Tag "marksizm"

Powrót na stronę główną
Świat Wywiady

Nad Ukrainą wisi widmo Jałty II

Rozpoczęła się prawdziwa gra o świat

Prof. Bogdan Góralczyk – politolog, sinolog, hungarysta, były ambasador w państwach Azji, wykładowca w Centrum Europejskim UW i jego były dyrektor.

Donald Trump… Czy jego powrót do Białego Domu zmienia świat?
– Jego drugie dojście do władzy oznacza, że to nie jest przypadek, to głęboka strukturalna zmiana w cywilizacji zachodniej. Trumpa 2.0 trzeba wziąć bardzo poważnie. Bez względu na to, że jest nieprzewidywalny, że jego ego idzie 5 m przed nim i jest trudno sterowalny. Już pierwsze dni po wyborach potwierdziły tę tezę – bo kto by wymyślił, że Trump zechce zająć Kanadę, Grenlandię, Kanał Panamski…

I to się w Ameryce podoba!
– Tym razem Trump ma znacznie szerszy mandat, może robić, co chce. W mojej ocenie to naprawdę koniec końca historii. W 1991 r., kiedy padł Związek Radziecki, w naturalny sposób z dwubiegunowego układu zrobiła się jednobiegunowa chwila. Amerykanie podyktowali światu, w tym Polsce, dwa pakiety. O jednym doskonale wiemy, to był konsensus z Waszyngtonu, mówiąc po polsku – plan Balcerowicza. Natomiast o drugim pakiecie mówimy zdecydowanie mniej, a Trump właśnie go rozmontowuje. Mianowicie Amerykanie wypracowali swoją wersję demokracji: checks and balances, czyli system równowagi i kontroli władz. Nazwali to demokracją liberalną.

Czym ona się różni od klasycznej, monteskiuszowskiej?
– Do klasycznego trójpodziału wprowadza niezależne od trzech władz media i niezależne społeczeństwo obywatelskie. Demokracja liberalna weszła do kanonu, który sześć tygodni po rozpadzie ZSRR, 7 lutego 1992 r., w traktacie z Maastricht przyjęła Unia Europejska. W czerwcu 1993 r. sformułowane zostały tzw. kryteria kopenhaskie. Czyli demokracja liberalna, konsensus waszyngtoński, państwo prawa i prawa mniejszości. Jeśli chodzi o wiarę w konsensus z Waszyngtonu, załamała się ona już w roku 2008. Kto dziś wierzy, że rządzi rynek i niewidzialna ręka rynku? Ale Trump uderza teraz w demokrację liberalną. Zamiast wartości mamy nagą siłę. Power!

A czy Ameryka ma siłę?
– W USA w ciągu ostatniej dekady dokonały się dwie rewolucje. Pierwsza – ideologiczna. Bo co mamy w USA? Narodowy kapitalizm i konserwatyzm. Zaczynają się już ekspulsje i deportacje. Trump ogłasza cła. Ale miała miejsce i druga rewolucja – energetyczna, łupkowa. Stany Zjednoczone stały się eksporterem surowców energetycznych, głównie gazu skroplonego. Dlatego tak im potrzebny jest w Świnoujściu gazoport na skroplony gaz. Amerykanie sprzedają nam ten gaz drożej niż Norwegowie, nie mówiąc o dawnych czasach i gazie rosyjskim.

Co więc się stało? Przez co najmniej dwie dekady naukowcy mieli problem ze wskazaniem, kto jest największą gospodarką świata. Bo to była albo Unia Europejska, albo Stany Zjednoczone. Wskazania wahały się pomiędzy 22% a 23% światowego nominalnego PKB, w wypadku obu tych podmiotów. A jak jest dzisiaj? Stany Zjednoczone mają 26%, czyli więcej – bo pandemia, rewolucja łupkowa, ale również wojna na Ukrainie. Ile sprzętu Amerykanie sprzedali? Ta wojna im służy. A Unia Europejska? Był brexit – wystąpienie Wielkiej Brytanii zmniejszyło PKB państw Unii o 4-5%. Unia ma więc 18%. I właśnie w zeszłym roku wyprzedziły ją Chiny – w sensie nominalnym, bo w sensie siły nabywczej są największą gospodarką świata już od 2015 r. Czyli USA mają siłę i USA stawiają na siłę.

To widać i słychać.
– Zobaczymy, czy to się uda. Moim zdaniem gra o Grenlandię jest bardzo poważna. Grenlandia to cała tablica Mendelejewa, a przede wszystkim pierwiastki ziem rzadkich, czyli te, bez których nie ma dziś postępu naukowo-technologicznego. Trump, jak już wiemy, walczy o nie również na terenie Ukrainy, szczególnie gdyby doprowadził tam do pokoju czy rozejmu.

Mamy więc do czynienia z kolejną odsłoną koncertu mocarstw?
– Tak! Mamy do czynienia z wielkomocarstwową grą. Dlatego w tak trudnym położeniu znalazła się Unia Europejska, bo ona sama się definiuje do dzisiaj jako soft power. Co więcej, wiele wskazuje, że Trump będzie grał na rozwałkę Unii. Z Brukselą nie chce gadać, co najwyżej z Berlinem i Paryżem, a najchętniej to z Putinem.

Jeśli Amerykanie tak się zachowują, to Rosjanie już mówią, że skoro Amerykanie mogą, to oni też!
– Nad Ukrainą wisi widmo Jałty II.

Jak się bronić w epoce koncertu mocarstw?
– Odpowiedź jest oczywista: Europa musi nabyć znamion hard power. Musimy zwiększyć swoje zdolności obronne. W 2015 r. zebrałem grono najlepszych polskich specjalistów od integracji europejskiej i wydałem po angielsku pod moją redakcją tom, którego tytuł w tłumaczeniu brzmiał: „Unia Europejska na scenie globalnej”. Podtytuł zaś mówił wszystko – „Zjednoczeni albo bez znaczenia”. Tymczasem my jesteśmy w tej chwili niezjednoczeni, mówiąc delikatnie.

Unia Europejska jest chorym człowiekiem świata?
– Jest słaba. A Viktor Orbán mówi, że ma jeszcze większe przywary. Bo jest bogata i słaba.

Wydaje się, że punktem odniesienia dla polityki Trumpa są Chiny, a nie Rosja, Unia Europejska czy kryzys bliskowschodni.
– Przyjmując to rozumowanie, powinniśmy oczekiwać po stronie administracji amerykańskiej poważnych prób zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej, zawieszenia broni.

Żeby zamknąć front.
– Tylko że Putin wie, że ma mocne karty. Ta wojna

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Wczoraj, dziś i jutro

W jednej z audycji ekonomicznych TOK FM zaproszona dziennikarka wyraziła zdumienie wielomilionowymi (w skali roku) zarobkami prezesów działających w Polsce banków. I nie chodzi tylko o banki z afiliacjami zagranicznymi (kto bogatemu zabroni?) ale także o polskie instytucje finansowe. Dziwne to? Ależ skąd, bo zaczęło się już dawno, z chwilą przejęcia przez Włochów banku PeKaO, którego ówczesny prezes (były premier z post-solidarnościowego nadania) Jan Krzysztof Bielecki zarabiał mniej niż jego przysłany z Włoch wiceprezes. Bodaj od tamtego czasu nasi bankowcy (patrz Morawiecki) pilnie zrównują swoje zarobki z zarobkami „zachodnich ekspertów” zatrudnionych na podobnych stanowiskach.

W stronę globalizacji

I nie warto by sobie zawracać głosy sprawą, gdyby nie był to element szerszych zjawisk – globalizacji, oraz umacniania się nowej klasy posiadaczy, procesu łatwo zauważalnego w krajach o autorytarnym charakterze władzy, ale obecnego w skali światowej, także w krajach gdzie demokracja parlamentarna trzyma się dobrze. Z pozoru, niestety…

Zdumienie dziennikarki podszyte było, wyrażonym zresztą przez nią przekonaniem, że takie zjawiska nie mieszczą się w „rynkowym charakterze kapitalizmu”! No bo niby dlaczego my, klienci, płacimy ogromne pieniądze ludziom, jedynie z racji zajmowania określonej funkcji, która tylko z rzadka ma przełożenie na realną gospodarkę firmy.

Kapitalizm? Jaki znowu kapitalizm?

Tu na moment chciałbym wrócić do moich młodzieńczych złudzeń dotyczących istnienia w Polsce i podobnych krajach (z ZSRR na czele) „socjalizmu”, który „za horyzontem” miał „komunizm” i „koniec historii”. Warto przypomnieć, że sformułowanie „koniec historii”, z neoliberalnych pozycji, wpisał do obiegu w 1992 r. Francis Fukuyama w trzy lata po upadku Muru Berlińskiego (czyli „realnego socjalizmu”). Jako pierwszy koniec historii, wieszczył grubo wcześniej Hegel (wskazując tu datę 1809 r. – upadek feudalizmu w Niemczech pod naporem Bonapartego), takie też było złudzenie Marksa i ortodoksyjnych marksistów, którzy sądzili, że w „walce klas” zwycięzcą będzie „klasa robotnicza” (najlepiej zorganizowana w partię polityczną). A przecież Marks z Engelsem abstrahowali od własnych ustaleń (o tym, że „baza” określa „nadbudowę”) i oczywistego faktu, że zrewoltowane masy zawsze, w finale, brane są za mordę przez nowych, z pozoru nieoczywistych władców.

Doskonale widać to w Chinach, gdzie „Partia Komunistyczna” zmieniła się dziś w „partię milionerów” kierowaną, wedle chińskich wielotysiącletnich tradycji, przez cesarza i jego „mandarynów”. I żeby nie było wątpliwości – niczego w tej sprawie nie krytykuję, sukcesy Chin na bardzo wielu polach, zwalczenie zjawiska masowego głodu, lawinowy postęp technologiczny to tylko dowody, że „nowa formacja społeczno – ekonomiczna” którą możemy nazwać roboczo „biurokratyzmem” jest zjawiskiem rzeczywistym i stabilnym!

Na naszym podwórku

Prawda, dało się w quasi-socjalistycznych systemach zauważyć nieusuwalne podziały klasowe, opisywane mniej, lub bardziej otwarcie przez literaturę – m.in. Huxleya i Orwella, przez socjologów w tym najszerzej znanego z autorów opisujących wyodrębnianie się władzy „menedżerów” – Burnhama, czy outsiderów polityki – po trosze Różę Luksemburg, Trockiego a potem twórcę pojęcia „nowa klasa wyzyskiwaczy” Milowana Dżilasa, niegdyś najbliższego współpracownika Josefa Broz-Tito a potem najznaczniejszego krytyka systemu.

Oczywiście nazwisk i dokonań tych myślicieli nie mógł pominąć najbardziej wnikliwy z naszych marksistów – Adam Schaff. W swojej pracy „Marksizm a jednostka ludzka” (str. 78 wyd. PWN 1965) umieścił te nurty w szufladzie z „antykomunistyczną propagandą” i zarzekał się, że „Klasa społeczna ex definitione (…) nie może istnieć w społeczeństwie, w którym została zlikwidowana prywatna własność środków produkcji.” A przecież kilka zdań dalej zauważa że „p r a w d z i w e zagadnienie nie leży w dziedzinie nazwy i kategorii socjologicznej, lecz w dziedzinie a l i e n a c j i.” (wyróżnienia Schaffa).

No i czy trzeba lepszego dowodu na „alienację” biurokracji (w tym przypadku bankowej) niż te monstrualne zarobki prezesów?

