Tag "prawica"

Powrót na stronę główną
Historia

Mit Olszewskiego

Jak Kaczyński z masona i socjalisty zrobił ikonę prawicy 30 lat temu narodził się pierwszy wielki mit polskiej prawicy – mit obalenia „niepodległościowego” rządu Jana Olszewskiego przez spisek agentów SB, w dodatku pod osłoną nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r. Trwałość tego mitu okazała się nadzwyczajna i dopiero 18 lat później polska prawica zyskała mit nowy, znacznie bardziej dramatyczny – mit „zamachu smoleńskiego” z 10 kwietnia 2010 r., którego ofiarą miał paść równie „niepodległościowy” prezydent Lech Kaczyński. Oba te mity pokazują, że prawa strona polskiej sceny politycznej zawsze chciała uchodzić za ofiarę wrogich, podstępnych, wręcz zbrodniczych sił. A ponieważ tym siłom dwukrotnie udało się pozbawić władzy przywódców „obozu niepodległościowego”, obecne rządy spadkobierców ideowych premiera Olszewskiego i prezydenta Kaczyńskiego mają charakter moralnej rekompensaty za długie lata klęsk i upokorzeń tej formacji. Głównymi twórcami mitu „czerwcowej nocy” byli prawicowi dziennikarze. Najpierw w pierwszą rocznicę odwołania rządu Olszewskiego Piotr Wierzbicki na łamach swojej „Gazety Polskiej” opublikował tzw. listę Macierewicza, czyli rzekomy wykaz byłych agentów SB sprawujących najwyższe funkcje państwowe. Rok później Jacek Kurski wyprodukował

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Polski Imre Nagy

Wojciech Jaruzelski wymyka się schematom. Nie można go jednoznacznie zaszeregować Kiedy Wojciech Jaruzelski wtargnął w moje życie? Może wtedy, gdy w dzieciństwie, w latach 60., przeczytałem w gazecie nazwisko ministra obrony narodowej, marszałka Polski Mariana Spychalskiego, oraz nazwiska dwóch jego zastępców, gen. Jerzego Bordziłowskiego i Jaruzelskiego właśnie? O Spychalskim mówiono, że w czasach stalinowskich był więziony, o Bordziłowskim – że jest odkomenderowany z Armii Czerwonej, natomiast o Jaruzelskim nie wiedziano nic. A może to wtargnięcie nastąpiło w kwietniu 1968 r., gdy ów generał o dziecięcej twarzy został szefem PRL-owskiej armii? Jeżeli tak, to powinienem z nim łączyć udział polskich jednostek w interwencji w Czechosłowacji w sierpniu 1968 r. oraz masakrę na Wybrzeżu w grudniu 1970. A przecież faktów tych nie kojarzono na ogół z Jaruzelskim: to dopiero dziś wytaczamy mu proces „za grudzień”, choć zarazem milczymy o tym, czego wówczas nawet się nie domyślano: że to m.in. on przyczynił się do usunięcia faktycznego sprawcy masakry – Władysława Gomułki. (…) Jaruzelski, człowiek sfinks, zagościł w mym życiu już nieco wcześniej, bo w lutym 1981 r. Po Józefie Pińkowskim (czy ktoś jeszcze pamięta to nazwisko?) stanął wtedy na czele PRL-owskiego rządu i fakt ten przyjęto z euforią. (…) A jednak to właśnie Jaruzelski, choć nie był kojarzony z partyjnym betonem, zaczął – tak się wydawało

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Rzepecki – Kulasek prezydenta Dudy

Doradca prezydenta Dudy to nawet jak na PiS wyjątkowa miernota. Ale żyje sobie bogato. W puchowej pościeli. Przez cztery lata był dyrektorem biura Marcina Mastalerka. Ale skończyło się. Kto jeszcze pamięta, jak prezes widowiskowo pogonił Mastalerka z PiS? Przytulił go Duda, a przytulony Mastalerek przytulił Łukasza Rzepeckiego. Czyli dał mu robotę w kancelarii. Taka odmiana polityki miłości. Rzepecki zajmuje się młodymi, knuje i marzy o wielkiej karierze. Od czasu do czasu wysyłają go do telewizji. Jako reprezentanta Dudy. I wtedy są prawdziwe jaja. Wypisz wymaluj Marcin Kulasek, były gensek SLD, tylko młodszy. Widać, że z jakichś powodów natura chce ludziom powiedzieć: nie martwcie się, popatrzcie na nich, jesteście mądrzejsi. Też możecie być posłami i ministrami.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Matkom tamtych lat

W 1945 r. tatuś był wójtem gminy Sterdyń. Pojechał na zebranie. Już nie wrócił. Została 32-letnia mama z piątką dzieci Był rok 1945. Mieszkałam wtedy z rodziną na Podlasiu, we wsi Łazów, 4 km od Bugu. 11 kwietnia po południu tata pojechał rowerem do Sterdyni na zebranie. Od trzech miesięcy był wójtem gminy Sterdyń. Mama mówiła, że ja, jak nigdy wcześniej, przytuliłam się przedtem do jego nóg i strasznie płakałam. Powiedziała wtedy: „Feluś, nie jedź dzisiaj, zobacz, jak Krysia płacze”. Tatuś odparł: „Daj spokój, to przecież dziecko, za chwilę przestanie”. Pojechał i już nie wrócił. Została 32-letnia mama z piątką dzieci: najstarszy brat miał 12 lat, siostra 10, druga siostra 6, ja 4 i najmłodszy braciszek 4 miesiące. Kilka dni wcześniej na drzwiach naszego domu przybito kartkę z napisem: „Do Badurki, jak nie zrezygnujesz z urzędu, zginiesz”. W archiwum znalazłam opis tej sytuacji. Mama pojechała natychmiast do Sterdyni i w obecności komendanta milicji błagała ojca, żeby się wycofał. Tata odpowiedział: „Nikomu nie wyrządziłem żadnej krzywdy, nie muszę się niczego bać”. Mama nalegała, żeby przynajmniej chodził z bronią. Odmówił: „Walczyłem z Niemcami, do Polaków strzelać nie będę”. Kilka tygodni po zaginięciu mojego ojca został

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

„Gazeta Polska”. Klęski na wokandzie

Jak się ma od spółek skarbu państwa kasy jak lodu (sprzed globalnego ocieplenia), to co tydzień trzeba komuś dokopać. Najchętniej przeciwnikowi dojnej zmiany. „Gazeta Polska” sponiewierała Włodzimierza Cimoszewicza, drukując kłamstwa o leśniczówce, i Wojciecha Fiłonowicza. A także wielu innych, którzy czekają na wyroki sądowe. Na razie pokazujemy urobek „Gazety Polskiej” w kłamaniu (tylko z 11 maja). Jeszcze jeden powód, by sądy zaorać?

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Bez podziału na oprawców i ofiary

Jest w ludziach skłonność do osądzania innych od razu, myślimy, że mamy jasny ogląd tego, co się wydarzyło Dénes Nagy – węgierski reżyser filmu „W świetle dnia” W 1943 r. węgierscy żołnierze zostali wysłani przez nazistów do ZSRR, gdzie mieli się zająć tłumieniem oporu partyzantów. Co pana skłoniło do skupienia się na tamtym momencie historii pańskiej ojczyzny? – Mój dziadek był jednym z tych żołnierzy. Trafił na terytorium dzisiejszej Ukrainy. Opowiadał mi wiele historii z tego okresu, kiedy byłem dzieckiem, napisał też pamiętnik. Chciałem jednak opowiedzieć nie o nim, ale o sobie. Wykorzystałem ten temat jako metaforę, by powiedzieć coś o teraźniejszości poprzez historię. Kluczową sprawą było pokazanie ekstremalnej sytuacji bez oceniania ludzi, którzy jej doświadczają, bez podziału na oprawców i ofiary. Tamten okres historii jest zbadany i poznany. Chyba jesteśmy w stanie dziś powiedzieć, kto był wtedy katem, a kto ofiarą. – Jest w ludziach skłonność do osądzania innych od razu, myślimy, że mamy jasny ogląd tego, co się wydarzyło. Chciałem zakwestionować tego rodzaju przekonania. To, że możemy spojrzeć w przeszłość i wskazać, co zrobiliśmy źle, nie znaczy, że rozumiemy, co faktycznie się wydarzyło, i że dziś w takiej samej sytuacji zareagowalibyśmy właściwie. Moi bohaterowie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Ziobro – słaby czy mocny?

Kaczyński go nie wyrzuci. A dlaczego? Ziobro – słaby jest czy mocny? Cóż za pytanie! Niektórzy twierdzą nawet, że jest wszechmocny, że to on trzyma Zjednoczoną Prawicę w uścisku, że ogon kręci psem. Wielka to przesada. Można spokojnie założyć, że wpływy Zbigniewa Ziobry osiągnęły apogeum 12 maja, gdy Sejm głosował za drugą kadencją Adama Glapińskiego na stanowisku prezesa NBP. Dla Jarosława Kaczyńskiego było to głosowanie kluczowe. Bo oznaczało, że przez najbliższe sześć lat – w polskiej polityce to wieczność – kontrolę nad polskimi bankami i złotówką sprawować będzie jego zaufany człowiek. Dlatego przygotowywał się do tego głosowania przez kilka miesięcy, gromadził szable i był gotów za poparcie dla Glapińskiego zapłacić naprawdę wiele. Z tego powodu tak ważne było dla niego poparcie Solidarnej Polski – dziś mającej 20 posłów. Glapiński wisiał na Ziobrze. Ale już nie wisi, bo został wybrany. Czym Kaczyński za to poparcie zapłacił? Sejm wybrał nową Krajową Radę Sądownictwa i wśród jej nowo wybranych członków jest duża grupa sędziów związanych z Ziobrą. Mamy zatem pierwszą transzę. A co dalej? Tego będziemy się dowiadywać w najbliższych dniach. Wakaty są w samym NBP, w Radzie Polityki Pieniężnej i w zarządzie, nie byłoby dziwne, gdyby trafili tam ludzie z poparcia

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kronika Dobrej Zmiany

Wypychanie Przydacza

Ottawa i Rzym to placówki „krajoznawcze”. Praga i Pekin z kolei to inna liga. Szczególnie Pekin, który ma i powinien mieć rangę placówki dwustronnej, pod względem skali trudności i wagi zadań porównywalnej z Moskwą. Do tych czterech stolic był i nadal jest przymierzany wiceminister Marcin Przydacz. Skąd ten nawał propozycji? W MSZ Przydacz odpowiada za stosunki dwustronne z USA i politykę bezpieczeństwa. Nie ma obecnie „cięższej zbroi” przy Szucha. Jest człowiekiem prezydenta, z jego kancelarii awansował do MSZ. Politycznie jest jednym z ludzi z kręgu Klubu Jagiellońskiego, którzy zajmują ważne stanowiska w dyplomacji, choć on sam w MSZ nie pracował wcześniej nawet przez minutę. Takie czasy… A o co chodzi „wypychaczom Przydacza” i dlaczego, nawet jeśli odniosą sukces, niewiele wskórają? Po prostu mniej zdolni, ale bardziej ambitni koledzy wiceministrowie chętnie by się Przydacza pozbyli i podzielili jego wpływami oraz naturalnymi kontaktami z USA. Tajemnicą poliszynela jest, że resortowi wiceministrowie, niewiele mając do powiedzenia w sprawie dyplomacji, są aktywni w inny sposób. Opowiadają o tym na Szucha (i nie tylko tam) – vel Sęk pisze donosy na Zbigniewa Raua na Nowogrodzką, jeszcze aktywniejszy w pisaniu na Raua i Przydacza, ale do premiera, jest Paweł Jabłoński. Do Amerykanów chcieliby donosić wszyscy, ale oni wiedzą, kogo czytać. Otóż Amerykanie nie chcą osłabienia

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Wildstein za rozwiązaniem Unii

Każdy może sobie wybrać takiego wieszcza, jaki mu pasuje. Nawet z urody. Są też tacy, którzy patrzą na wieszcza pod kątem głębi myśli wypuszczanych przez niego w świat. Czekają więc na komunikaty proste jak osławiona konstrukcja cepa. Proza Bronisława Wildsteina do klarownych z pewnością nie należy. Co dla dojnej zmiany jest dużym atutem. Bo im mniej ludzie rozumieją, tym bardziej autora hołubią. Ale i Wildsteinowi zdarzają się przebłyski. Może nie tyle myśli, ile czarnego humoru: „Wojna w Ukrainie jest ostatnim momentem dla likwidacji obecnego kształtu Unii po to, aby uratować Europę i Zachód jako cywilizację” („Sieci”).

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Niewesołe refleksje

Sprzecznością rządów PO było łączenie dążeń do mało konfliktowej „normalności” z nadmierną uległością wobec środowisk domagających się nowych cięć socjalnych 15 maja mija 92. rocznica urodzin prof. Andrzeja Walickiego, jednego z najwybitniejszych polskich uczonych ostatniego półwiecza. Autora prac, które w świecie zyskały ogromny rozgłos i za które otrzymał tzw. humanistycznego Nobla. Poniżej prezentujemy zapiski z jego „Dziennika”, które znalazły się w II tomie trylogii „PRL i skok do neoliberalizmu”, „Antykomunizm zamiast wolności. Porachunki inteligenckie”. Przeszło miesiąc temu przeczytałem w „GW” artykuł Pawła Wrońskiego pt. „Nie bójcie się Kaczyńskiego”. Publicysta „GW” wyraził w nim pogląd, że zwycięstwo wyborcze PiS jest „zasłużonym triumfem” Jarosława Kaczyńskiego. Nagrodą za to, że umiał być cierpliwy i przesunął swą partię ku politycznemu centrum. Diagnoza ta szybko okazała się błędna – tak szybko, że również dla mnie było to pewnym zaskoczeniem. Co do meritum sprawy nie miałem jednak żadnych optymistycznych złudzeń, wprost przeciwnie: uważałem, że nie PiS przesunął się w kierunku poglądów centrowych, ale polskie centrum od dawna przesuwało się w stronę PiS-u i w ten sposób utorowało drogę jego zwycięstwu. Nie kłóci się to z popularnym poglądem, że Kaczyński zwyciężył jako „zarządca społecznego gniewu”. Tak, społeczeństwo

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.