Tag "przyroda"
Zielona strona mocy
Do dobrego życia w mieście potrzebujemy szpalerów drzew, ale też przypadkowych krzaków i chwastów
My, miastowi, chcemy widzieć drzewa za oknem, słyszeć śpiew ptaków w ich koronach, mieć gdzie wyjść z psem na spacer i móc nacieszyć oko kwietną rabatą na skwerku. Lubimy łąki kwietne, pergole, skalniaki i zielone fasady. Część z nas jest nawet świadoma tego, że w upalny dzień w cieniu drzew jest o 6 st. chłodniej i że zieleń w naszym otoczeniu to nie tylko dom dla wielu tysięcy gatunków istot nieludzkich, ale to także lepsza jakość powietrza, naturalne panele akustyczne, naturalne regulatory wilgoci w gruncie czy zapory przeciwpyłowe. (…)
Jednak mimo tej teoretycznie powszechnej wiedzy na temat dobroczynnego działania roślin w naszym otoczeniu zachowujemy się jak twórcy bonsai (przepiękna japońska sztuka ogrodnictwa w mikroskali), dopuszczając ją tylko w wydaniu przez nas zaakceptowanym, czyli: drzewa – tak, pod warunkiem że nie zabierają nam miejsc parkingowych dla naszych ukochanych samochodów, ptaki – tak, pod warunkiem że nie zanieczyszczają odchodami naszych ukochanych samochodów. (…).
Do dobrego, zdrowego życia w mieście potrzebujemy jego zielonych płuc: szpalerów drzew, zielonych skwerów, a nawet przypadkowych krzaków, chwastów i butwiejących liści. I mamy wiele przykładów metropolii, których zielone rozwiązania możemy naśladować. Miasta, uznawane za najlepsze do życia, zapraszają mieszkańców do licznych parków i ogrodów miejskich, a także na bulwary, zielone dachy czy nawet na ścieżki przyrodnicze, spełniające nie tylko funkcje rekreacyjne, ale i edukacyjne.
Do najbardziej zielonych miast na Starym Kontynencie zalicza się Wiedeń, którego ponad połowę powierzchni zajmują tereny zielone: piękne parki, ogrody i lasy miejskie. Zielony vibe ma także Oslo, otoczone lasami i fiordami, z doskonałym dostępem do przyrody. Lublana – zielona stolica Europy 2016 – słynie z rozbudowanej sieci ścieżek rowerowych i pieszych oraz zjawiskowych nadrzecznych terenów spacerowych, harmonijnie łączących przyrodę z życiem miejskim. Nie mniej popularne są Kopenhaga – miasto zielonych skwerów i nadrzecznych promenad, przyjazne rowerzystom i pieszym oraz Helsinki – stolica otoczona lasami i archipelagiem wysp, z pięknymi parkami i ogrodami botanicznymi. Uniwersyteckie miasto Växjö (Szwecja), znane z ambitnych celów w zakresie zrównoważonego rozwoju i ekologii, nie bez przyczyny otrzymało tytuł „Najzieleńszego Miasta w Europie” – połowa jego powierzchni jest pokryta lasem. To także pierwsze nowoczesne miasto, w którym niemal 50% nowych budynków komunalnych zostało wykonanych… z drewna.
