niuansami, trochę inaczej rozłożonymi akcentami. Nieco ostrożniej i mądrzej może wyglądać amerykańska polityka bliskowschodnia z uwagi na osobę Philipa Gordona, przymierzanego do stanowiska doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego. Gordon jest autorem rozumnej książki o wiele mówiącym tytule „Przegrywając długą grę. Zwodnicza obietnica zmian rządów na Bliskim Wschodzie” („Losing the Long Game: The False Promise of Regime Change in the Middle East”). Z pewnością niezachwiane pozostanie poparcie dla Izraela w ogólności oraz w prowadzonej przez ten kraj wojnie w Gazie. Jednak z mocniejszym naciskiem na poszanowanie praw ludności cywilnej, czemu Harris już dała wyraz. W kwestii Ukrainy wypowiedziała się na konferencji bezpieczeństwa w Monachium, gdzie zabrała głos pod nieobecność prezydenta Bidena. Podkreślała wagę obowiązywania prawa międzynarodowego. „Żaden naród nie jest bezpieczny w świecie, w którym jeden kraj może pogwałcić suwerenność i integralność terytorialną drugiego, w którym zbrodnie przeciwko ludzkości są popełniane bezkarnie, w którym nikt nie przeciwstawia się państwu o imperialistycznych ambicjach. (…) Naszą odpowiedzią na rosyjską inwazję jest ukazanie zbiorowego przywiązania do międzynarodowych reguł i norm. Reguł i norm, które – od końca II wojny światowej – zapewniły bezprecedensowe bezpieczeństwo i dobrobyt nie tylko Amerykanom, nie tylko Europejczykom, ale ludziom na całym świecie”.

Kwestia przywiązania do reguł jest kluczowa dla Harris także w polityce wewnętrznej, w której przeciwstawia się dyskryminacji rasowej, popiera małżeństwa osób tej samej płci, opowiada się za prawem kobiet do przerywania ciąży, za płacą minimalną ustanawianą na poziomie federalnym, za powszechną służbą zdrowia. Zasadnicza pozostaje jednak sprawa utrzymania Ameryki jako państwa nomokratycznego – opartego na zasadach i prawie. Jak się wyraziła, „wierność rządom prawa to fundament naszej demokracji”. Nie ulega wątpliwości, że pomimo zmiany kandydata centralny temat obecnej kampanii wyborczej po stronie demokratów się nie zmieni. Ów centralny temat zdefiniował jeden z najbliższych doradców prezydenta Bidena Mike Donilon. W jego ujęciu obecne wybory w Stanach Zjednoczonych są batalią w obronie ustroju demokratycznego. Takie ujęcie ma dawać przewagę demokratom, ponieważ zakłada ono, że nie jest możliwe, aby większość Amerykanów zagłosowała na człowieka, który dokonał zamachu na amerykańską demokrację i nie chciał pokojowo przekazać władzy po przegranych wyborach.

Pojawia się zatem zasadnicze pytanie: czy prawdziwie wzniosła idea obrony demokracji, połączona z wyłonieniem nowej kandydatki, dużo młodszej od obecnego prezydenta, oraz zestawem haseł o charakterze obyczajowym i socjalnym może wziąć górę nad pragmatyzmem Amerykanów, który w większym stopniu uosabia Trump? Faktem jest, że były prezydent w trakcie kadencji nieraz demonstrował swój luźny stosunek do reguł prawnych i jest to zasadniczy punkt odróżniający od niego nową kandydatkę demokratów. Weźmy wzmiankowany wcześniej polityczny nacisk wywierany na Pence’a. Nie jest tajemnicą, że Trump dąży do budowy silnego, osobistego przywództwa i podziwia liderów politycznych, którym udało się zbudować tego typu pozycję.

Nie przeszkadza mu przy tym naruszanie przez nich prawa. Tak jest w przypadku chwalonego przez niego Viktora Orbána, tak jest w przypadku Władimira Putina i tak jest w przypadku Xi Jinpinga.

Prof. UJ dr hab. Piotr Kimla jest pracownikiem Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Jagiellońskiego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Rządy z tylnego fotela?

Jak Geertowi Wildersowi udało się uwieść Holendrów.

Dwa lata temu Brytyjczycy zachodzili w głowę, co uschnie pierwsze – premierostwo Liz Truss czy sałata lodowa. Coraz więcej przesłanek wskazuje na to, że wkrótce podobny eksperyment będą mogły powtórzyć media w Niderlandach. Wystarczy podmienić zdjęcie toryski na portret Dicka Schoofa.

Po obejrzeniu relacji z zaprzysiężenia nowego holenderskiego rządu do głowy od razu przyszło mi pytanie, czy mamy właśnie do czynienia z kolejną falą koronawirusa. Spoglądam do statystyk zakażeń. Homeopatyczne. Na zdjęciu ministrowie mimo wszystko karnie zachowują dystans społeczny, co umożliwiają rozległe schody pałacu Huis ten Bosch. Gdy w poprzednich latach obok króla stawali Mark Rutte wraz z członkami jego kolejnych gabinetów, atmosfera była zdecydowanie bardziej familiarna.

Zwykły przypadek? Raczej symbol, bo gdy dokładnie prześledzimy, jakie partie tworzą rządzącą koalicję, w jakich bólach ten sojusz się formował i jakie napięcia rozsadzają go w ostatnich dniach, Dickowi Schoofowi wypada jedynie współczuć zadania, którego oficjalnie podjął się 2 lipca.

Koniec mitu „teflonowego Marka”.

Lejtmotywem ostatnich, przyśpieszonych wyborów do holenderskiego parlamentu był nasilający się kryzys migracyjny – to właśnie impas wokół tej kwestii, a dokładnie łączenia rodzin uchodźców, doprowadził do rozpadu czwartego gabinetu Marka Ruttego. „Teflonowy” do niedawna Mark postanowił pożegnać się z krajową polityką po 13 latach w fotelu szefa rządu.

Niemal wszyscy liczący się gracze zapowiadali w kampanii bardziej restrykcyjne podejście w sferze szczelności granic. Z antyimigranckiego wyścigu, którego wynik poznaliśmy 22 listopada 2023 r., zwycięsko wyszła Partia Wolności (PVV) Geerta Wildersa. Zagłosowało na nią 23,5% uprawnionych, co przełożyło się na 37 mandatów w 150-osobowym Tweede Kamer.

Za Partią Wolności uplasował się, z 25 mandatami, lewicowy sojusz Zielonej Lewicy i Partii Pracy (GL-PvdA) z Fransem Timmermansem na czele. Centroprawicowej Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji (VVD), kierowanej przez Dilan Yeşilgöz, a wcześniej przez Ruttego, przypadły 24 miejsca – stan posiadania zmniejszył się o 10. Tytuł największego przegranego powędrował mimo wszystko do Pietera Omtzigta. Założona przez niego tuż przed wyborami i długo przewodząca w sondażach Nowa Umowa Społeczna (NSC) wywalczyła rozczarowujące 20 mandatów.

Kto w latach 90. emocjonował się burzliwymi losami efemeryd w rodzaju Partii X, Związku Podhalan czy Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, w holenderskim odpowiedniku naszego Sejmu poczuje się jak w domu. Tamtejsza ordynacja przekłada się bowiem na ogromne rozproszenie w izbie niższej, co zawsze wymusza konsensus w celu utworzenia rządu.

Tuż po zwycięstwie Wilders oświadczył, że „zatrzyma tsunami uchodźców”, a „rdzenni Holendrzy znów będą na pierwszym miejscu”. Nie ukrywał też, że marzy mu się teka premiera. Problem polegał na tym, że początkowo nie miał z kim tego marzenia spełniać, bo jego ugrupowanie od zawsze otoczone było kordonem sanitarnym i nigdy nie sprawowało bezpośredniej władzy.

Autor jest dziennikarzem i wydawcą, w przeszłości związany z portalami Gazeta.pl i Bankier.pl, publikował też w „Gazecie Wyborczej”, OKO.press i Krytyce Politycznej.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Spór o granicę

Wygrywają politycy, tracą wszyscy inni Korespondencja z USA Nagłówki przyciągają sensacją: będzie wojna Waszyngtonu z Teksasem. Kryzys imigracyjny zatopi Bidena. Trump pochwala strzelanie do migrantów i ma w nosie Sąd Najwyższy. Czy Ameryka stoi u progu anarchii? Niewykluczone. Zanim jednak zaczniemy dywagować, jak będzie wyglądała kolejna wojna secesyjna, zwróćmy uwagę, że kryzys imigracyjny – rekordowe fale migrantów, którzy w 2023 r. chcieli nielegalnie dostać się do USA – to przede wszystkim kryzys humanitarny obnażający

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Tylko świnie siedzą w kinie…

Ta złota myśl z komunikatu związkowców z Nadwiślańskiego Oddziału Straży Granicznej została powtórzona przez pana prezydenta, który najwyraźniej pogląd ten podziela, pochwalił bowiem związkowców i zapowiedział, że do kina na „Zieloną granicę” nie pójdzie, tylko obejrzy ją sobie za darmo w telewizji. Zaoszczędzi przy tym na kosztach biletu. Że pan prezydent jest oszczędny, to dobrze, poza tym wydaje się usprawiedliwione. Pochodzi on wszak z Krakowa. Nie bardzo jest jednak zrozumiałe, dlaczego prezydent uważa, że trzeba być świnią, by kupić bilet i oglądać

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Błaszczak, Duda: Spocznij! Odmaszerować!

Może należy się cieszyć, że władza interesuje się filmem i reżyserką? Niesłychana sekwencja zdarzeń medialno-politycznych wokół nieobejrzanego filmu Agnieszki Holland „Zielona granica” i brutalne, niewidziane od kilkudziesięciu lat wzmożenie propagandowe obozu władzy każe jednak odrzucić tę tezę. Aż świerzbią ręce, żeby napisać: niech się żadna władza nie wtrąca do dzieł kultury i pracy twórczej – to zawsze musi się skończyć katastrofą, rozpadem, zniszczeniem, manipulacją na potrzeby propagandy wyborczej lub dowolnej innej. Histeryczne pobudzenie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Meloni i Schlein – pojedynek na garsonki

We Włoszech po raz pierwszy w historii rządzą kobiety, zarówno prawicowym rządem, jak i lewicową opozycją Korespondencja z Rzymu „Jestem Giorgia! Jestem kobietą, jestem matką, jestem ze skrajnej prawicy! Nie dla lobby LGBT, tak dla rodziny naturalnej! Nie dla masowej imigracji! Nie dla bankierów międzynarodowych! Nie dla biurokratów brukselskich! Nie dla przemocy islamskiej! Nie dla aborcji, tak dla życia!”, krzyczała Giorgia Meloni w październiku 2021 r., podczas wiecu hiszpańskiej narodowo-konserwatywnej partii Vox. Już wkrótce minie rok

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Kino refleksji humanistycznej

Jak można było się spodziewać, polska prawica nienawidzi, a świat z aprobatą kiwa głową i nagradza polskie filmy Korespondencja z Wenecji Na czerwonym dywanie w tym roku blado, a nawet gorzej. W Wenecji bywali zwykle wielcy artyści i wielkie nazwiska, plejada gwiazd i celebryci, tym razem sezon posuchy totalnej. Niepojawienie się aktorów na 80. edycji najstarszego festiwalu filmowego świata stało się faktem, powód jest taki, że Hollywood ogarnął permanentny strajk. Rozpoczęło go w maju

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura Wywiady

Laboratorium okrucieństwa i wielkoduszności

Spodziewam się najgorszego, czyli banalizacji przemocy Agnieszka Holland Premiera najnowszego filmu artystki, „Zielonej granicy”, już 22 września 2023 r.! Kiedy pani film o kryzysie na granicy polsko-białoruskiej jest pokazywany na festiwalu w Wenecji, rząd przygotowuje referendum, w którym mają paść pytania o „likwidację bariery na granicy”, „przyjęcie nielegalnych imigrantów”, „przymusowy mechanizm relokacji narzucany przez biurokrację europejską”. Jak pani się czuje, słuchając o tym pomyśle? – To obrzydliwy ruch i mam nadzieję, że okaże się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Broniąc Holland, oskarżajmy rządzących!

Jakże piękna mimo swojej oczywistej ohydy jest rozkręcana przez prawicę, rząd i ich media afera wokół filmu Agnieszki Holland „Zielona granica”. Którego, rzecz jasna, nikt na oczy nie widział, a kiedy już będzie wyświetlany w polskich kinach, cała ta wataha warczących na reżyserkę „prawdziwych Polaków” i tak ostentacyjnie nie pójdzie go obejrzeć. Co w tym pięknego? Otóż mnie, choć równocześnie czuję na plecach dreszcze, bezmiernie fascynuje oglądanie spektaklu nienawiści rozpętywanego przez osoby i środowiska odpowiedzialne za niezliczone akty

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.