Tag "migranci"

Powrót na stronę główną
Kraj Wywiady

Wstyd, że Polska słabo radzi sobie z handlem ludźmi

Państwo zostawiło pewne obszary bez opieki, skorzystały na tym grupy przestępcze Prof. Zbigniew Lasocik – prawnik i kryminolog, kierownik Ośrodka Badań Handlu Ludźmi na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.   W pandemii zjawisko handlu ludźmi miało się całkiem nieźle, a nawet lepiej niż przed nią. Dlaczego? – Pandemia jeszcze bardziej osłabiła ludzi, którzy i przedtem byli społecznie słabi: cudzoziemców, kobiety, nielegalnych imigrantów, dzieci. Państwo skupiło się na likwidowaniu zagrożeń związanych z wirusem. Zostawiło pewne obszary bez opieki, a ponieważ życie społeczne nie znosi próżni, skorzystały na tym grupy przestępcze. To, co mówię, to w części spekulacje, bo w Polsce nie było badań nad handlem ludźmi. Inne kraje europejskie takie badania prowadzą. Ostatnio zaś zespół ds. zwalczania handlu ludźmi w nowojorskiej dzielnicy Brooklyn, którego jestem współpracownikiem, przeprowadził takie badania. Czyli można! A prawie 40-milionowe państwo w środku Europy nie potrafi tego zrobić. W Polsce niełatwo przeprowadzić takie badania, bo brakuje koordynacji działań między służbami. Nie mamy też pomysłu, jak skutecznie zwalczać handel ludźmi. Drukujemy ulotki, podręczniki albo szkolimy 30 urzędników resortu rodziny. Chyba nie tak to powinno wyglądać. – MSWiA bardzo się chwali ponadto, że wydrukowało

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Praca, czyli pasja

Przez chwilę spodziewaliśmy się, że pandemia wiele przewartościuje. Wracamy jednak do tego, co było. I to jeszcze mocniej Agnieszka Grochowska – aktorka filmowa i teatralna. Od 13 sierpnia można ją oglądać w filmie „Moja cudowna Wanda” Zdążyła się pani stęsknić za planem filmowym i sceną przez czas pandemii? – Bardzo, choć powrót do teatru po półtora roku przerwy był dla mnie stresującym i, przyznam, dziwnym doświadczeniem. Czułam, jakby od ostatniego razu na scenie minął bliżej nieokreślony, ale bardzo długi czas. Dodatkowo odzwyczailiśmy się od obecności widzów. Ekscytujące i wręcz niewiarygodne było więc to, że będziemy naprawdę dla nich grać. Przestawiliśmy się przez ten czas na inne warunki, przyzwyczailiśmy do noszenia masek. A tu jak dawniej, mamy prawdziwe święto. Niedawno też wróciłam z planu po sześciu tygodniach zdjęć do filmu Anny Kazejak „Fucking Bornholm”, pracuję nad kolejnym scenariuszem. W tygodniu poprzedzającym naszą rozmowę pracowałam już jak przed pandemią – rano miałam zdjęcia, a wieczorami grałam spektakle. Pandemia mocno pokrzyżowała pani plany zawodowe? – W ubiegłym roku spadło mi pięć produkcji. Planowałam zacząć zdjęcia w marcu i miały one potrwać aż do jesieni. Nagle wszystko się zatrzymało. I to naprawdę na długo – na sześć, siedem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Na łasce gangów

Najpierw uderzyli mnie siedem razy, potem piętnaście. Trzeciego bicia pewnie bym nie przeżyła Korespondencja z San Salvador  – Kiedy się w nim zakochałam, miałam 17 lat, on 21. Wtedy jeszcze wszystko było w porządku, był naprawdę miłym chłopakiem. Podobał mi się, był odważny, pewny siebie. Zaczęliśmy się spotykać, zostaliśmy parą. Zaszłam w ciążę. Wtedy zorientowałam się, że on robi złe rzeczy, cosas malas. Że spędza czas z ludźmi z gangu. W 2018 r. na świat przyszła nasza córeczka, ale jego z nami już nie było. Zwinęła go gwardia narodowa – za nielegalne posiadanie broni i działalność w grupie terrorystycznej. Dostał trzy lata. Zostałam bez środków do życia, więc wprowadziłam się do teściowej. Kiedy on był na wolności, nasze stosunki były jeszcze w miarę dobre, ale potem jego matka zaczęła mnie niszczyć. Nie wiedziałam, że ona też ma konszachty z gangiem. Doniosła na mnie, wymyślała zarzuty, że nie dbam o małą, że ją molestuję, że chodzi głodna. Żołnierze gangu zaczęli mnie prześladować, straszyć, wyłudzać pieniądze. Straciłam jakąkolwiek wolność. Gabriela* siedzi na małym krześle w ciasnym pomieszczeniu bez okien, wykorzystywanym jako prowizoryczna salka konferencyjna. Przy ścianach kartony z produktami żywnościowymi typowymi dla misji humanitarnych – mąka, ryż,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Pokolenie Netfliksa jedzie za granicę

Czeka nas kolejna wielka fala emigracji – Dlaczego chcę pracować za granicą? Przede wszystkim daleko tu do patologii, z którą borykają się ludzie w Polsce, zmuszeni pracować po 70 godzin tygodniowo, jeśli chcą dobrze zarabiać. Tutaj czas pracy jest znacznie lepiej regulowany, sądząc choćby po branży konsultingowej, w której pracują moi znajomi. Oczywiście nie jest to raczej równe 40 godzin tygodniowo, ale standardem są wolne soboty i niedziele i możliwość znalezienia jakiejś przestrzeni dla siebie poza pracą – mówi Ignacy, który skończył właśnie studia licencjackie. Ostatni rok, dzięki programowi Erasmus, spędził w Belgii. Magisterkę również chce zrobić w tym kraju, dostał się już na prestiżowy Katolicki Uniwersytet w Leuven. Po ukończeniu studiów planuje szukać pracy za granicą, jego główny cel to Holandia. Choć nie jest przekonany, że nigdy nie wróci do Polski, już teraz, na bazie rozmów ze znajomymi, świetnie się orientuje w możliwościach, które przed nim się otwierają. Dla Ignacego istotna jest również  łatwość zbudowania za granicą dobrego CV: – Wiem, że tu, w ramach pracy, którą wykonywałbym w normalnym czasie, mógłbym w znacznie prostszy sposób zdobyć doświadczenie i szybciej pokonać ścieżkę awansu w ramach struktury organizacji.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Pobrexitowi osiedleńcy

Od 1 lipca ci, którzy nie otrzymają statusu osoby osiedlonej, będą przebywać w Wielkiej Brytanii nielegalnie Europejczycy mieszkający w Wielkiej Brytanii i chcący pozostać na Wyspach mają czas do końca miesiąca, by wystąpić o status osoby osiedlonej (prawo stałego pobytu w ramach programu EU Settlement Scheme – Systemu Osiedleńczego dla Obywateli Unii Europejskiej). Ci, którzy do 30 czerwca nie otrzymają statusu osoby osiedlonej (settled status) lub statusu tymczasowego (pre-settled status), w teorii z dnia na dzień stracą prawo do wykonywania pracy na terenie Wielkiej Brytanii i będą przebywać w kraju nielegalnie. Wnioski muszą także składać nieletni, nawet urodzeni nad Tamizą. Według oficjalnych danych rządowych do 31 marca złożono 5,3 mln wniosków, a największa ich liczba pochodziła od Polaków (975 tys.), Rumunów (918 tys.), Włochów (500 tys.), Portugalczyków (376 tys.) i Hiszpanów (320 tys.), co w sumie daje 58% wszystkich zgłoszeń. Odpowiedź odmowną otrzymało 3% Polaków, 20% – status tymczasowy, a 77% – pełen status osoby osiedlonej. Ci, którzy nie uzyskali zgody na przebywanie i pracę w Wielkiej Brytanii oraz dostępu do bezpłatnej służby zdrowia, mają możliwość odwołania się albo ponownego aplikowania, ale proces ten również został ograniczony czasowo. Paradoksy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj Wywiady

Socjaldemokracja to nie neoliberalizm z ludzką twarzą

Lewica nie musi się wstydzić swoich sukcesów. Gorzej, że bardzo nie chce zrozumieć przyczyny licznych porażek Marcin Giełzak – przedsiębiorca i publicysta. Redaktor naczelny ProjektKonsens.pl, członek rady fundacji Ambitna Polska, autor i współautor książek: „Antykomuniści lewicy”, „Crowdfunding”, „O niepodległość i socjalizm”. Obchodzimy w tym roku 20. rocznicę największych sukcesów tzw. lewicowej trzeciej drogi, ostatnich tak udanych dla socjaldemokracji wyborów w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Polsce i innych krajach. Jednak dziś, szczególnie wśród najmłodszego pokolenia badaczy i publicystów, trzecia droga nie cieszy się sympatią, i to delikatnie mówiąc. Ty zaś na przekór przekonujesz, że socjaldemokracja nie tylko nie ma się czego wstydzić, ale i ma z czego być dumna. – Jak mówił Wolter, historyk zna dwie rozkosze: obalać stare kłamstwa i odkrywać nowe prawdy. Żadnej nowej prawdy akurat nie odkrywam, pisząc o chlubnej przeszłości choćby brytyjskiej Partii Pracy. Ale próbuję obalić kłamstwo założycielskie, pod którym podpisuje się też część najmłodszej lewicy. To kłamstwo brzmi: socjaldemokracja jest neoliberalizmem z ludzką twarzą. A co udało się realnie osiągnąć za czasów blairyzmu w Wielkiej Brytanii? Największe w historii nakłady na edukację, służbę zdrowia, świadczenia socjalne. Przełożyły się one na dziesiątki tysięcy nowych miejsc pracy dla

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Pytania graniczne

Frontex staje się kluczową instytucją unijną – i coraz bardziej krytykowaną O sytuacji na zewnętrznych granicach Wspólnoty trudno rozmawiać bez wspomnienia o wszechobecnej polaryzacji w tym temacie. Aktywiści związani z ruchami na rzecz praw migrantów z reguły stwierdzają, że umundurowani przedstawiciele Brukseli robią tam więcej złego niż dobrego. Niektórzy, patrzący na sprawę bardziej radykalnie, mówią wręcz, że Frontex jest instytucją niezwykle wydajną – pod względem liczby ludzi, do których śmierci doprowadził. Z kolei unijni urzędnicy widzą w swoich pogranicznikach jedyną nadzieję na opanowanie kryzysu, który na przedpolu Zjednoczonej Europy rozgrywa się w różnym natężeniu od mniej więcej dekady. Lato 2015 r. było, owszem, momentem przełomowym, ale głównie dla opinii publicznej i masowej wyobraźni. Wtedy na południu kontynentu rozgrywały się dramatyczne sceny. Setki tonących w Morzu Śródziemnym, długie na dziesiątki kilometrów łańcuchy ludzkie przesuwające się powoli przez Bałkany w kierunku Niemiec i krajów północnych. Wtedy jednak debata o masowej migracji z Afryki i Bliskiego Wschodu natychmiast została wciśnięta w ramy polityczne. Skrajna prawica i przybierający na sile narodowy populizm robiły wszystko, by przybyszów spoza Unii zatrzymać jeszcze przed jej granicami. Obóz progresywny rozpoczynał z kolei wielką kampanię, którą najlepiej podsumowywał jeden

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Włochów chowa się w modnym ubraniu

Czasem rodzina zmarłego chce, żeby podbicie do trumny było w barwach Juventusu albo Interu Mediolan O swojej pracy opowiada Jakub Murasicki, pracownik zakładu pogrzebowego na włoskiej prowincji   Jak to się stało, że w epoce pandemii ty, chłopak z Mrozów, miasteczka pod Mińskiem Mazowieckim, zacząłeś pracować w zakładzie pogrzebowym we Włoszech? – Mieszkam we Włoszech, z rodzicami i siostrą, od 2016 r. I tam zastała mnie pandemia. Jak tylko skończył się lockdown, poszedłem do pracy. Wysłałem ze sto CV, byłem na kilku spotkaniach i nic. Któregoś dnia znalazłem ogłoszenie na Facebooku, że zakład pogrzebowy Le Carraresi w 20-tysięcznym mieście Carrara szuka pracownika. Nie miałeś żadnych oporów? – Niby miałem, ale nic innego nie było. Nie boję się wyzwań. Szukali do roboty, to poszedłem. Szef zatrudnia dziesięć osób, jestem jedynym obcokrajowcem w zakładzie. Duża konkurencja na rynku? – Prócz nas w Carrarze są jeszcze cztery zakłady. Nie jesteśmy najlepsi, ale też nie najgorsi. Na czym polega twoja praca? – Na organizacji i przeprowadzeniu całej ceremonii pogrzebowej. Dostajemy telefon od rodziny lub ze szpitala, że ktoś umarł. Bogate zakłady biją się o pogrzeb, ktoś umiera, a oni są od razu z wizytówką. Mój zakład czeka, oni czyhają. Po takim telefonie jako pierwszy jedzie człowiek od papierkowej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Węgierska wiza dla bogatych

Złota wiza była przepustką do krajów strefy Schengen W 2013 r. węgierski rząd wdrożył program złotych wiz rezydencyjnych. Jego celem była poprawa fatalnego po kryzysie gospodarczym stanu finansów publicznych, który dotkliwie doświadczył Węgry w latach 2008-2009. Rząd w Budapeszcie wciąż wprowadzał wtedy nowe podatki, z których zyski przeznaczane były wprost na spłatę zadłużenia zagranicznego (m.in. długu wobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego) czy łatanie dziury budżetowej. Pierwszy pomysł stworzenia programu pojawił się w 2012 r. Program został zawieszony z początkiem 2017 r., a definitywnie rozwiązany z końcem lipca 2018 r. Jego zakończenie zbiegło się z politycznym skandalem, gdyby nie on, złote wizy można byłoby najpewniej kupować w kolejnych latach. Pełnomocnikiem ds. wiz rezydencyjnych został Antal Rogán, jeden z najbliższych i najbardziej zaufanych urzędników premiera. Rogán od lat określany jest mianem ministra ds. propagandy (w rządzie odpowiada za koordynację wewnątrz ministerstw). System wiz polegał na tym, że osoba chętna kupowała pięcioletnie obligacje skarbu państwa. Gwarantowana stopa zwrotu wynosiła 2%, a wartość papierów opiewała na 300 tys. euro. Program od początku był promowany głównie w krajach arabskich poprzez reklamy prasowe w języku arabskim. Chętny nie nabywał jednak obligacji bezpośrednio od państwa, a poprzez certyfikowanych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Zima pod palmami

Wyspy Kanaryjskie czekają na turystów W Santa Cruz de Tenerife spodziewano się na święta niewielkiego zachmurzenia z przelotnymi opadami i temperatury do 22 st. C. Na stronach internetowych dużych biur podróży – Itaki, TUI, Travelplanet – można było znaleźć bogatą ofertę wyjazdów świąteczno-sylwestrowych na Wyspy Kanaryjskie skierowaną do polskich turystów. Tutaj kończy się stara normalność. Nowa to ryzyko zimowego urlopu w kraju objętym stanem alarmowym, który na terytorium Królestwa Hiszpanii obowiązuje do 9 maja 2021 r. Półwysep w objęciach koronawirusa W niedzielę, 1 marca 2020 r. podziwiałam z tarasu widokowego położonego przy Castell de Montjuïc gigantyczny barceloński port. Obserwowałam pracę dźwigów kontenerowych, które co roku przeładowują 60 mln ton towarów. O koronawirusie mówiło się wtedy i pisało w mediach i w sieci. Tego dnia w całej Hiszpanii zachorowało zaledwie 51 osób. Barcelona pękała w szwach, tak wielu turystów zjechało do stolicy Katalonii. Nikt nie nosił maseczki. Wiosenne słońce przeganiało złe myśli, nie pozwalało martwić się na zapas. Trzynaście dni później, 14 marca, rząd w Madrycie ogłosił stan zamknięcia. Dzienna liczba zakażeń SARS-CoV-2 wynosiła już przeszło 2 tys. – Odkąd 17 lat temu zamieszkałam w Barcelonie, nie widziałam

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.