Miłość nie jest tym słowem, ani żadnym innym

Miłość nie jest tym słowem, ani żadnym innym

Po prostu wiele rzeczy dzieje się jednocześnie. Kiedy umarł Paweł – akurat piliśmy wino po spotkaniu literackim w Tajnych Kompletach. Autor książki, Tomasz Szerszeń, mówił o Hiroszimie, o katastrofach, aktach terroru – zdarzeniach, które „przyśpieszają bieg historii”, a których nie „widzimy”. Bo jesteśmy dwie ulice dalej i słyszeliśmy huk, tylko tyle, resztę „musimy” sobie wyobrazić. Jak w tym filmie, w którym bohaterkę codziennie budził łomot i nigdy nie potrafiła zlokalizować jego źródła. Więc są te hiperzdarzenia, od których rozchodzą się echa, koła. Kiedy Paweł umarł, akurat zgadywałam, co studiował autor książki, o której rozmawialiśmy, dotknęłam jego apaszki z piłkarzami, zaczynała boleć mnie głowa. Narzekaliśmy na zarobki w kulturze, ktoś wypowiedział zdanie: „Każdą kwotę można wydać”. Wcześniej poszliśmy do kina na nowego Wesa. Pierwszy raz widziałam nagie piersi Léi Seydoux, film nas zmęczył i powiedziałam: „Jest niedobry”. Na spacerze z psem pomyślałam, że to niesprawiedliwe, że używam tego słowa wobec filmu, w którym jasno widać cały talent Wesa, setki pomysłowych kadrów. Mówię „niedobry” także wtedy, kiedy opisuję coś rzeczywiście słabego, prawdziwie nieudany film. Po prostu to słowo za każdym razem wyraża moje rozczarowanie. Muszę to zapamiętać: jesteśmy zawsze bardziej krytyczni wobec swoich ulubieńców, nie odwrotnie. W głośnej książce „Antropocień” Andrzej Marzec postuluje odejście od krytycznego myślenia w stronę narracji włączających, niebinarnych, w stronę myślowych spółdzielni i współprac. Myślenie krytyczne uważa za obosieczne, jeśli nie szkodliwe, bo szukanie wad nie jest zaletą (myślenia), za to stało się (akademickim?) automatyzmem. Nie umiem – myślę – myśleć inaczej. Krytyczne myślenie było warunkiem zmiany (w sobie samej/samym, potem w świecie).

Tymczasem inny kolega dostaje nominację do nagrody poetyckiej i potrafię się ucieszyć, chociaż wiem już o Pawle. Nie widzę tego, ale to właśnie jest huk i koła/echa zaczynają się rozchodzić po całym mieście. Wszyscy go tu znali. Od tej pory wszystko dzieje się jakby „w świetle” huku. W książce „Biały szum” Don DeLillo nazywał TO białym szumem. Bo właśnie śmierć nie jest tym słowem, ani żadnym innym. To tylko parafraza. „Miłość nie jest tym słowem, ani żadnym innym”. Po prostu nie da się nic powiedzieć. Jest tylko ból głowy i np. miłe zaproszenie na wigilijną kolację. Potem przychodzą w postaci MMS zdjęcia dziewczynek, które moja siostra zabrała do Teksasu. Trzymają w dłoniach kokosy i usta układają się wokół słomek z tym zabawnym skupieniem i starannością (Chcę powiedzieć, że wszyscy umrzemy!). Wszystko jest dla nich za duże, wyglądają komicznie. Telefon gaśnie i kurczy się czas.

Trzeba czytać, robią się zaległości, których nie da się już nadgonić. Jeden PDF goni następny. „My czarownicy, zawsze to wiedzieliśmy”, czytam i próbuję się skupić. „My czarownicy, zawsze to wiedzieliśmy”, próbuję znów, ale zdanie znika z kartki – przykleja się do witryny knajpki, przy której ostatnio widzieliśmy się z Pawłem. „Idziesz do nas?”. „Nie, nie, idę do kina”. Uśmiechnęliśmy się do siebie. My nigdy tu nie przychodziliśmy, nie było tu też kina. A jednak to właśnie tam widzieliśmy się tzw. ostatni raz. „My czarownicy, zawsze to wiedzieliśmy” – może to zdanie jest lepsze? Na pewno lepsze niż facebookowe R.I.P., które nie jest tym słowem (ani żadnym innym).

Na końcu siedzę w mieszkaniu na podłodze i rozpakowuję cienki papier. Wyjmuję idiotyczną kamizelkę, którą kupiłam tego dnia, idąc do księgarni. Zupełnie nie wiem, co z nią zrobić. Kończą mi się pieniądze. SMS od przyjaciółki: dziś dwucyfrowy mróz, jest nowy odcinek naszego serialu. W radiu prezenter mówi, że skoki mogą wrócić do TVP. Dziewczyna mojego syna wychodzi z pokoju, uśmiecha się do mnie. Wszystko jest wytłumione od huku. Dudnienie. Po prostu wiele rzeczy dzieje się jednocześnie.

Kiedy poznałam Pawła, miałam 16 lat. Przychodziłyśmy z Magdą pod galerię popatrzeć, jak artyści palą pety po wernisażu. Kiedy był starszy – patrzyłam, jak oprowadza po wystawie swoją matkę. Nachylali się nad każdym płótnem i szeptał jej coś, wysoki, pochylony. To nie jest tym słowem, ani żadnym innym. I nie da się zintegrować. Jeżeli – jak chce cytowana przez Tomasza Szerszenia Marguerite Duras – pisanie jest „opowiadaniem wszystkiego naraz”, to jak mielibyśmy odnaleźć czytelność świata? „Trzeba ją odzyskać – pisze autor. – To jedyny postulat, jaki przychodzi mi do głowy”. Czytelność nie jest tym słowem. Ani żadnym innym.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy