Wymiana elit

Wymiana elit

Kaczyński nie ukrywa, że jednym z celów PiS jest wymiana elit w Polsce. W szczególności dotyczy to elit naukowych. Zwłaszcza zaś nauk humanistycznych i społecznych. Ta wymiana już się dokonuje. Jednak Polskiej Akademii Nauk tak po prostu zlikwidować nie można. Byłaby ogromna awantura nie tylko w Polsce – tym PiS za bardzo się nie przejmuje – ale także w świecie, bo PAN ma rozwinięte kontakty zagraniczne, wielu zagranicznych członków, wśród których są liczni uczeni światowej klasy. Powołuje się więc konkurencyjną Akademię Kopernikańską. Z czasem będzie się ograniczać finansowanie PAN, za to środki płynąć będą do Akademii Kopernikańskiej, zrzeszającej naukowców uznanych i wskazanych przez prezydenta. Tak po prostu nie da się też z dnia na dzień przejąć starych uniwersytetów, tworzy się zatem nowe, a stare dyscyplinuje poprzez regulowanie dofinansowania.

Do tego dochodzi patologiczny system punktacji, wedle którego ten jest większym uczonym, kto ma więcej punktów, a o tym, kto ma więcej punktów, decyduje arbitralnie minister. To on bowiem ustala, które czasopismo jest wysoko punktowane, które mniej, a o wysokości punktacji nie decyduje obiektywna wartość czasopisma, wartość publikowanych w nim prac – liczą się względy ideologiczne i polityczne, a czasem, jak to w Polsce bywa, prywatne relacje i znajomości. Za artykuł opublikowany w niewątpliwie najpoważniejszym czasopiśmie prawniczym, jakim jest wydawane przez Komitet Nauk Prawnych PAN „Państwo i Prawo”, uzyskuje się 70 pkt. W wielu lokalnych, ba, prowincjonalnych pismach prawniczych, wydawanych przez instytucje kościelne lub inne bliskie PiS, za byle artykuł można otrzymać 100, a nawet 140 pkt. Suma zdobytych punktów brana jest pod uwagę nie tylko przy awansach naukowych, ale również przy tzw. parametryzacji uczelni, która z kolei wiąże się z uprawnieniami do nadawania stopni doktora lub doktora habilitowanego, a także z wysokością dotacji na badania naukowe. Jeśli jakieś badania i ich wyniki nie podobają się władzy (jak ostatnio badania nad postawami polskiego społeczeństwa wobec Holokaustu), minister po prostu, bez żadnej żenady, obcina dotację całemu instytutowi.

Tak jak w czasach stalinowskich utworzono jako konkurencję dla wydziałów prawa konserwatywnych zdaniem władzy uniwersytetów Szkołę Duracza (Centralną Szkołę Prawniczą im. Teodora Duracza), która miała kształcić „słusznych prawników”, teraz taką rolę ma odgrywać Szkoła Wyższa Wymiaru Sprawiedliwości, która ma, jak można przeczytać na jej stronie internetowej, „oprócz kształcenia funkcjonariuszy Służby Więziennej (…) kształcić przyszłe kadry organów wymiaru sprawiedliwości”.

Rzecz w tym, że elity tak po prostu wymienić się nie da. Jak pokazuje historia, każda taka próba zawsze kończy się tak samo. Elitę zastąpić można co najwyżej pseudoelitą. Zrozumieli to nawet komuniści. Po latach stalinowskich, w których z uniwersyteckich katedr usunięto wielu wybitnych uczonych, do których władza nie miała zaufania, wszyscy oni powrócili na uniwersytety. Wspomnianą Szkołę Duracza zlikwidowano zaraz po śmierci Stalina.

Drugi zaś raz w PRL, po wydarzeniach marcowych 1968 r., próbowano starą kadrę profesorską rozwodnić, tworząc instytucję tzw. docentów marcowych, na które to stanowiska powoływano ludzi bez habilitacji, za to cieszących się zaufaniem partii. Efektu nie osiągnięto. „Docenci marcowi”, mający wszystkie w zasadzie uprawnienia profesorów, nie tylko nie zdominowali środowiska naukowego, ale nawet nie uzyskali w nim większego wpływu. Byli za to przedmiotem drwin i niezliczonych dowcipów. Mówiło się np. tak: „Co trzeba zrobić, aby zostać docentem marcowym? Trzeba wydać jeden skrypt i dwóch kolegów”. Do ulubionych rozrywek niektórych moich kolegów z ówczesnego wydziału prawa należało dzwonienie w środku nocy do jednego z takich docentów z pytaniem: „Władek! Piszesz co?”. Dziś uznano by to za stalking i zrobiono im sprawę karną.

Ze wspomnianego docenta Władka naigrawali się też studenci. Gdy w czasie remontu budynku wydziału prawa na ścianie wisiał jakiś odkuty spod tynku kabel, dopisali: „Przewód habilitacyjny…” – tu padało nazwisko Władka, które przemilczę.

Dziś sprawa jest poważniejsza. Uczeni z nominacji nowej władzy, beneficjenci punktów i dotacji, oraz ich uczelnie zaczęli już produkować nowych doktorów i doktorów habilitowanych. To oni będą pisać opinie i ekspertyzy dla władz, programy nauczania, podręczniki dla uczniów i studentów. Psucie nauki odbywa się w postępie geometrycznym. I szczerze mówiąc, nie bardzo widzę wolę środowisk naukowych, aby podjąć jakąś próbę przeciwdziałania temu procesowi. Coraz powszechniejsze są postawy rezygnacji i narzekania, ale niestety tylko we własnym wąskim gronie.

Wydanie: 2023, 32/2023

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy