Tag "Przemysław Czarnek"
O wyższości kogutów galijskich nad orłami białymi
Charles de Gaulle, będąc prezydentem Francji, przywiązywał bardzo dużą wagę do rozwoju nauki w swoim kraju. Dzięki temu Francja przez długie lata była jednym ze światowych liderów postępu technologicznego, w tym absolutnym liderem w dziedzinie projektowania i budowy elektrowni atomowych. Z jego następcami bywało różnie. Stosunek do badań naukowych bezpośredniego następcy gen. de Gaulle’a, Georges’a Pompidou, najlepiej ilustruje jego słynne stwierdzenie: La recherche avec la bourse et les femmes est le plus sûr moyen de perdre de l’argent, co w wolnym tłumaczeniu znaczy, że badania naukowe razem z graniem na giełdzie i uganianiem się za kobietami to najpewniejsza droga do utraty pieniędzy. W 1969 r. Pompidou, będąc już prezydentem, zlikwidował Ministerstwo Nauki, Atomistyki i Badań Kosmicznych, włączając je do Ministerstwa Przemysłu. Odtworzył je dopiero osiem lat później Valéry Giscard d’Estaing – jako Ministerstwo Nauki, które potem naprzemiennie stawało się Ministerstwem Nauki i Technologii lub Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Za prezydentury de Gaulle’a ministrami nauki byli wyłącznie politycy, a nie naukowcy, chociaż niektórzy, jak Alain Peyrefitte, byli intelektualistami o znaczącym dorobku piśmienniczym. Jeden z ministrów miał polskie korzenie, to Gaston Palewski. Po reaktywacji ministerstwa w 1977 r. jego szefami znacznie częściej niż politycy zostawali naukowcy, w tym bardzo wybitni. Na przykład Claude Allègre, zmarły 4 stycznia br. geolog i geochemik światowej sławy, w najbardziej prestiżowym periodyku naukowym „Nature” opublikował aż 40 artykułów. W okresie aktywności naukowej był drugim na świecie najczęściej publikującym w tym czasopiśmie autorem. Wyprzedził go tylko Robert C. Gallo badający wirusa HIV. Oczywiście wśród ministrów nauki zdarzali się też politycy, ale byli to mężowie stanu najcięższej wagi, tacy jak Laurent Fabius, minister nauki w gabinecie premiera Pierre’a Mauroy, który następnie sam został premierem.
Dziesięć niepodobnych lat
Starcza złośliwość każe mi porównać ministrów zarządzających nauką przez ostatnie dziesięć lat w Polsce i we Francji. Gdy u nas ministrem był Jarosław Gowin, nauką francuską rządziła trzy lata od niego młodsza profesor biologii Frédérique Vidal, współautorka artykułów w czasopismach biologicznych i biochemicznych o najlepszej reputacji, w tym artykułu w „Nature Genetics”. Vidal była czynną naukowczynią przez zaledwie 15 lat, gdyż później pełniła ważne funkcje administracyjne, najpierw w Wysokiej Radzie ds. Ewaluacji Nauki i Szkół Wyższych (Haut Conseil de l’évaluation de la recherche et de l’enseignement supérieur, Hcéres), potem została rektorką Uniwersytetu Nicejskiego, a w 2017 r. prezydent Macron mianował ją ministrą nauki i szkolnictwa wyższego. Warto zauważyć, że 15 lat pracy naukowej i 12 lat aktywności we francuskich i zagranicznych gremiach zarządzających nauką i szkolnictwem wyższym uczyniło Vidal osobą doskonale przygotowaną do objęcia stanowiska ministry nauki. Po przejściu do pracy w administrowaniu nauką nie opublikowała już ani jednego artykułu naukowego, co we Francji jest normą. Posada na wysokim stanowisku administracyjnym jest w tym kraju zajęciem bardzo
Ruch obrony przed ochroną
To jeszcze nie jest prima aprilis. Choć pasuje jak ulał. Przemysław Czarnek, Paweł Szefernaker i Adam Andruszkiewicz zostali wytypowani przez dojną zmianę, czytaj: prezesa K., do ruchu ochrony wyborów prezydenckich. Przy takich nazwiskach nie śmieszy nawet lis pilnujący kurnika. Skoro jednak najbardziej wiarygodni pisowcy to ta trójka, najwyższy czas się organizować. Zanim będzie za późno. Zakładajcie oddziały ruchu obrony przed nimi. I pilnujcie wyborów.
Jak nie zaszkodzić polskiej nauce?
Minister Wieczorek powinien otoczyć się kompetentnymi, obiektywnymi osobami, odsuwając na boczny tor zwolenników kolejnej manipulacji punktami
Przeciętny czytelnik czy odbiorca programów informacyjnych nie orientuje się w szczegółach problemów, z jakimi boryka się polska nauka. Docierają do niego jakieś newsy o skandalach z przyznawaniem środków finansowych i kupowaniem dyplomów, o plagiatach i aferach obyczajowych, rzadziej – o sukcesach, odkryciach czy wynalazkach. Tymczasem życie naukowca w obecnych warunkach prawnych i organizacyjnych to także ciągła walka np. z nieuczciwą konkurencją, perfidnym oszustwem, manipulacją i innymi absurdami, stworzonymi na różnych etapach przez tzw. czynniki decyzyjne, czyli naszych polityków.
Punktoza a sprawa polska
– Jestem stanowczym przeciwnikiem punktozy w ocenianiu rangi czasopism naukowych – mówi prof. Daniel Młocicki, parazytolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, a przy tym redaktor naczelny specjalistycznego kwartalnika „Acta Parasitologica”, uwzględnianego we wszystkich liczących się bazach i posiadającego tzw. współczynnik wpływu (impact factor).
Rzecz dotyczy postępującej patologii w naszym nieco zaściankowym „obrocie myśli naukowej”. Przez kilka lat prof. Młocicki koordynował działalność Editors Clubu WUM, na spotkaniach którego piętnowano ową punktozę i który wysyłał do ministerstwa liczne protesty przeciwko fali destrukcji spowodowanej woluntarystycznym, zdecydowanie nieuczciwym promowaniem wydawnictw publikujących naukową lichotę.
A kto jest autorem takiego systemu dowolnego windowania niektórych uczelni, instytutów badawczych czy zespołów naukowych? Tu padają nazwiska byłych ministrów nauki: Jarosława Gowina i Przemysława Czarnka.
Manipulacja ewaluacją
Pierwsze punkty pojawiły się jeszcze za kadencji minister Barbary Kudryckiej. Później zmiany legislacyjne wprowadzone przez ministra Gowina sprawiły, że punktacja publikacji w czasopismach odeszła od obiektywnych kryteriów opartych na wskaźnikach bibliometrycznych. W przypadku pracownika nauki ważna jest np. liczba publikacji naukowych w prestiżowych lub specjalistycznych czasopismach posiadających impact factor, liczba cytowań, liczba patentów oraz inne wskaźniki. U nas jednak zaczęto przyznawać punkty według niejasnych kryteriów popartych tylko siłą przebicia czy protekcją osoby decyzyjnej.
– Gdyby rangę wydawnictwa czy pojedynczej publikacji wyznaczały znane powszechnie parametry bibliometryczne, nie miałoby sensu angażowanie ministra i powoływanie dodatkowych gremiów, bo są to parametry obiektywne, które mógłby wykorzystać odpowiedni urzędnik resortu – kontynuuje swój wywód prof. Młocicki i ubolewa, że prowadzony przez niego anglojęzyczny, uznany w świecie nauki kwartalnik, w radzie którego są głównie znani badacze zagraniczni, uzyskał tyle samo punktów, co jakieś niszowe czasopismo, niekiedy niemal podwórkowe, wydawane po polsku, ale mające przychylność aktualnej władzy.
Publikacja na łamach prestiżowego czasopisma jest miarą jakości pracy naukowca. I nie tylko względy ambicjonalne powodują niesmak związany z punktozą. Za odpowiednio wysoką ewaluacją stoją spore pieniądze. A to już zakrawa na szwindel, bo to nierzadko środki publiczne, niezbyt hojnie dozowane.
Mechanizm sztucznego windowania osiągnięć naukowych, a przy tym nabijania kabzy wpływowym korporacjom nieakademickim, które w nauce dostrzegły szansę na świetny biznes, jest dosyć skomplikowany. Najbardziej jednak drażnią pracowników nauki „ręcznie sterowane” punkty przyznawane określonym czasopismom. Tworzy się w ten sposób patologia, bo autor, instytut czy uczelnia walczą o punkty, a nie o poziom obiektywnie wyznaczony na podstawie parametrów bibliometrycznych. Obecny system prowadzi do budowania polskiej nauki na grząskim piasku, zamiast na solidnych fundamentach stosowanych przez cały cywilizowany świat.
Jak w Biblii, ostatni będą pierwszymi
O tym, jak jest na świecie, mówi prof. dr hab. inż. Wojciech Piasecki z Instytutu Nauk o Morzu i Środowisku Uniwersytetu Szczecińskiego – wcześniej postdoc w Kanadzie i USA (przez trzy lata) – redaktor naczelny „Acta Ichthyologica et Piscatoria”.
b.tumilowicz@tygodnikprzeglad.pl
Upadek uczelni medycznych?
Nowe kierunki lekarskie zaniżają standard kształcenia. Ministerstwa, zamiast działać, opowiadają o analizach.
Kierunków lekarskich na uczelniach, które nie mają nic wspólnego z medycyną, przybywa. Rodzi to liczne paradoksy, sprawiające, że na pacjentów i środowisko medyczne padł blady strach. Nowe kierunki mają braki w każdym możliwym aspekcie, a działania resortów nauki i zdrowia przypominają grę w Twistera z zawiązanymi oczami. Minister nauki Dariusz Wieczorek niby chce robić porządki, ale przez ostatnie pół roku w sprawie podejrzanych kierunków lekarskich nie działo się tak naprawdę nic.
Czarnek przeciera szlak.
Dariusz Wieczorek analizuje cofnięcie zgód na utworzenie trzech kierunków lekarskich. Wydaje się jednak, że przede wszystkim stara się sprawiać wrażenie, że coś robi. Na łamach portalu Rynek Zdrowia minister zapowiedział: „Jeżeli jakiś kierunek lekarski będzie miał negatywną opinię Polskiej Komisji Akredytacyjnej, to nie powstanie. Nigdy nie podpiszę na to zgody. Dotyczy to wszystkich kierunków studiów”. Problem w tym, że część nowo powstałych kierunków lekarskich, które pojawiły się jeszcze za poprzedniego rządu, już działa i naucza mimo negatywnej opinii PKA.
Poprzednik Wieczorka, minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek, pokazał bowiem swoim następcom, że ustawodawca stworzył „niechcący” furtkę, dzięki której szef resortu nie musi zwracać uwagi na to, co twierdzi Polska Komisja Akredytacyjna. Czarnek okazał się spryciarzem, który wiedział, że minister korzysta z opinii PKA raczej jak z sugestii co do podjęcia dalszych działań, do których jednak nie jest zobowiązany. Może więc, opierając się na negatywnej opinii PKA, nie dopuścić do otwarcia kierunku, ale nie jest do tego zobligowany. Tak też się stało z 14 kierunkami lekarskimi, które powołano do życia jeszcze za Czarnka i Niedzielskiego. Sęk w tym, że dziewięć miało negatywną ocenę Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Czarnek dał im więc szansę na poprawę, pod warunkiem że działać zaczną zaraz. Minister Wieczorek również daje tę szansę podejrzanym kierunkom.
Tymczasem w środowisku medycznym słychać coraz częściej głosy niepokoju w związku z kompletnym nieprzygotowaniem nowych uczelni do nauczania przyszłych lekarzy. Minister Wieczorek po sześciu miesiącach od objęcia władzy opowiada o analizowaniu sytuacji, zasłaniając się tym, że taki stan rzeczy zastał. Ostatnio postraszył jednak, że nie pozwoli uruchomić studiów medycznych na trzech kolejnych uczelniach, którym pozwolił na to jego poprzednik. Chodzi m.in. o Politechnikę Bydgoską, na której już w czerwcu ma się rozpocząć nabór na kierunku medycznym, a planowane jest przyjęcie 60 osób. Na czarnej liście Wieczorka znalazły się jeszcze: filia Olsztyńskiej Szkoły Wyższej w Cieszynie oraz Akademia Tarnowska.
Kopernik wstąpił do PiS
Akademia Kopernikańska, która miała być wizytówką polskiej nauki na arenie międzynarodowej, stała się przytuliskiem dla osób związanych z partią Jarosława Kaczyńskiego
Akademia Kopernikańska została utworzona w 2022 r. z inicjatywy prezydenta Andrzeja Dudy. W uzasadnieniu do projektu ustawy powołującej akademię roi się od frazesów. Napisano m.in., że „inicjatywa ta stanowić będzie uczczenie najwybitniejszego polskiego uczonego Mikołaja Kopernika” i „ma być trwałym pomnikiem wzniesionym naszemu rodakowi”, a poprzez umiejscowienie jej w Polsce i „dzięki jej międzynarodowemu charakterowi utrwalone zostanie w całym świecie niekwestionowane identyfikowanie Mikołaja Kopernika z Polską”. Akademia Kopernikańska miała też „zwiększyć konkurencyjność i rozpoznawalność polskiej nauki na świecie” oraz „umacniać pozycję polskiej nauki na świecie” poprzez integrację polskich i zagranicznych naukowców, finansowanie badań naukowych, przyznawanie grantów i stypendiów, organizowanie konferencji, sympozjów.
„Akademia Kopernikańska jest nowym wymiarem i płaszczyzną współpracy na najwyższym poziomie najwybitniejszych przedstawicieli świata nauki z całego świata, w tym tych pochodzenia polskiego w obszarach kopernikańskich. Ma tworzyć elity dla Polski, Europy i świata w najbliższych 20 latach, a mam nadzieję, że zdecydowanie dłużej”, prawił minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek.
Celebra i projekt polityczny
Środowiska naukowe nie były jednak zachwycone pomysłem PiS. Krytyczne stanowiska wyraziły m.in. Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich, Rada Główna Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Narodowe Centrum Nauki, Polska Akademia Umiejętności i Polska Akademia Nauk.
„Sprawa kluczowa: po co to wszystko? Jeżeli głównym celem jest celebra, to proszę bardzo. Ale jeśli głównym celem jest poprawienie stanu nauki w Polsce, to chciałbym zwrócić uwagę (…) na dramatyczną sytuację z kadrą. W tej chwili, jeżeli porównać sytuację w Polsce z sytuacją w Europie, to brakuje ok. 100 tys. pracowników badawczych, głównie powiązanych z przemysłem. To jest kwota rzędu kilku miliardów złotych, którą trzeba zainwestować w ludzi, nie w mury, bo w to już zainwestowano. Sama akademia niczego nie zmieni. (…) Proszę państwa, z tego po prostu nic nie będzie poza fasadą, przepraszam za słowo, wioską potiomkinowską, którą nam się funduje”, mówił podczas posiedzenia sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży prof. dr hab. Jerzy Langer, prezes Towarzystwa Naukowego Warszawskiego.
Na inny aspekt utworzenia akademii zwrócił uwagę prof. dr hab. Jacek Kuźnicki, przewodniczący Rady Narodowego Centrum Nauki: „Jest to projekt polityczny i daje politykom prawo decydowania o członkach tej akademii oraz o przyznawaniu nagród, przyznawaniu grantów i innych rodzajów funduszy. Mimo wielu deklaracji w projekcie i w uzasadnieniu projektu dubluje on wszystkie istniejące organizacje finansujące naukę w Polsce. Co więcej, dublując je, nie pokazuje, jakimi schematami będzie przyznawał środki finansowe na naukę”.
Rzeczywiście Akademia Kopernikańska to dziwaczny twór, który powiela zadania licznych instytutów badawczych, instytutów Polskiej Akademii Nauk, Polskiej Akademii Umiejętności, Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, Narodowej Agencji Wymiany Akademickiej czy Narodowego Centrum Nauki. Co najważniejsze, jest to twór upolityczniony, a przecież nauka powinna być wolna od wszelkich nacisków partyjno-ideologicznych. Tymczasem Akademię Kopernikańską nadzoruje minister nauki, a jej członków i sekretarza generalnego, który kieruje działalnością akademii, powołuje prezydent.
Nauka i szkolnictwo wyższe pod rządami Lewicy
Niby wszyscy wiedzą, że inwestowanie w naukę to inwestowanie w przyszłość. Mądrość ta jest nawet często powtarzana. Można więc przyjąć, że to niemal oczywiste. Z drugiej strony niestety jest też oczywiste, że nauka polska i polskie szkolnictwo wyższe są nie tylko w kiepskiej, ale wręcz z roku na rok coraz gorszej kondycji. Jeśli zsumować te dwie oczywistości, wychodzi, że przyszłość Polski już z tego choćby względu nie maluje się w jasnych barwach. Gdy zwycięska Koalicja 15 Października dzieliła resorty, Lewica dostała właśnie Ministerstwo Nauki
Mnożenie owiec
Ulmowie byli ludźmi światłymi, wiernymi ideałom wolności, równości i braterstwa. Dlatego przyjęli pod swój dach Żydów Kurczą się szeregi gorliwych wyznawców Kościoła katolickiego w Polsce. Jego funkcjonariusze starają się hamować tę tendencję, w czym sekundują im politycy partii rządzącej. Opornie to idzie. Jak zamaskować zły stan rzeczy? Jak pomnożyć coraz mniej liczne owieczki – zastanawiają się duszpasterze. Skoro żywe umykają, to może odświeżyć i ubarwić pamięć o utraconych? Może nawet
Dryfowanie polskiej nauki – komentarz
Popieram zasadnicze tezy prof. dra hab. Jana Widackiego zaprezentowane w artykule „Dryfowanie polskiej nauki” (PRZEGLĄD nr 28/2023). Pisze on m.in., że „Takie będą nasze elity intelektualne jutro i pojutrze jakie są uniwersytety dziś (…) Od dzisiejszego poziomu nauki
Wymiana elit
Kaczyński nie ukrywa, że jednym z celów PiS jest wymiana elit w Polsce. W szczególności dotyczy to elit naukowych. Zwłaszcza zaś nauk humanistycznych i społecznych. Ta wymiana już się dokonuje. Jednak Polskiej Akademii Nauk tak po prostu zlikwidować nie można. Byłaby ogromna awantura nie tylko w Polsce – tym PiS za bardzo się nie przejmuje – ale także w świecie, bo PAN ma rozwinięte kontakty zagraniczne, wielu zagranicznych członków, wśród których są liczni uczeni światowej klasy. Powołuje się więc konkurencyjną Akademię Kopernikańską. Z czasem
Kraina kwitnących waśni
Z miesięcznika Ewy Nowakowskiej, autorki książki „Cie(r)ń szansy” GRUDZIEŃ 2020 Dziki w zaroślach Prof. Czarnek głosił ex cathedra, że wyzwolenie kobiet to jest kamuflaż dla walki z rodziną. „Jak się pierwsze dziecko rodzi w wieku 30 lat, to ile tych dzieci można urodzić? To są konsekwencje tłumaczenia kobiecie, że nie musi robić tego, do czego została przez Pana Boga powołana! Pierwszą funkcją rodziny jest rodzić. Wiedzą to nawet dziki w zaroślach!”. Szokuje kogoś porównanie ludzkiej









