Frunący wieloryb

Frunący wieloryb

Niedawno PRZEGLĄD pisał o cyberuzależnieniach. Mamy z tym problem, moi synowie, młodszy Franio i starszy Antoś, uzależnili się od gier komputerowych i od włażenia w jamy różnych youtube’ów. Problem jest powszechny, globalny, ale to kiepska pociecha, chociaż zawsze jakaś. Gry w umiarkowanej ilości mogą być rozwijające, problemem jest skala, poświęcanie im każdej wolnej chwili. Gdy była szkoła online, wedle badań większość uczniów w czasie lekcji potajemnie grała. Gry wciągają jak narkotyk, są niezwykle atrakcyjne, przy nich świat rzeczywisty wydaje się nudny. Uczyłem Frania grać w szachy, ale szachy przy grach są nudne, nudne są książki, a sport mało atrakcyjny. Giną kontakty towarzyskie, inne niż te w sieci. Przy próbie zabierania sprzętu dzieci robią się agresywne. Problem taki, że to nie tylko komputer, ale też komórka, tablet i konsola. Prowadziłem kiedyś w Halo Radiu audycję na ten temat, zaprosiłem profesora J., specjalistę od cyberuzależnień, umówiliśmy się z nim, że pojedziemy z dziećmi na konsultacje, niestety dosyć daleko za Warszawą. Dyplomatycznie powiadomiłem Antka, dokąd będziemy jechać. Oświadczył, że nie wsiądzie do samochodu, nie ma mowy. Jak go zmusić? Jest już wyższy ode mnie o głowę. Odwołuję wizytę, psycholog mówi: „Czuję, że jest pan miękkim ojcem”. Potwierdzam, ale dzięki temu jestem czułym ojcem, twardzi ojcowie nie są czuli, nie potrafią. Ale rozumiem, że ta uczuciowa zaleta bywa czasami wadą. Dzieci powinny znać reguły gry i granice. Przegapiliśmy moment, gdy były małe, wtedy trzeba było im nałożyć gorset. Teraz to bardzo trudne.

Skończyłem 71 lat. Jaki wstyd. Za niecałe 10 lat, jeśli dożyję, będę miał 80. A przecież 10 lat temu było bardzo niedawno, niemal wczoraj. Czyli to będzie jutro. Jak przeżyć te 10 lat, jeśli tyle jeszcze będzie mi dane, godnie i z uśmiechem, jeśli już teraz, gdy zbliża się jesień, jestem na cienkiej czerwonej linii między mrokiem a cieniem? I tyle bied domowych.

Spotkanie autorskie w księgarni na Żoliborzu, o dumnej nazwie Najlepsza. Prowadzi Justyna Sobolewska, salka jest pełna, ale gdyby nie znajomi, byłyby pewnie ze trzy osoby. Gdyby nie znajomi krytycy piszący nieliczne recenzje moich książek, prawie by ich nie było. Między istnieniem literackim a nieistnieniem cienka granica. Znajoma daje mi swoją powieść, debiutuje więc w wieku 70 lat. Zdarza się. Książka jest, jak się zdaje, niemal autobiograficzna, takie książki, nawet amatorów, mogą być ciekawe. Napisałem amatorów, ale w tej dziedzinie określenia zawodowiec i amator są niejasne.

Nie mamy czasu ani energii na nasz ogród i począł nas pożerać, szczególnie dzikie wino jest drapieżne, a drzewa iglaste, które sadziłem bezmyślnie, nagle urosły, ich gałęzie wyciągają ku nam kłujące dłonie. Nadzieją stał się Maciej ogrodnik – tak się przedstawia. Na co dzień pracuje jako portier w Instytucie Kardiologii. Już na pierwszy rzut oka jest osobliwy, wygląd, głos, zachowanie, zna biernie wiele języków, studiuje je i studiuje Biblię. Ma genialną pamięć, nie znając wcześniej mojej żony, zapamiętał jej twarz, gdy dwa lata temu przechodziła obok jego portierni, odwiedzając znajomą w szpitalu. Jest baptystą. I dba o ogród pobliskiego kościółka baptystów. Przynosi mi broszurki o tej religii. Gdybym miał religijny gen, a nie mam, byłbym pewnie baptystą. O ileż to bardziej sensowne, racjonalne i czułe niż katolicyzm.

Minister Czarnek w bredzeniu jest niezastąpiony. Mówił: „Bardzo chętnie bym się przychylił do tej rezolucji [Parlamentu Europejskiego w sprawie małżeństw jednopłciowych], gdyby istniało coś takiego w przyrodzie jak małżeństwa jednopłciowe. (…) coś takiego w przyrodzie jak małżeństwa jednopłciowe nie istnieje”. Barbara Nowacka tak to skomentowała: „Pan Czarnek to żywy dowód, że dyplom i tytuł może mieć każdy. Że ministrem można zrobić każdego. I że głupich nie sieją, choć w przyrodzie występują. W przeciwieństwie do małżeństw”. Ciągle to gadanie, że to nienaturalne. Miałem przyjaciela, filozofa Jurka Wociala, razem w roku ‘77 wchodziliśmy w ruch opozycyjny, był bardzo mi bliski, gdy nagle w latach 80. popadł w głęboką wiarę religijną i stał się prawicowo-narodowy. Przestaliśmy się dogadywać. Pamiętam, jak w latach 90. braliśmy udział w jakimś programie telewizyjnym, gdzie zaatakował gejów. Po programie staliśmy na parkingu przed gmachem telewizji; zapytałem: „Dlaczego nie pozwalasz odmiennym ludziom żyć, jak chcą, dlaczego geje nie mają łączyć się w związkach małżeńskich?”. „Bo to nienaturalne”, odparł. W tym momencie nad nami przeleciał samolot, jak frunący wielki wieloryb, szykując się do lądowania na pobliskim Okęciu. „A czy to jest naturalne?”, zapytałem. Zamilkł bezradny.

t.jastrun@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2021, 40/2021

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy