Tag "polska prowincja"
Polskie wojny plemion
Nic się nie połączy, nic się nie zszyje, Polska jest skazana na podział
Prof. Lech Szczegóła – socjolog i politolog, profesor w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Zielonogórskiego. Badacz form świadomości politycznej i postaw obywatelskich. Autor książki „Droga do wojny kulturowej. Ideologia Dobrej Zmiany”, aktualnie pracuje nad jej drugą częścią.
Panie profesorze, czy jesteśmy jako naród bardzo podzieleni, czy mieścimy się w europejskiej normie?
– Jesteśmy podzieleni, ale to staje się normą. Nie tylko europejską, bo wiemy, jak wygląda sytuacja w Stanach Zjednoczonych. Podział robi się ostry.
Po czym poznajemy ten podział? Czy tylko po tym, że politycy i inni ludzie są brutalni w mediach społecznościowych lub występując w rozmaitych programach?
– Ten podział przybrał formę plemiennych tożsamości, opartych na wrogich emocjach wobec drugiej strony. Mamy do czynienia z dezintegracją – społeczną, polityczną i podziałem światopoglądowym, polaryzacją postaw, wartości i oczekiwań. Na temat tej plemienności napisano już bardzo dużo, ale sądzę, że powoli zbliżamy się do wyjaśnienia natury tego fenomenu. Proszę zauważyć, kolejne wybory bardzo wyraźnie pokazują, że podział w Polsce przebiega na linii duże aglomeracje miejskie-małe miejscowości.
Centra versus peryferie?
– Szokująca jest trwałość tego podziału. Ilustruje ją fakt, że gdyby dziś głosowali tylko wyborcy wsi, mielibyśmy już w pierwszej turze prezydenta Nawrockiego. A gdyby głosowali wyłącznie mieszkańcy dużych miast, prezydentem byłby jego rywal. To bardzo charakterystyczna dana! Wiemy, że od wielu lat Prawo i Sprawiedliwość nie może wygrać wyborów w żadnym mieście powyżej 100 tys. mieszkańców. A mieszkańcy wsi i Polski powiatowej dają tej partii większość, czasem prawie konstytucyjną.
To nie jest podział absolutny, PiS ma swoje enklawy w dużych miastach, ale np. w gminach wiejskich wyborca PO stanowi już rzadkość.
Na to nakładają się oczywiście geograficzne różnice kulturowe między wschodnią i zachodnią Polską. Ale nawet w Rzeszowie czy w Lublinie obywatele głosują odwrotnie niż mieszkańcy mniejszych miejscowości tych województw.
Polska nie jest zamkniętym krajem. Prawie każdy ma rodzinę i w dużym mieście, i w małej miejscowości. Większość Polaków ma korzenie wiejskie. Co więc się dzieje? Synowie wyparli się rodziców?
– Logika polskiej transformacji oraz procesy globalizacji zmieniły ekonomiczne i kulturowe warunki życia w małych miejscowościach. I nie były to zmiany korzystne. Mieszkańcy prowincji mają często poczucie, że przegrywają cywilizacyjnie, a beneficjentami korzyści z wejścia do Unii Europejskiej i dokonujących się zmian są duże miasta. Wśród mieszkańców Polski lokalnej narasta resentyment wobec progresywnych trendów, mentalności i sposobów mówienia o Polsce prezentowanych przez rzeczników opcji liberalnej, proeuropejskiej.
Wciąż mnie to dziwi. Przecież ci ludzie spotykają się na wspólnych uroczystościach rodzinnych, weselach, pogrzebach itd. Nie są sobie obcy. Dlaczego zatem podział jest tak twardy?
– Mnie również to dziwi, ale te dane są mocne i trwałe, z wyborów na wybory. Jeżdżę na prowincję i mam okazję rozmawiać z członkami mojej rodziny. Dostrzegam narastające poczucie, że wszystko, co dobre, zgarnęły do siebie miasta: tam rozwija się infrastruktura, jest lepszy rynek pracy, oferta kulturalna. A prowincja nie dość, że się wyludnia, to jeszcze staje się ofiarą wykluczenia komunikacyjnego i zamykania szkół. To są obiektywne procesy. Wystarczy pojechać trochę dalej za opłotki dużego miasta, aby spotkać społeczności, których postawy organizuje resentyment. O jego politycznych przejawach i funkcjach świetną książkę napisał niedawno politolog z Uniwersytetu Warszawskiego Filip Pierzchalski.
To jest negatywna emocja podszyta pewną zazdrością, zawiścią i frustracją. Nawet nie ekonomiczną, bo często klasa średnia na prowincji materialnie prosperuje całkiem dobrze. Ale oni czują, że ich świat, małych środowisk lokalnych, krok po kroku się kończy. Przez migrację najbardziej dynamicznych ludzi, kobiet do większych miejscowości i rosnące koszty dostępu do usług, który tak łatwy jest w mieście.
Politycy podkręcają te nastroje? Badania w Stanach Zjednoczonych wykazały, że po każdej kampanii wyborczej podziały na demokratów i republikanów były coraz mocniejsze, ludzie stawali się coraz bardziej zawzięci, nastawieni przeciw tym drugim.
– Ten podział ma charakter uniwersalny. Jeżeli spojrzymy na Węgry, Turcję – gdzie partia dominująca nie ma szans wygrać wyborów na burmistrza ani w Ankarze, ani w Stambule – na Francję, Niemcy, Stany Zjednoczone, widzimy analogie. Na amerykańskiej prowincji nosi się czerwoną czapeczkę z dumą. W Nowym Jorku człowiek w takiej czapeczce byłby obiektem kpin.
Istnieje globalna tendencja tych podziałów plemiennych. Spora część literatury na temat populizmu podkreśla fenomen podziału kulturowego, utraty zaufania do demokracji i elit przez mieszkańców peryferyjnych środowisk społecznych, żyjących w poczuciu relatywnej, a często realnej deprywacji potrzeb.
Polska nie jest tutaj wyjątkiem. Ale wskażę pewien moment. 10 lat temu w wyborach prezydenckich w dużych miastach typu Kraków, Wrocław, Poznań, Gdańsk jedynymi komisjami wyborczymi, w których Duda – a nawet Kukiz – wygrywał z Komorowskim
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Wierny elektorat wybaczy
Prowincja głosami widzów dopomina się o to, żeby ją zauważyć
Jerzy Niemczuk – (ur. w 1948 r. w Lublinie) scenarzysta serialu „Ranczo”, pisarz, felietonista, autor słuchowisk, widowisk telewizyjnych, powieści dla dorosłych i dzieci. Debiutował w 1970 r. w czasopiśmie „Nowe Książki”, pracował w pismach „Nowy Wyraz” i „Kultura”, gdzie w stanie wojennym dostał wilczy bilet. Od tej pory jest wolnym strzelcem. Publikował też w „Literaturze”, „Poezji” i „Odrze”, a jego „Przygody Zuzanki” zdobyły Nagrodę Literacką im. Kornela Makuszyńskiego. Autor scenariuszy, m.in. do filmów „Prywatne niebo”, „Nigdy nie mów nigdy” oraz seriali telewizyjnych „Stacyjka”, „Ranczo” i „Siła wyższa”. Jego najnowsze powieści to „Bat na koty” i „Królowa nieszczęścia”. scenarzysta serialu „Ranczo”,
Od naszej poprzedniej rozmowy dla „Przeglądu” minęło już ponad 12 lat, ale serial „Ranczo” ciągle cieszy się dużą popularnością. Potwierdziło się, że trafiliście na żyłę złota?
– Powtórzę, co wtedy powiedziałem („Żyła złota w Wilkowyjach”, nr 27/2012): tę żyłę odkrył nasz producent Maciej Strzembosz. Najpierw trafił na notatkę prasową o Amerykance, która po przyjeździe do Polski została sołtyską wsi w Bieszczadach. Robert Brutter, taki pseudonim literacki nosił zmarły sześć lat temu Andrzej Grembowicz, napisał trzy pierwsze odcinki i konspekty pozostałych części serii.
Ale projekt nie od razu chwycił, bo odrzuciły go kolejno trzy stacje: TVP, Polsat, a wreszcie TVN. Uzasadniały odmowę tym, że nikt nie będzie chciał oglądać serialu o polskiej prowincji. W sensie geograficznym, nie tej w ludzkich głowach niezależnie od miejsca zamieszkania. W serialach dominowały wielkie miasta ze stolicą na czele. Nieliczne próby, z moją wcześniejszą „Stacyjką” oraz „Miasteczkiem” do scenariusza Manueli Gretkowskiej, nie znalazły uznania widowni. Dopiero gdy szefem telewizji publicznej został Jan Dworak, przypomniano sobie o serialu z życia wiejskiej wspólnoty i postanowiono podjąć próbę realizacji.
Wtedy zostałeś włączony do ekipy „Rancza”?
– W tym czasie Brutter był bardzo związany z „Rodziną zastępczą” i nie mógł pociągnąć sam nowego serialu, więc zwrócono się do mnie o pomoc. Projekt był podobny do mojej „Stacyjki”, którą pogrążyła reżyseria, ale doszedłem do wniosku, że jeśli scenariusz trafi w dobre ręce, to powstanie oryginalny serial i będzie miał dużą widownię. Tak się stało dzięki świetnemu reżyserowi Wojciechowi Adamczykowi.
Trzeba przyznać, że odważnie zabraliście się do dzieła, w satyrycznym zwierciadle ukazując miniaturę kraju. Przypomnijmy, że pierwsze odcinki emitowano w TVP w 2006 r., gdy Polską rządzili bracia bliźniacy, zupełnie jak wsią Wilkowyje, gdzie wójtem był Paweł Kozioł, a proboszczem jego bliźniak Piotr Kozioł.
– Pewnie niektórych rozczaruję, ale nie był to pomysł polityczny. Raczej wyzwanie, które rzucił nam Cezary Żak, odtwórca obu postaci. Popierałem propozycję Czarka i bardzo się cieszę, że udało się ją wcielić w życie, bo to jego wybitna, podwójna rola. Każdej postaci dodał charakterystyczne, osobne rysy, do tego stopnia, że widzi się dwie osoby i nie odczuwa, że wójta i księdza gra ten sam aktor. A to świadczy o wysokim poziomie jego sztuki aktorskiej.
Ale spotykaliście się z reakcją widzów, że to aluzja do Kaczyńskich?
– Dopiero teraz kojarzę, że mogły być takie sugestie. Wtedy chyba tak tego nie odbieraliśmy. Tym bardziej że w realu mieliśmy bliźniaków idących ręka w rękę, a w serialu wyraźnie zwaśnionych. Ale owszem, jakieś porównania do ówczesnej rzeczywistości mogły się pojawiać, chociaż nie były oczywiste. Co ciekawe, w Polsce taka dwuwładza we wsi, świecka i kościelna, nie wzbudzała kontrowersji, natomiast już w Ukrainie, gdzie format został sprzedany, jako antagonista wójta wystąpił nauczyciel, bo ani greckokatolicki, ani prawosławny ksiądz im nie pasował.
Bo Kościół katolicki w Polsce ma zdecydowanie mocniejszą pozycję?
– Nie ma wątpliwości, że Kościół w Polsce był ostoją tożsamości narodowej, a choć wiele w ostatnich czasach się zmieniło, to – jak zauważył w niedawnym wywiadzie dla „Przeglądu” Stefan Chwin – mnóstwo Polaków nadal wierzy, że Najświętsza Panienka otacza nas płaszczem swojej opieki. Dlatego dla wszystkich opcji politycznych było do przyjęcia, że w „Ranczu” ks. Kozioł jest w Wilkowyjach autorytetem, tak jak generalnie na polskiej prowincji pleban cieszy się jeszcze uznaniem znacznej części społeczeństwa. Niemniej jednak wiatr europejski mocno powiał i w naszym kraju, więc Kościół powoli będzie u nas przechodził w formę reliktową, choć ze względu na bogactwo materialne tej instytucji potrwa to dłużej, ale będzie dotkliwe. Mariaż z prawicową władzą w dziele niszczenia demokracji i ograniczanie praw kobiet oraz mniejszości, zawłaszczanie wspólnego dobra, afery pedofilskie i nieczyste interesy finansowe – wszystkie grzechy polskiego Kościoła zaowocują zasłużonym czyśćcem.
W serialu pojawiło się też inne odniesienie do rzeczywistości politycznej. Można powiedzieć, że ją antycypowaliście – myślę o urzędniku gminnym Fabianie Dudzie.
– Wymyśliłem to nazwisko, nie mając pojęcia, że po roku pojawi się w rzeczywistości politycznej, i to na czołowym miejscu. Nie zdawałem sobie nawet sprawy z istnienia realnego Dudy, który z woli prezesa Kaczyńskiego i wyborców PiS stanie się niebawem głową państwa, co do tej pory jest dla mnie nieprawdopodobne. Ale epizod z Fabianem Dudą, który wygrywa wybory samorządowe w Wilkowyjach, był emitowany w czasie kampanii prezydenckiej i oskarżano nas, że przyczyniliśmy się do sukcesu wyborczego Andrzeja Dudy, a wręcz suflowaliśmy wyborcom jego kandydaturę, co było niedorzeczne.
Pewnie dlatego, że to była przede wszystkim komedia, a komedii nie traktuje się poważnie.
– Odnoszę wrażenie, że komediowość serialowej opowieści okazała się jej atutem.
Wybory 2023, czyli jak patrzeć na ręce
W komisji nr 4 w Odrzywole Marek Suski sromotnie przegrał z kandydatką z 17. miejsca Nic nie zapowiada trzęsienia ziemi. Niedzielny poranek 15 października w Warszawie jest spokojny. Dwadzieścia minut temu, o godz. 6, zaczęły pracę obwodowe komisje wyborcze w całym kraju. Teraz przeliczają karty do głosowania i każdą stemplują okrągłą pieczęcią. Bez tej pieczęci karta będzie nieważna. Ze stolicy do Białobrzegów w Radomskiem tylko 70 km, drogą szybkiego ruchu zaledwie 45 minut. Ale trzeba mieć zapas na nieprzewidziane okoliczności.
Sztuka organiczna w dolinie Jasiołki
Jaśliska nie chcą być biedne. Kilka dni temu reporterka dużej gazety udała się w teren, aby sprawdzić, czy najbiedniejsza do niedawna gmina w Polsce wciąż zamierza głosować na PiS. Tekst eksponował wykluczenie mieszkańców, bezrobocie, alkoholizm i plagę samobójstw niczym w opuszczonych pegeerach z pamiętnej „Arizony” Ewy Borzęckiej. Przypadkiem spędziłem tam poprzedni weekend, oczom i uszom nie wierząc. Malownicza ruderyzacja przed laty zwabiła do Jaślisk filmowców (kręcono tu m.in. „Twarz” i „Boże Ciało”), filmy przyciągnęły turystów, w czym
Dokończyć decentralizację
O decentralizacji mówi się u nas od dawna. Niektóre jej elementy zostały wprowadzone w życie wraz z reformami z początków naszej transformacji. Dały mieszane rezultaty. Z jednej strony pozwoliły na rozwój niektórych dużych miast, ale z drugiej pozbawiły siły miasta mniejsze, np. te, gdzie onegdaj znajdowały się siedziby województw. W tym sensie reforma administracyjna AWS miała także niedobre skutki. Opierała się ona na przekonaniu, że silne miasta będą podstawą budowania silnych regionów. Tak się nie stało.
Dlaczego Kaczyński nas ogrywa?
Jeszcze nie widzę kresu obecnej filozofii rządzenia Prof. Lech Szczegóła – socjolog i politolog Jak wytłumaczyć, że PiS wciąż utrzymuje tak wysokie notowania? Że ma tak wierny elektorat? – PiS nie tylko zaoferowało Polakom politykę socjalną, rzeczywiście aktywną, zauważoną przez elektorat, ale również dało im ideologię, namiastkę wiedzy o tym, czym ma być Polska i na czym może polegać jej bardziej sprawiedliwy rozwój. To właśnie ideologia, która łączy interesy i wartości, jest głównym lepiszczem tego twardego, żelaznego elektoratu. Jakie
Wracają
Pandemia sprawiła, że młodzi migrują z metropolii do rodzinnych miast i miasteczek Dr Konrad Maj z Uniwersytetu SWPS zaczyna od osobistej refleksji. – To, że młodzi wracają z dużych miast do rodzinnych miejscowości, widzę na zajęciach, które prowadzę ze studentami. Okazuje się, że z powodu pandemii wiele osób wróciło do miejsc pochodzenia. Co ciekawe, dobrze im tam, być może zostaną i ułożą sobie życie. To bardzo interesujący trend – mówi. Aleksandra po wielu latach wróciła z Warszawy do Lublina, bo mimo że w stolicy mieszkała
Szarość, czyli mieszanina najdzikszych kolorów
Niezwykłe historie czasem czekają tuż za płotem Krzysztof Story – reporter, autor książki „Stąd. 150 drzwi pod jednym adresem” Dlaczego ulica Cicha 3? – Na początku chciałem napisać książkę o Polsce, o zwykłych ludziach i ich sprawach. Dopiero potem wymyśliłem, jak do nich dotrzeć. Postanowiłem, że będę jeździł po całym kraju i zachodził pod jeden konkretny adres. Tak naprawdę – co wyjaśniam w książce – nie była to wcale ulica Cicha, ale jedna z najpopularniejszych ulic w Polsce (w pierwszej









