Tag "pisarze"

Powrót na stronę główną
Kultura

Rewolucja seksualna jeszcze przed nami

Erotyka powinna sprawiać radość i nie łączyć się z pogardą dla ciała Katarzyna Tubylewicz – pisarka, tłumaczka, kulturoznawczyni Rok temu opublikowała pani filozoficzną dywagację nad samotnością – „Samotny jak Szwed”. Tym razem zastanawia się pani nad tym, czym jest szczęśliwa miłość. Dlaczego? – Najnowsza książka kiełkowała we mnie od bardzo wczesnej młodości! Polska kultura ma historyczną tendencję do marginalizowania tematów intymności. Zarówno miłość, jak i erotyka bywają u nas banalizowane, a przecież są to kwestie, o których powinniśmy dyskutować na łamach poważnej prasy czy literatury. W mojej książce Piotr Pietucha powiedział, że Polacy nie dojrzeli jeszcze do kina Bergmana, do filmów człowieka, który całe życie poświęcił analizie relacji kobieta-mężczyzna. To pokazuje, że rewolucja seksualna w Polsce jest jeszcze przed nami. Jeszcze nie odkryliśmy w pełni, że prywatne jest polityczne. Skoro nie jesteśmy gotowi na nieco starsze filmy, to jak mamy poradzić sobie w realnym życiu? Dlaczego? – Ponieważ bycie człowiekiem wychowanym w polskiej kulturze i rodzimej literaturze bazuje na przekonaniu, że istnieją sprawy ważniejsze niż intymność, a więc także seks. Chodzi mi o tzw. sprawy ogółu. Naród, tradycja, historia… to nas dziś głównie interesuje. Wierzymy, że to, co dotyczy miłości, w ogóle nie jest istotne, albo wiąże się ze „sferą kobiecą”.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Ekshibicjonizm literacki i pożytki z niego

Literatura z cyklu „ja i moje życie” to gorący trend w polskim kociołku literackim Kupiłem colę i popcorn, postawiłem je na stosie nieprzeczytanych książek, odpaliłem Fejsa i śledzę relację live z grillowania literackiego. Po co czytać, skoro można komentować? Debiut Aleksandry Pakieły „Oto ciało moje” wywołał dosyć dużą „inbę” w kociołku literackim. A że dyskusja toczyła się głównie w sieci, na Facebooku i Instagramie przerzucano się komentarzami, recenzjami, na prawo i lewo rozdawano bany. Leciały epitety najgrubszego kalibru, takie jak grafomania czy wyrób książkopodobny, ale też opinie, że książka powinna być obowiązkową lekturą szkolną. Choć w większości mieliśmy do czynienia z gównoburzą i próbą obrony z góry przyjętych opinii, owo „wydarzenie literackie” miało ewidentne plusy. Burza ma to do siebie, że doskonale oczyszcza powietrze. Tak było i teraz. Przy okazji debaty pojawiło się kilka ożywczych refleksji, które także analogowi czytelnicy PRZEGLĄDU powinni poznać. Nie będę jednak tylko kronikarzem literackich wojen, bitew i potyczek. Chciałbym na przykładzie debaty i samych tematów sporu, a są nimi nowe, głośne debiuty, pokazać trend, który rysował się od dawna, ale teraz nabrał koloru. Czasem jest to kolor buraczany, niekiedy tęczowy z brokatem, a czasem zwyczajna szarość. Kto wsadza debiutantów na miny? Trochę o tym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Pisarz uchodźca w garderobie dla żebraków

My, (pożal się Boże) Zachód, zapraszamy pisarzy uchodźców i emigrantów na rezydencje, festiwale, do domów pracy twórczej, domów literatury, na kolacje, warsztaty, debaty. Tłumaczymy ich wiersze i prozę. Ale oczekujemy czegoś w zamian: chcemy, żeby pisarze byli przede wszystkim uchodźcami i godnie wykonywali swój obowiązek: wiarygodnie odgrywali rolę pisarza emigranta. Po pierwsze, pisarz taki musi znać się na geopolityce i dobrze wiedzieć, co się dzieje w jego kraju, naszym kraju i w ogóle – na świecie. Musi mieć wyrobione zdanie na temat oprawców, codziennie rewidować skalę ich okrucieństwa, wiedzieć, co teraz jest źródłem napięcia, znać badania analityków dotyczące gospodarki krajów opanowanych konfliktem, a także liczbę ofiar trzęsienia ziemi, orientować się, jaki jest obecnie kurs euro i jak się ma rubel oraz czy niemieckie Panzerhaubitze 2000 już trafiły na front. Pisarz uchodźca musi codziennie robić porządną prasówkę, oglądać wiadomości z notatnikiem, weryfikować treści, śledzić w społecznościówkach blogerów i polityków. Staje się rzecznikiem wszystkich uchodźców, przemawia w ich imieniu, musi nauczyć się uogólniać własne doświadczenia, bo jego doświadczenie powinno stać się dla nas czymś uniwersalnym. Pisarz uchodźca musi być chudy. Nie może przecież

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Moje oczy śmierdzą książką

Och, jakże nie wolno dziś nie kochać ludu. Skrajna prawica i ekstremalna lewica idą o lepsze w obronie czci pospólstwa, gotowe brać na widły wszystkich, którzy masami niewykształconymi gardzą, nad prymitywem kręcą nosem klasistowskim, chamem się brzydzą. Od kiedy Oldze Tokarczuk wymyślił się na potrzeby mowy noblowskiej czuły narrator, empatia zaczęła funkcjonować w sztukach narracyjnych na prawach dogmatu. Mimo wszystko dość powierzchownie odczytano to przykazanie: każdemu człowiekowi należy się szacunek i basta, dworować sobie z niego nie wolno, czas karykaturzystów przeminął, wszyscy teraz powinniśmy nieustannie się pochylać nad sobą, czule i miłośnie, delikatnie, we wzajemnym zrozumieniu i poszanowaniu. Pieczęć na tym postawiła inwazja barbarzyńców, wojna jako narracja absolutnie nieczuła, doskonałe zaprzeczenie empatii – wobec wydarzeń w Ukrainie rynek literacki i filmowy przechylił się ostatecznie na jasną stronę mocy, producenci wyciągają coś z trzosa tylko na komedie lub filmy familijne, wydawcy odrzucają dystopie, ludzkość teraz pragnie wyłącznie pozytywnego przekazu. Sztuka krytyczna musi się przeformatować lub zniknąć, szydercy mogą sobie pisać do szuflad, a i to w zalęknieniu, czy strażnicy czułości im tych szuflad nie przetrzepią na okoliczność wykrycia przestępstwa przeciw ludzkości. Ze świecą więc szukać po księgarniach pereł literackiej mizantropii,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Na granicy słowa

Dążę zawsze do maksymalnej prostoty zdania. Staram się nie marnować słów Wiesław Myśliwski, autor wielu nagradzanych książek, dwukrotnie wyróżniony Nagrodą Literacką Nike, w marcu obchodził 90. urodziny. Ad multos annos, Drogi Jubilacie! „Traktat o łuskaniu fasoli” – książkę w moim odczuciu wybitną – napisał pan, czerpiąc z ducha mowy. Skąd decyzja, żeby szukać inspiracji w języku mówionym, skoro – zawsze to pan podkreślał – mowę i pismo dzieli przepaść? – Z przekonania, że prawdziwym językiem jest tylko język mówiony. To raz. Po wtóre, język mówiony jest językiem indywidualnym, przyrodzonym niejako jednostce. Język pisany jest językiem sztucznym, wtórnym wobec mowy. Ma wszelkie cechy kodu społecznego, podlega ogólnym zasadom, wzorom, kanonom, jest wynikiem społecznej unifikacji. Można by powiedzieć: język mówiony to natura, język pisany to kultura. Dziś, co prawda, coraz częściej mówimy językiem pisanym i coraz gorszym. Autentyczna mowa zeszła do podziemia prywatności. Bierze się to stąd, że język kształtują dziś przeważnie media, urzędy, których rozrost we współczesnej cywilizacji jest ogromny, a więc także ich rola w naszym życiu. Jest to o tyle groźne, że pod naporem tego wysychają w człowieku źródła jego indywidualnej mowy, zaczyna

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura Wywiady

Dość powieści z happy endem

Chciałem pokazać, jak bardzo bieda jest marginalizowana, spychana, niezauważana Łukasz Barys – ur. 1997, autor książki „Kości, które nosisz w kieszeni”, laureat Paszportu „Polityki” w kategorii literatura Jesteś najmłodszym po Dorocie Masłowskiej laureatem Paszportu „Polityki” w dziedzinie literatury, twoja debiutancka powieść zbiera rewelacyjne recenzje. Spodziewałeś się takiego sukcesu? – Oczywiście miałem nadzieję, że otrzymam nagrodę, ale, szczerze mówiąc, spodziewałem się, że trafi ona albo do Grzegorza Uzdańskiego, albo do Elżbiety Łapczyńskiej, autorów starszych i z większym dorobkiem. Byłem zaskoczony nie tylko ze względu na swój wiek, ale także dlatego, że moja książka to powieść eksperymentalna i śmiała pod względem formy i treści, nie zawsze łatwa w odbiorze. Od razu pojawiły się porównania do Doroty Masłowskiej, nie tylko z powodu wieku, w którym debiutuję, ale również za sprawą charakteru mojej prozy. Takie porównanie to wyróżnienie, ale i wysoko zawieszona poprzeczka. To jest z czego się cieszyć! – Tak, ale muszę też przyznać, że z powodu nagrody jestem nieźle zestresowany, czuję presję, bo wiem, że teraz „Kości…” będą czytane nie tylko przez miłośników literatury niszowej, ale również szerzej. Moja książka wchodzi do mainstreamu, choć z założenia nie jest mainstreamowa. Liczyłem, że przeczyta ją około tysiąca osób, a jest już trzeci dodruk. (W tym momencie dzwoni rekruterka z banku

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Miłość nie jest tym słowem, ani żadnym innym

Po prostu wiele rzeczy dzieje się jednocześnie. Kiedy umarł Paweł – akurat piliśmy wino po spotkaniu literackim w Tajnych Kompletach. Autor książki, Tomasz Szerszeń, mówił o Hiroszimie, o katastrofach, aktach terroru – zdarzeniach, które „przyśpieszają bieg historii”, a których nie „widzimy”. Bo jesteśmy dwie ulice dalej i słyszeliśmy huk, tylko tyle, resztę „musimy” sobie wyobrazić. Jak w tym filmie, w którym bohaterkę codziennie budził łomot i nigdy nie potrafiła zlokalizować jego źródła. Więc są te hiperzdarzenia, od których rozchodzą się echa, koła. Kiedy Paweł umarł, akurat zgadywałam, co studiował autor książki, o której rozmawialiśmy, dotknęłam jego apaszki z piłkarzami, zaczynała boleć mnie głowa. Narzekaliśmy na zarobki w kulturze, ktoś wypowiedział zdanie: „Każdą kwotę można wydać”. Wcześniej poszliśmy do kina na nowego Wesa. Pierwszy raz widziałam nagie piersi Léi Seydoux, film nas zmęczył i powiedziałam: „Jest niedobry”. Na spacerze z psem pomyślałam, że to niesprawiedliwe, że używam tego słowa wobec filmu, w którym jasno widać cały talent Wesa, setki pomysłowych kadrów. Mówię „niedobry” także wtedy, kiedy opisuję coś rzeczywiście słabego, prawdziwie nieudany film. Po prostu to słowo za każdym razem wyraża moje rozczarowanie. Muszę to zapamiętać: jesteśmy zawsze bardziej krytyczni wobec swoich ulubieńców,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Frunący wieloryb

Niedawno PRZEGLĄD pisał o cyberuzależnieniach. Mamy z tym problem, moi synowie, młodszy Franio i starszy Antoś, uzależnili się od gier komputerowych i od włażenia w jamy różnych youtube’ów. Problem jest powszechny, globalny, ale to kiepska pociecha, chociaż zawsze jakaś. Gry w umiarkowanej ilości mogą być rozwijające, problemem jest skala, poświęcanie im każdej wolnej chwili. Gdy była szkoła online, wedle badań większość uczniów w czasie lekcji potajemnie grała. Gry wciągają jak narkotyk, są niezwykle atrakcyjne, przy nich świat rzeczywisty wydaje się nudny. Uczyłem Frania grać w szachy, ale szachy przy grach są nudne, nudne są książki, a sport mało atrakcyjny. Giną kontakty towarzyskie, inne niż te w sieci. Przy próbie zabierania sprzętu dzieci robią się agresywne. Problem taki, że to nie tylko komputer, ale też komórka, tablet i konsola. Prowadziłem kiedyś w Halo Radiu audycję na ten temat, zaprosiłem profesora J., specjalistę od cyberuzależnień, umówiliśmy się z nim, że pojedziemy z dziećmi na konsultacje, niestety dosyć daleko za Warszawą. Dyplomatycznie powiadomiłem Antka, dokąd będziemy jechać. Oświadczył, że nie wsiądzie do samochodu, nie ma mowy. Jak go zmusić? Jest już wyższy ode mnie o głowę. Odwołuję wizytę, psycholog mówi: „Czuję, że jest pan miękkim ojcem”.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj Wywiady

Optymistyczny obserwator otoczenia

Nie było władzy, której bym czapkował Krzysztof Daukszewicz – satyryk, pisarz, felietonista, kompozytor „A na pytanie Pana Hrabiego: – Co w takim razie oznaczają w naszym kraju słowa pluralizm i demokracja? To odpowiadam, że co to jest pluralizm i demokracja, to wie teraz tylko Lech Wałęsa, ale wygląda na to, że prawidłową odpowiedź schowali na później bracia Kaczyńscy”. Pamiętasz, skąd ten cytat? – Pamiętam, to cytat z mojej pierwszej książki, „Przeżyłem, Panie Hrabio”, która wyszła chyba w 1991 r. Tak sobie zafantazjowałem… Fantazja się spełniła, można powiedzieć, że 30 lat temu antycypowałeś obecną rzeczywistość polityczną Polski. – Na to wygląda. Ale jeszcze parę rzeczy napisałem, które później się sprawdziły. Jak Jarosław parł do władzy Skoro miałeś takie prorocze wizje, to jak oceniasz tę demokrację i pluralizm w wydaniu jednego już tylko, za sprawą katastrofy smoleńskiej, z braci Kaczyńskich? – Niedawno napisałem piosenkę, która tak się zaczyna: „Mamy wciąż demokrację i mamy pluralizm / Demokracji za dużo – czas już ograniczyć / Niezbyt pluralistyczny jest i kapitalizm / Zamiast żywić i bronić – każe grosze liczyć. (…) Mamy najnowszy ZBoWiD, nietykalne spółki / I jedynie słuszne partie i poglądy…” Jednym słowem, wróciły dawne czasy. Pewnie pamiętasz,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Wyciskarka do cytryn

Legnica nie została zniszczona przez wojnę, to po wojnie burzono stare kamieniczki, zastępując je w latach 70. blokami. Nie było gorszej architektury niż ta w latach 70. i 80., można ją tylko wyburzać z powodów estetycznych. Stare miasto legnickie jest więc stare w połowie, ładna jest promenada zwieńczona z dwóch stron starymi kościołami. Jest potężny zamek, ale niezintegrowany ze starym miastem, co za pole do popisu dla urbanistów. Lubię pić ładne fragmenty miasta razem z kawą, więc piję kawę, patrząc na katedrę. Czym byłyby polskie miasta bez kościołów? Wyobrażam je sobie całkiem dobrze bez religii, ale bez starych kościołów nie mieszczą się w głowie. Jechałem do Legnicy z przesiadką, inaczej się nie da; nie znoszę przesiadek w Polsce, bo pociągi się spóźniają i jest stres. Wieczór w bibliotece, zabytkowy budynek, spotkanie wokół mojej książki „Dom pisarzy w czasach zarazy”, bardzo udane. I wszędzie to przerażenie polskiej inteligencji tym, co się dzieje – najazd barbarzyńców, wyłonili się z otchłani tego narodu jak demony. * Odchudzam się od dwóch tygodni i odnoszę wielkie sukcesy. Nie da się odchudzić bez poczucia misji, to musi być wojna. Spóźniłem się na śniadanie w hotelu, więc na kawę do pobliskiej pączkarni. Raj pączków, dziesiątki gatunków z rozmaitymi nadzieniami, wszystko pachnie rozkosznie, wszystko

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.