Schaff pisze dalej, w cytowanej pracy, że możliwe jest zróżnicowanie społeczne wedle pozycji w „aparacie państwa” ale szybko wycofuje się, twierdząc, że nie idzie mu o zarządzanie ludźmi, a jedynie o „aparat zarządzania rzeczami”! I trudno mu się dziwić, gdy ma się świadomość, że słowa te padają w połowie lat sześćdziesiątych. Już samo przyznanie się do znajomości tekstów autorów, którzy nie mieli „debitu” w żadnym z „demoludów” było, nawet dla profesora, ryzykowne. Zresztą jakie znaczenie ma „zarządzanie rzeczami” widzimy dziś, ale widzieliśmy też w PRL, szczególnie wyraziście w okresach kolejnych, generowanych przez sam system, kryzysów.

Pora przyznać więc, że „kapitalizm” odszedł w przeszłość mniej więcej z dobie I Wojny Światowej, gdy gospodarka czołowych państw podporządkowana została „wysiłkowi wojennemu” czyli aparatowi władzy.

Nieuchronny autorytaryzm?

Przemiany w stronę nowej formacji były nieuchronne (mimo wszystkich wahań) i z zasady realizowane w drodze budowania państwa autorytarnego z emblematyczną rolą jednostki (Stalin, Mussolini, Hitler, Antonescu w Rumunii, na Węgrzech Horthy, u nas Piłsudski). Jak się zresztą wydaje taka rola jednostki bywa przypisana do epok głębokich, jeszcze nie odczytanych przez społeczeństwa, przemian. Taką rolę odgrywał w Anglii – Cromwell, we Francji – Bonaparte, Rosję przebudował (toutes les propotions gardee) Piotr I i każdy z nich do dziś pozostaje legendą.

Dobrze jeśli wodzem staje się zwycięski generał, sławny bojownik o niepodległość, admirał ale gdy trzeba, taką rolę historia nakłada na przysadzistego typka o niedoczyszczonych butach i krzywo zawiązanym krawacie. Ciekawe czy doktor praw, którego mam na myśli zakładał zbudowanie w Polsce „nowej klasy wyzyskiwaczy”, którą zapowiadał zachwyconemu (w cześci) narodowi jako „Polaków Pierwszej Kategorii” i „Nową Elitę”?

Oczywiście wynikało z tego szybkie wyposażenie „elity” w walory finansowe i wyraziste stanowiska. Stąd mnożenie instytucji – spółek, spółeczek i fundacji dotowanych przez Państwo, oraz możliwie szeroka renacjonalizacja reprywatyzowanego wcześniej „Majątku Niegdyś Państwowego” w intencji przekazywania posad „właściwym ludziom”.

Co ciekawe – wcale nie muszą być to posady wysokopłatne, bo zawsze wskazane osoby mogą dorobić w „radach nadzorczych” przypisywanych zainteresowanym w dowolnej liczbie. Dla zbudowania poparcia społecznego wystarczy przemyślane obsadzenie, tak funkcji prezesa, powiedzmy, spółki komunalnej, jak i posady sprzątaczki osobie, która dotąd była bezrobotna!

Tu podkreślam – nie są to tylko grzechy partii politycznej o nazwie „Prawo i Sprawiedliwość”! To problem systemowy, nieodłączna cecha nowej formacji społeczno-ekonomicznej.

Że rzecz jest systemowa widać w polskich samorządach gdzie rządzą dowolnie polityczne opcje, ale i za granicą. Najbardziej czytelnym przykładem są tu Węgry – tam likwidacja systemu liberalnej demokracji odbywała się na naszych oczach, w warunkach pluralizmu politycznego i medialnego, jest też rzeczą oczywistą, że od upadku ZSRR cechy nowej formacji, z jej autorytarnym modelem władzy, przyjęła większość byłych „republik”!

Co robić?

Dobrze to czy źle? Takie stawianie sprawy przypomina narzekanie na deszcz „że pada”. Postawione pytanie powinno brzmieć – co robić, by nie zmoknąć? Każdy z nas chce żyć w nowoczesnym, dobrze rozwijającym się kraju, w którym wszystkie systemy działają praworządnie i gdzie każdy z nas, zgodnie z demokratycznymi tęsknotami (złudzeniami?) ma wpływ na otaczającą nas rzeczywistość.

Kształtująca się „nowa klasa wyzyskiwaczy” ma wiele atutów. Po pierwsze jest (np. w przeciwieństwie do niegdysiejszej polskiej szlachty) klasą otwartą. Ciągle można do niej aspirować, choćby oddając do jej dyspozycji osobisty majątek (Solorz?) – zatrudniając wskazanych ludzi w swej firmie, albo przyjmując aktualnie obowiązującą w „partii” ideologię i „polityczne” zachowania (Pani Ogórek). I znów – wcale nie musi to być PiS!

Partie autorytarne wykorzystują metody składające się na „populizm” – zestaw wartości dających się bezboleśnie zaakceptować. Należy sięgnąć do „narodowej mitologii”, znanej wszystkim hierarchii i przede wszystkim do religii. To pozwala dołączyć do właściwego nurtu bez wysiłku. Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie działacza politycznego najniższego szczebla, a potem wszystko już pozostaje w Twoich rękach. Należy mocno podkreślać przywiązanie do wybranych ideałów a nade wszystko znaleźć odpowiedniego „promotora”. Już w PZPR mawiało się, że ten czy ów, jest „człowiekiem” tego lub owego i te podziały rysują się w każdej zbiorowości – od klasy szkolnej po rząd RP i różne ONZ-ty.

Skoro nas jednak interesuje „jednostka ludzka” i jej dobrostan, nie pozwalający na alienację winniśmy przyjrzeć się osobistej wolności – wolności poglądów, wyznania, wolności pracy, zachowań, wolności słowa. Jak się to ma do antynomii między heglowską historiodyceą (konieczność historyczna) a wolnością jednostki o czym szeroko pisywał Walicki odwołując się chętnie do Isaiaha Berlina, Wissariona Bielińskiego czy wielkiej literatury rosyjskiej? (Np. w zbiorze esejów „O inteligencji, liberalizmach i o Rosji” Universitas 2007)

Brak wolności słowa, poglądów i myśli blokuje rozwój twórczy jednostki i nic tu nie pomoże ani przykład rozwoju technologicznego ZSRR z jego „akademgorodkami” (polecam pyszne opowiadania Bułyczowna i Stugackich gdzie ten motyw często się przewija), ani doświadczania chińskie gdzie rozwój ma na razie źródła w rozbudowywaniu, cudzych jednak, technologii. Co będzie dalej, za lat 50? Qui virva – verra!

Tu dotykamy drugiego, fundamentalnego dla polityki problemu, czyli wejrzenia w przyszłość. Od chwili gdy lewica z niesmakiem odrzuciła futurologię marksistowską, nie pojawiła się niemal żadna próba wejrzenia poza granicę czterech lat kadencji sejmowej. Jedyny znany mi przykład to krótki tekst „Prognoza” Hieronima Kubiaka, zamykający tom esejów „U progu ery postwestfalskiej – Szkice z teorii narodu” (Universitas 2007).

Tymczasem odpowiedź na pytanie jaka będzie przyszłość, a innymi słowy „jaką przyszłość proponujemy współobywatelom”, jest kluczowa dla działalności politycznej. Prawica proponuje „neoliberalizm” czyli „niech wszystko zostanie jak jest” przy zachowaniu obecnie funkcjonujących społecznych zdobyczy. Populiści mówią właściwie to samo, swoją zachowawczą postawę podlewając jeszcze bardziej zachowawczym, religijno-patriotycznym sosem i obiecując przyjemności w niebiesiech. Istnieje tu, w obu narracjach, ogromna luka i powstaje szansa dla lewicy – odważne wejrzenie w przyszłość i ukazanie jej obywatelom, jak wyglądać winien świat za pół wieku (albo i więcej)? Jak będzie wyglądała Europa i jak w tej Europie nasz kraj? Jak będzie wyglądało miejsce w świecie dla naszych dzieci w wnuków? Czy w zindywidualizowanym społeczeństwie, gdzie jednostki wymijają się bez refleksji i niemal bez wymiany zdań, jest miejsce na rozważania o przyszłości? Kiedy partie lewicy zainicjują badania naukowe o tej tematyce? Najwyższa pora.

Świat Wywiady

W cieniu Sahry Wagenknecht

Choć wiele polskich mediów nazywa partię Sahry Wagenknecht skrajną lewicą, głosi ona postulaty sprzeczne z lewicowymi i sama nie uznaje się za partię lewicową.

Dietmar Bartsch – (ur. w 1958 r.) współprzewodniczący frakcji Die Linke w Bundestagu do czasu jej rozpadu w grudniu 2023 r. 5 września uczestniczył w międzynarodowej konferencji „Trójkąt Weimarski na rzecz sprawiedliwości społecznej”, zorganizowanej w Warszawie przez Fundację im. Róży Luksemburg.

Rozmawiamy po porażce pana partii, Lewicy (Die Linke), w Turyngii i Saksonii. Dawniej wschodnie Niemcy były głównym zapleczem formacji sytuujących się na lewo od socjaldemokracji: najpierw Partii Demokratycznego Socjalizmu, potem Lewicy. W ostatnich latach ten region stał się zapleczem Alternatywy dla Niemiec, AfD. Co się stało?
– W tym czasie wydarzyło się bardzo wiele. Ale chciałbym zacząć od tego, że mimo słabszych wyników Lewica uzyskała w Turyngii więcej głosów niż wszystkie trzy partie koalicji rządzącej: SPD, Zieloni i FDP, razem, a w Saksonii także będziemy mieli frakcję w parlamencie krajowym.

Jednak w Turyngii, jedynym landzie, którego premierem jest przedstawiciel Lewicy, uzyskaliście gorszy wynik niż BSW, partia Sahry Wagenknecht.
– Sojusz Sahry Wagenknecht (Bündnis Sahra Wagenknecht) zawdzięcza dobre wyniki efektowi nowości, oczekiwaniu rozczarowanych obywateli, że nowa siła polityczna spełni ich wszystkie życzenia. To bolesne, że część polityków i polityczek lewicy zaangażowała się w projekt, który nie chce się pozycjonować na osi lewica-prawica. Działania BSW nie mają nic wspólnego z działaniami lewicy. Partia ta nie jest tworem trwałym i rozczaruje wyborców. To tylko kwestia czasu.

Jednak przed wyborami wspomniał pan o możliwości utworzenia w Turyngii czerwono-czerwono-czerwonej koalicji rządowej, złożonej z Lewicy, SPD i BSW.
– Rozważania o trójstronnej koalicji były elementem taktyki wyborczej, a nie strategii. Przecież toczyła się walka lewicy z prawicą.

Wróćmy do sukcesu AfD na wschodzie Niemiec.
–Tej partii w Turyngii – choć jej czołowi kandydaci w wyborach i znaczna część kadry pochodzą z zachodnich Niemiec – faktycznie udało się zyskać bardzo wiele głosów. Die Linke nie zdołała utrzymać wizerunku wiarygodnej siły nastawionej opozycyjnie zarówno w stosunku do rządu federalnego w Berlinie, jak i do Brukseli. Niewątpliwie wpływ miał na to fakt, że współrządziliśmy we wszystkich landach wschodnich poza Saksonią, obejmowaliśmy funkcje burmistrzów, starostów. W moim ojczystym kraju, Meklemburgii-Pomorzu Przednim, nadal współrządzimy. AfD nie ma jeszcze takich doświadczeń, dlatego przekonuje: to my jesteśmy przeciwko Berlinowi i Brukseli.

Druga rzecz – po upadku Niemieckiej Republiki Demokratycznej zawaliły się struktury państwa opiekuńczego i znaczna część społeczeństwa pozostawiona była sama sobie. PDS starała się wypełniać tę lukę, pomagaliśmy osobom dotkniętym skutkami gwałtownej transformacji ustrojowej w rozwiązywaniu problemów materialnych, mieszkaniowych itp. Lewica przez wiele lat skutecznie wypełniała funkcję opiekuńczą – była ona znakiem rozpoznawczym naszej partii. To jednak się zmieniło, wielu wyborców nie widziało w nas formacji troszczącej się o codzienne problemy zwykłych obywateli.

Jaką rolę odegrała w tych wyborach kwestia wojny rosyjsko-ukraińskiej? BSW ma poglądy zbieżne z AfD, Sahra Wagenknecht chce przywrócenia dobrych relacji z Rosją, domaga się zaprzestania dostaw broni dla Ukrainy.
– Kwestia wojny była istotna. We wschodnich landach wciąż żywa jest pamięć historyczna związana z rolą odegraną przez Związek Radziecki w czasie II wojny światowej, obawą przed ponownym staniem się strefą okupacyjną. Wezwania do pokoju padają tu na podatny grunt. BSW zarówno w wyborach do Parlamentu Europejskiego, jak i w wyborach w Turyngii i Saksonii wykorzystywał hasło „Wojna czy pokój? Teraz macie wybór”. Ale czy wolno patrzeć obojętnie na to, że rosyjskie drony i rakiety uderzają w ukraińskie miasta? Systemy obrony są bardzo ważne. Całkowite wstrzymanie dostaw broni do Ukrainy byłoby równoznaczne z jej okupacją. Sahra Wagenknecht zajmuje w kwestii wojny na wschodzie bardzo populistyczne stanowisko. Tymczasem partia lewicowa musi zdecydowanie potępić agresję Rosji na Ukrainę, uznać ją za wojnę najeźdźczą, imperialistyczną. Zarazem jednak występujemy przeciwko eskalacji konfliktu poprzez zwiększanie dostaw coraz to nowych typów broni. To nie przybliża zakończenia wojny, ona nie może być rozstrzygnięta środkami militarnymi.

Współpracował pan z Sahrą Wagenknecht, byliście współprzewodniczącymi frakcji Die Linke w Bundestagu. Czy rozłam w partii był nieuchronny?
– Nie chciałem go, bo w moim rozumieniu rozłam na lewicy zawsze służy prawicy. Byliśmy współprzewodniczącymi do 2019 r., gdy Sahra Wagenknecht zachorowała, ustąpiła z tej funkcji i zaprzestała działalności. Po powrocie do polityki jej działanie: medialne one woman show, podejście do kwestii migrantów, wojny w Ukrainie, wzbudziło wiele moich wątpliwości. Mimo to nasze relacje układały się poprawnie, mieliśmy wspólne biuro. Uważam jednak, że droga, którą obrała, jest niewłaściwa.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Niewygodny bohater polskiej wolności

O Jacku Kuroniu nie mówi się dziś wcale. Bo w dzisiejszej Polsce nie można dobrze mówić o kimś, kto symbolizuje najlepsze tradycje polskiej lewicy Jacek Kuroń należy do grona najważniejszych ojców III Niepodległości – obok Lecha Wałęsy, Tadeusza Mazowieckiego, Bronisława Geremka, Adama Michnika, ale przecież także Wojciecha Jaruzelskiego, Czesława Kiszczaka czy Aleksandra Kwaśniewskiego. Jednak III Rzeczpospolita nie ma szacunku dla swoich założycieli. Ma dla nich głównie pogardę, nienawiść i kłamstwo. W podręcznikach szkolnych i masowych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Ustawowy upiór nadal straszy

Ustawa o „dekomunizacji przestrzeni publicznej” dała IPN skuteczne narzędzie usuwania niechcianych śladów historii Przyjęta w 2016 r., w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości, ustawa o tzw. dekomunizacji przestrzeni publicznej to wciąż obowiązujący akt prawny. Na indeksie Instytutu Pamięci Narodowej nadal znajdują się m.in. dąbrowszczacy, Gwardia Ludowa, 1. Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, 1. Samodzielny Batalion Kobiecy im. Emilii Plater, Leon Kruczkowski, Oskar Lange, Wilhelm Szewczyk, Jerzy Ziętek i 22 Lipca. Ustawa nakłada

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Biali i czerwoni

Nieprzewidzianym rezultatem powstania styczniowego było umocnienie hasła „Polak katolik” Klęska Mikołajowskiej Rosji w wojnie krymskiej zaowocowała polityczną „odwilżą”, połączoną z wciąganiem czynników społecznych w proces przygotowywania reformy włościańskiej oraz innych „wielkich reform” Aleksandra II. Sprzyjało to planom polskich organiczników. W kręgach radykalnych rodziło się jednak pytanie, czy nie można by pójść dalej, czy nie należałoby zaangażować się w polityczną mobilizację społeczeństwa w celu wywarcia presji na władze rosyjskie i stworzenia klimatu intelektualno-moralnego sprzyjającego podjęciu walki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Uratuje nas tylko śmiech

Wszyscy płyniemy statkiem, który już dawno obrał kurs na katastrofę Ruben Östlund – szwedzki reżyser, scenarzysta i montażysta filmowy Jakie trzy rzeczy zabrałbyś na bezludną wyspę? – Nadajnik GPS i kuchenkę gazową, żebym mógł zagotować wodę. Nie jest to specjalnie oryginalne, ale to przyszło mi od razu do głowy. A nie np. precle? – Nie. Myślę jednak, że bohaterowie „W trójkącie” woleliby mieć precle jako trzecią niezbędną do przeżycia rzecz. Aby zdobyć pożywienie w warunkach bezludnej wyspy człowiek

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia Wywiady

Na czym polega wielkość Jaruzelskiego

Jeżeli Putin zdecydował się na uderzenie na Ukrainę, to absurdalne jest twierdzenie, że Breżniew nie zdecydowałby się na interwencję w Polsce Prof. Jerzy J. Wiatr – socjolog i politolog Dla tych wszystkich, którzy chcą wiedzieć więcej o stanie wojennym, dokonał pan rzeczy odkrywczych. W sejmowej Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej, którą pan kierował, godzinami przesłuchiwano generałów, nie tylko Jaruzelskiego ale i kadrę Sztabu Generalnego, stenogramy ich zeznań są kapitalnym źródłem wiedzy. Przywiózł pan też z Pragi kopie dokumentów operacji „Karkonosze”,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Fakty i mity o rewolucjach

W armii carskiej 119 generałów miało polskie korzenie Prof. Andrzej Andrusiewicz – historyk, politolog i socjolog. Specjalizuje się w dziejach Rosji i stosunków polsko-rosyjskich. Autor ponad 20 publikacji książkowych dotyczących historii Rosji, szczególnie okresu wielkiej smuty, oraz wielu biografii carów, m.in. Iwana Groźnego, Piotra Wielkiego, Katarzyny II, a także Aleksandra Kiereńskiego. PRZEGLĄD wydał jego książkę „Buntownicy i marzyciele. O rewolucji rosyjskiej, rewolucjonistach i terrorystach”. Skąd się wzięli rewolucjoniści? – Rewolucji nie można

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Starcie Gomułki z Chruszczowem

Delegacja ZSRR nie rezygnowała z siłowego rozwiązania kryzysu w relacjach polsko-radzieckich Gdyby przeprowadzić sondę wśród rozsądnych ludzi nauki, nie tylko historyków, które z wydarzeń w Polsce Ludowej najbardziej odcisnęło się na życiu Polaków, z pewnością ogromna większość odpowiedziałaby: Październik ’56. I nie myliliby się. Znaczenia przełomu Października ’56 nie da się kwestionować ani deprecjonować. To wtedy stalinizm – polski stalinizm, łagodniejszy niż w krajach zwasalizowanych przez ZSRR – został definitywnie odrzucony przez władzę i społeczeństwo. Oczywiście to co wydarzyło się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.