Dokończyć decentralizację

Dokończyć decentralizację

O decentralizacji mówi się u nas od dawna. Niektóre jej elementy zostały wprowadzone w życie wraz z reformami z początków naszej transformacji. Dały mieszane rezultaty. Z jednej strony pozwoliły na rozwój niektórych dużych miast, ale z drugiej pozbawiły siły miasta mniejsze, np. te, gdzie onegdaj znajdowały się siedziby województw. W tym sensie reforma administracyjna AWS miała także niedobre skutki. Opierała się ona na przekonaniu, że silne miasta będą podstawą budowania silnych regionów. Tak się nie stało. Silne miasta wysysały energię z otaczających je regionów i przynajmniej częściowo rozwijały się ich kosztem. Tak było choćby z Warszawą i Mazowszem. W tyle pozostały wspomniane już miasta średniej wielkości, którym zabrano status miast wojewódzkich, nic w zamian nie dając. Przyczyniło się to do ich marginalizacji gospodarczej, a czasami wręcz do upadku, jak to było z Włocławkiem.

W wyniku tych nieudanych reform rozwój Polski został naznaczony nierównościami regionalnymi. Doskonałym przykładem jest niezwykły wzrost zamożności właśnie Warszawy oraz innych wielkich miast, takich jak Gdańsk lub Poznań, przy stagnacji tzw. prowincji. Zwycięstwo wyborcze PiS było widomym znakiem buntu tej ostatniej przeciwko niesprawiedliwemu mechanizmowi dystrybucji bogactwa narodowego i inwestycji, ale też brakowi szacunku i uznania. Dodajmy od razu – buntem w pełni uzasadnionym. Piszę o tym z czystym sumieniem, albowiem o sprawach tych mówiłem głośno m.in. w trakcie debat w Fundacji Batorego, jeszcze przed wyborami z 2015 r. Ostrzegałem, że ta nierównomierność rozwoju źle się skończy dla sił ówcześnie rządzących, ale i szerzej – dla Polski jako takiej. Prezentowałem dane. Słuchano mnie z umiarkowanym zrozumieniem problemu.

Chciałbym ponownie podjąć ten wątek. Tym razem chodzi o stolicocentryczność Polski. Czy naprawdę wszystkie ministerstwa i urzędy centralne muszą się znajdować w Warszawie? Dziś, w dobie komunikacji internetowej, błyskawicznego przesyłu danych i informacji? Czy nie można części przenieść poza stolicę? I to wcale niekoniecznie do miast największych, które i tak bardzo dobrze sobie radzą z rozwojem (Gdańsk, Wrocław, Poznań, Kraków). Dlaczego nie umieścić jakiegoś ministerstwa we Włocławku, a urzędu centralnego w Grudziądzu (bardzo dotkniętym skutkami transformacji) czy Słupsku? Obecna władza tak często mówi o aktywnej roli państwa w rozwoju i ma w tym dużo racji, chociaż sposoby realizowania tej idei budzą poważne wątpliwości. Mam nadzieję, że opozycja, gdy dojdzie wreszcie do władzy, przejmie to podejście, ale będzie je urzeczywistniała lepiej. Czy nie powinna ona wpisać na swoje sztandary hasła dokończenia decentralizacji? A potem skutecznie wprowadzać go w życie? Warszawa bez pewnych ministerstw czy urzędów centralnych i tak świetnie sobie poradzi, a dla niektórych miast w Polsce mogłyby one stanowić koło zamachowe rozwoju, także przez zatrzymanie zdolnych młodych ludzi, którzy teraz uciekają do Warszawy i męczą się życiowo, stając w obliczu absurdalnego wzrostu cen mieszkań w tym mieście.

Rzecz jasna, same przenosiny ministerstw czy urzędów centralnych to jeszcze za mało, aby ożywić niektóre miasta średniej wielkości. Mogą być jednak pierwszym krokiem na drodze do przełamania marazmu, na który wiele miast cierpi. Inny mógłby polegać na punktowym zapraszaniu przez państwo poszczególnych podmiotów gospodarczych do inwestowania w określonych miejscach. Szczególnie tych, które zostały najciężej dotknięte dezindustrializacją, z którą mieliśmy do czynienia w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Ile miejscowości do dzisiaj nie podniosło się po utracie nieomal całego przemysłu onegdaj w nich skoncentrowanego: Inowrocław, Łapy, Grudziądz… Naiwnością rządów przedpisowskich było przekonanie, że z czasem wszystko się wyrówna w wyniku działania wolnego rynku. Jego mechanizmy miały być cudownym panaceum na wszelkie problemy rozwojowe. O święta naiwności!

Mając nadzieję, że polscy liberałowie skutecznie wyleczyli się z infekcji neoliberalnej, oczekiwałbym od nich i partii, które reprezentują, aby przedstawili wreszcie jakiś plan rozwoju dla miast i miasteczek dotkniętych onegdaj dezindustrializacją. Aby pokazali, gdzie widzą rolę widzialnej ręki państwa, w sytuacji gdy liczenie na niewidzialną rękę rynku jest czekaniem na Godota. Spór bowiem powinien się toczyć nie o to, czy państwo w procesach wyrównywania poziomu rozwoju jest potrzebne, ale o to, jak powinno je projektować i realizować. A zatem, opozycjo, do dzieła!

Wydanie: 2022, 23/2022

Kategorie: Andrzej Szahaj, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy