Tag "kultura polska"
Ciało jako pole walki
Mamy problem ze swobodnym i naturalnym podejściem do własnego ciała Marta Dzido – pisarka i reżyserka, autorka zbioru opowiadań „Sezon na truskawki” Słyszałaś o „Magii nagości”? – W ogóle nie wiem, co to jest. To popularny w Wielkiej Brytanii i Niemczech program, w którym nadzy ludzie oceniają się na podstawie swojej fizyczności. Miała być polska edycja, ale jej start wstrzymano. – Nie dziwię się, że w Polsce pojawiły się protesty wokół takiego formatu, bo przecież u nas trudno o rozmowę na temat nagości bez histerii. Mamy 2021 r., a wciąż boimy się mówić o czymś tak bliskim i naturalnym jak ciało. A ty piszesz książkę, w której jest bardzo dużo ciała, zarówno w kontekście erotycznym, zmysłowym, jak i biologicznym. Czy taka książka jest potrzebna w 2021 r.? – Na pewno mnie była potrzebna ta książka, ale jak słyszę od pierwszych czytelniczek i czytelników – nie tylko mnie. Poza tym jest tak mało treści, które by w otwarty, nienaznaczony schematycznymi spojrzeniami sposób opowiadały o cielesności. Ciało jest wiecznie na cenzurowanym. W mediach można pokazywać wojnę, krwawą jatkę, ale nagości już nie. Ciało jest albo redukowane do obiektu seksualnego, i wtedy staje się tematem tabu, albo traktowane jako świątynia życia, a wówczas wchodzi w jakąś narrację mityczną. Mamy problem ze swobodnym
Prawda o dzieciakach z blokowiska
Młodzież ma dzisiaj swoje przekonania, swoje zdanie, którego nie boi się wyrażać, i chce o tym głośno mówić Dawid Nickel – reżyser filmu „Ostatni Komers” (w kinach od 18 czerwca) Gimnazjum okazało się dla ciebie traumatycznym przeżyciem? – No co ty, ja to bardzo dobrze wspominam. Fan gimnazjum! Zrobiłeś film o ostatnim roczniku uczącym się w gimnazjum, które zawsze było sprowadzane do wylęgarni wszystkiego, co najgorsze. Mówiło się, że „gimba” to takie siedlisko agresji i przemocy, a „gimbus” to patol i utrapienie. – Z tym „gimbusem” i „gimbą” było jak ze wszystkim w tym kraju. Polacy kochają nazywać, generalizować i obśmiewać. Jak przenosisz się do Warszawy, to na dzień dobry zostajesz „słoikiem”. Nieważne, że migracja do większych miast w poszukiwaniu możliwości jest na całym świecie na porządku dziennym. Tak samo było z „gimbą”. Nazywamy, określamy, przypisujemy negatywne konotacje, a jednocześnie nie idziemy dalej. Tak wszyscy się pastwili nad gimnazjami, że tylko patologia, że przemoc i narkotyki. Ale czy ktokolwiek pomyślał, że to może być szerszy problem? Na przykład dzielnicy, szkoły, może osoby, która potrzebuje wsparcia. Opowieść o złych gimnazjach była budowana na skrajnych przypadkach. To stworzyło grunt do manipulowania emocjami, aż rząd uznał, że „niedobre” gimnazja trzeba zastąpić „dobrą” podstawówką. Ale to, że lekarstwem na agresję będzie zmiana nazwy
Zmierzch teatru wyobraźni
Studio Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia było najczęściej nagradzaną w kraju i za granicą, polską redakcją. Było… – Nie jesteśmy dla świata tak atrakcyjni, jak Trójka, nie klikamy się tak, więc o naszym losie nie rozpisywały się portale. A jednak, czy komuś to się podoba, czy nie, dziedzina, którą się zajmujemy/zajmowaliśmy, jest częścią dziedzictwa kulturowego, jakie pozostanie w archiwach Polskiego Radia (jeśli „dobra zmiana” nie dotknie też archiwów). Przez rok walczyliśmy o normalność w tej niezupełnie normalnej instytucji. Nie udało się… – tymi słowami 25 maja pożegnała się na Facebooku ze słuchaczami, redakcyjnymi koleżankami i pracą w Polskim Radiu Agnieszka Walewicz, była sekretarz programowa Studia Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia. Dzień później z udziału w jury Konkursu Stypendialnego im. Jacka Stwory zrezygnowała Anna Sekudewicz, wybitna reportażystka Radia Katowice. Laureatka krajowych i międzynarodowych konkursów, w tym radiowego Oscara – Prix Italia – w 2004 r., wspólnie z Anną Dudzińską, za reportaż „Cena pracy”. Był to protest przeciwko wykreśleniu ze składu jury Ireny Piłatowskiej i Janiny Jankowskiej. Obie panie to – bez cienia przesady – legendy polskiego reportażu radiowego. Irena Piłatowska 16 lat kierowała Studiem, które w 1998 r. założyła Janina Jankowska. W tym samym
Zrozumieć Walickiego
Samodzielność intelektualna i odwaga cywilna skazywały Walickiego na swego rodzaju samotnictwo Ukazała się znakomita książka o Andrzeju Walickim. Jej tytuł, „Spotkania z Andrzejem Walickim”, świadomie nawiązuje do „Spotkań z Miłoszem” – jednej z ważniejszych publikacji Walickiego, poświęconej nie tyle sławnemu nobliście, ile refleksji nad pewnego rodzaju paralelnością dróg życiowych obu tych wybitnych postaci. Autorem „Spotkań z Andrzejem Walickim” jest Paweł Kozłowski – socjolog i ekonomista, przyjaciel i częsty interlokutor Walickiego. Na książkę składają się: obszerny rozdział wstępny, w którym Kozłowski przedstawia podstawowe wątki swoich rozmów z Walickim prowadzonych przez niemal 30 lat, aż do śmierci Walickiego w sierpniu zeszłego roku, kilka już wcześniej publikowanych artykułów i recenzji prac Walickiego oraz trzy teksty bohatera tej książki – dwa wywiady przeprowadzone z nim przez autora (w jednym wypadku wraz z Januszem Dobieszewskim) oraz obszerny tekst Walickiego napisany w związku z rozprawą Kozłowskiego o ekonomii i historii idei, w której zawarte były ważne rozważania o Warszawskiej Szkole Historii Idei i o roli Walickiego w tym nurcie nauki polskiej. Dla czytelnika znającego najważniejsze prace Walickiego szczególnie cenny jest rozdział wstępny zatytułowany „Andrzej Walicki – z rozmów ostatnich”, stanowiący bardzo ważne świadectwo myśli i odczuć
Pisanie na emigracji
Między Wrocławiem a Toronto, czyli jak Polska długa i szeroka Ewa Stachniak – kanadyjska pisarka powieści o Polsce Polskie tłumaczenia pani powieści umieszcza się na półkach z literaturą kanadyjską, choć jest pani pisarką polską, z urodzenia i zainteresowań literackich. Czuje pani misję promowania kraju na obczyźnie? – Nie myślę o Polsce w kategoriach literackiej misji czy ambicji. Urodziłam się i dorastałam w Polsce. Sięgam po polskie tematy, bo są dużą i ważną częścią moich doświadczeń. A dzisiaj są istotne, bo obecny minister kultury marzy o wielkiej hollywoodzkiej produkcji promującej nasz kraj i dziedzictwo kulturowe. O czym mógłby być taki film? – Dobrych polskich historii nie brakuje. Tyle że promowanie kraju i jego dziedzictwa kulturowego to bardziej domena polityków niż pisarzy. Napisałaby pani scenariusz filmu np. o Zygmuncie Krasińskim albo królu Stanisławie Auguście Poniatowskim? – Moje książki są precyzyjnie skonstruowane i wyrzucenie czegokolwiek byłoby dla mnie zbyt bolesne. Poza tym po ukończeniu każdej książki rzucam się natychmiast na nowy temat; pisanie scenariusza byłoby hamulcem. Prawa filmowe sprzedałam już – i to kilka razy – jedynie do „Katarzyny Wielkiej”. Ale od sprzedania praw do realizacji droga niestety jest długa i jak dotąd nic z tego nie wyszło. Pisze
Przyroda da sobie radę bez nas
Troska o naturę przybliży nas do troski o społeczeństwo Urszula Zajączkowska – poetka, eseistka, botaniczka, nominowana do Paszportów „Polityki”, Nagrody Literackiej Gdynia i Nagrody Witolda Gombrowicza za książkę „Patyki, badyle”. Mamy środek zimy, śnieg i mróz, nieciekawy to czas dla botanika. Czy jest coś ciekawego w styczniowym lesie, w zimowej, martwej łące? – Chyba muszę zacząć na poważnie, od tego, że natura opiera się na przemocy, na śmierci. Bo to, co żyje, zawsze umrze. Skurcz się do poziomu bakterii, a na własnym naskórku zobaczysz pobojowisko i nowe powstania. Idź do lasu, wszystko tam jest teraz umierające albo czekające. Może więc warto, byśmy przestali postrzegać naturę wyłącznie jako płaską fototapetę, piękno? W świecie natury sytuacja jest zero-jedynkowa, to walka o przetrwanie, trudne decyzje: być albo nie być. Mówię o ptakach, które szukają pożywienia, o drzewach, które zmagazynowały cukier, aby utrzymać metabolizm i przetrwać do wiosny, i by przeżyć potem lata, bez wody i zimy, w smogu. Jednak w świecie natury chodzi o przetrwanie, a w przypadku człowieka przemoc często jest wynikiem zachłanności. – Natura także jest pazerna w swoim pierwotnym założeniu i każdy gatunek dąży do ekspansji. Człowiek nie jest tu wyjątkiem, bo przecież my to przyroda. Po prostu skala działań człowieka jest
Zakorzenienie
Powiadają, że władza odmroziła muzea i galerie, bo jej się skojarzyło z tymi handlowymi. A może dlatego, że rządzący sami są żywą skamieliną PRL, skansenem politycznym – zresztą motywacje nieistotne, nawet jeśli „otworzyli” sztukę przez pomyłkę (co wielce jest prawdopodobne – im wszystko się udaje przez pomyłkę, to rząd pomyleńców i nieudaczników, wierzę, że niebawem i przez omyłkę stracą władzę), stało się dobrze. Od razu cud przy Alejach Jerozolimskich – w biały dzień kolejka do Muzeum Narodowego niczym podczas Nocy Muzeów – to nie tylko za sprawą rozmrożenia, ale i otwarcia po latach odnowionej Galerii Sztuki Starożytnej, znużone zdalnością dzieciaki wyciągnęły rodziców „na mumie”. Mnie chodzenie po lesie może odrobinkę się przejadło, zwłaszcza że teraz wszyscy do lasu, dukty zatłoczone jak Marszałkowska, przecinki przeludnione, psy wszech ras rozbiegane po gąszczach, ludzkości za rozrywkę służą już tylko wałęsania leśne i niespodzianie saneczkarstwo miejskie, po latach zim bezśnieżnych. Wygłodniały pobiegłem więc do Zachęty na wystawę i znowu trafiłem do lasu. A ściślej – pod las. Joanna Rajkowska, ta od Palmy, czyli najsłynniejszego w Polsce dzieła sztuki site-specific, z niejaką pomocą Urszuli Zajączkowskiej, tej od „Patyków, badyli”, przebojowego tomu esejów botanicznych, posadziła, nie, zaraz, powiesiła w galerii las. Rajkowska w galeriach gości
Podsiadło bez wahania
Wiem, świat się wali, trwają przepychanki w przedpieklu, lecz czyż właśnie dlatego nie powinniśmy sięgnąć po wiersze? Pozwolę sobie odebrać Brechtowski serwis: milczenie o drzewach jest zbrodnią w czasach nieustającej rozmowy o czynach niecnych. Na okładce „Podwójnego wahadła” – najnowszego, wybitnego tomu poezji Jacka Podsiadły, widzimy fotografię, która też jakoś odpowiada na dylemat Brechta. Siwobrody mężczyzna pyka fajkę w doszczętnie zrujnowanym mieszkaniu w Aleppo i słucha muzyki na starym gramofonie – jedynej rzeczy, która jakimś cudem przetrwała bez uszczerbku bombardowanie. Żyjmy kulturą choćby i osmaleni, na pohybel podpalaczom, którzy mają władzę, pieniądze, większościowy rząd umytych dusz, ale kultury nie mieli nigdy, jej sięgnąć nie są w stanie. Choć nie ustają w diabelskich zakusach; hojnie obdarowują nadwornych grafomanów, a w obce im środowisko wpuścili konia trojańskiego w postaci „Nowego Napisu”. Skoro się nie ma swoich poetów, trzeba było skłócić tych po drugiej stronie barykady – PiS nie umie rządzić inaczej niż przez konflikt. Lwia część ludzi pióra w Polsce nigdy w życiu nie zarobiła takich pieniędzy, jakimi kusi rządowa trybuna literacka, więc z każdym miesiącem kolejni poeci sprzedają twarz za honoraria, o których dotąd tylko śnili pokątnie. Na niesmak tych, którzy kolaborować nie mają zamiaru, reagują agresją zgrabnie
Niezbędnik czeskiego ateisty
Nie do pomyślenia jest, żeby w Czechach zaistniała taka zależność między religią i państwem jak w Polsce Filip Remunda – czeski reżyser, operator, producent. Współzałożyciel Instytutu Filmu Dokumentalnego (IDF) oraz firmy producenckiej Hypermarket Film. Od 2012 r. współautor dokumentalnego cyklu Czeskiej Telewizji „Český žurnál”. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o waszym dokumencie „Jak Bóg szukał Karela”, pokazywanym na Millennium Docs Against Gravity, ubawiłem się: grupa czeskich filmowców, zdeklarowanych ateistów, wyrusza w pielgrzymkę po Polsce, próbując zbadać, na czym polega polska religijność. Skąd pomysł na tę podróż? – Wszystko zaczęło się od Mariusza Szczygła. Nasz producent Zdeněk Holý był pod silnym wpływem jego twórczości. Pewnego dnia, na długo przed rozpoczęciem zdjęć, poprosił mnie o przeczytanie książki „Zrób sobie raj”, w której Szczygieł pisze o tym, co go zafascynowało w kulturze czeskiej, w naszej mentalności. Co ciekawe, największe zdziwienie i zainteresowanie wzbudzili w nim Czesi, którzy… nie wierzą w Boga. U podstaw tej książki tkwi zasadnicze pytanie o to, jak nam się żyje bez Boga, czy można być w ogóle człowiekiem szczęśliwym bez religii. Pomyśleliśmy, że warto byłoby nieco odwrócić tę sytuację. I spojrzeć na polską religijność z perspektywy Czechów. Już na początku filmu stawiacie ciekawą tezę, że choć łączy