W wielu krajach wdrażane są badania wokół wykorzystania dźwięków natury, takich jak szum płynącej wody, do zagłuszania miejskiego hałasu, np. rozmów czy zgiełku ulicy. Dowiedziono już, że maskowanie dźwięków wpływa na uczucie ulgi akustycznej. Dobrym przykładem jest tu Paley Park w Nowym Jorku, który w elegancki sposób rozwiązuje problem braku dostępu do zieleni i hałasu w miejskiej dżungli. W 1967 roku pustą działkę na Manhattanie przekształcono w niewielki park publiczny (tzw. park kieszonkowy). W tym przypadku przestrzeń została zaprojektowana przez studio Zion & Breen tak, aby hałas ulicy był zagłuszany przez szum wody z wodospadu na drugim końcu działki. Co więcej, wolno stojące krzesła pozwalają zbliżyć się do wodospadu i dowolnie regulować poziom słyszalnego hałasu, w sposób naturalny sprzyjają też interakcjom społecznym. (…)
Na architektoniczne salony na trwałe wprowadziła roślinność biofilia. Za pioniera i głównego propagatora tego podejścia uważa się Edwarda O. Wilsona. Ten amerykański biolog i myśliciel w 1984 r. opublikował pracę „Biophilia”, w której zdefiniował to pojęcie jako wrodzoną
Fragmenty książki Joanny Jurgi Hotel Ziemia. Żyć i mieszkać dobrze, Powergraph, Warszawa 2025
Puszcza Warszawa
Mieszkałem w centrum Warszawy prawie dekadę, dla człowieka dziczy to było wyzwanie, to jakbym aerofobię chciał przełamać lotem do Nowej Zelandii. Los sobie ze mnie – żarliwego i nieprzejednanego wroga wielkomiejskości – okrutnie zadrwił. Wżeniłem się w Warszawę. Wyprowadzałem się na wieś, a wylądowałem na Wiejskiej. Spokojnie, nie popadajmy w pułapki metonimii – wylądowałem jak najbezczelniej jako cywil, w części szlachetniejszej niźli sektor parlamentarny. Przez terytorium sejmowe przemykałem jedynie skrótem w stronę Myśliwieckiej, dopóki nie został zamknięty dla postronnych. Pasaż między Sejmem i Senatem podobał mi się nie tylko architektonicznie, ale ze względu na tę swoją otwartość. Posłowie ćmili sobie papieroski przed budynkiem sejmowym, obgadywali jakieś sprawy wagi państwowej na świeżym powietrzu, a każdy człowiek bez właściwości mógł przechodzić mimo i zachwycać swój chłopski rozum transparentnością polityki. BOR-owców nie było wokół wcale albo byli bardzo dyskretni, bo choć mój krótkowzroczny kundel na długiej smyczy gotów był pomylić nogawkę poselską z drzewkiem, mury sejmowe zaś wyjątkowo gęsto opatrywał psimi postami na piss-booku – nigdy nikt mi wstrętów nie czynił. Kiedyś politycy czuli się bezpiecznie, widocznie nie mieli nic na sumieniu, bo rządzili zamiast knuć.
A potem przyszło PiS i zanim zaczęło demolować państwo prawa, już wiedziałem, że będzie źle, bo Kuchciński od razu nakazał zamknąć tereny sejmowe dla ludności. Odgradzanie jest zaraźliwe, potem zaczęła się epidemia płotów, nowych grodzeń – jakby z Wiejskiej chcieli zrobić przedłużenie Nowogrodzkiej. W tym samym czasie po drugiej stronie ulicy zaczęło przyrastać wielkie gmaszysko nowego hotelu sejmowego, przez co zupełnie mi się odechciało chodzić z psem na Jazdów, bo trzeba teraz omijać łukiem plac budowy. Ukradli mi najbliższy skwerek na psie kupki i zrobili z tej
Obcy są wśród nas
Inwazyjne gatunki obce zwierząt tak już mają, że często wyglądają uroczo. Przynajmniej na początku
Chociaż w przeciwieństwie do pewnego agenta sprzed kilku dekad wcale nie chcę w to uwierzyć, to inwazyjne gatunki obce przyczyniły się do wyeliminowania niezliczonych zagrożonych gatunków rodzimych. Przede wszystkim przez drapieżnictwo i roznoszenie pasożytów oraz patogenów niebezpiecznych chorób. Tylko my, ludzie, jako gatunek jesteśmy w tym bardziej skuteczni, ale u nas nie nazywa się tego inwazyjnością, tylko odkryciami geograficznymi, demokracją albo all inclusive. (…)
Inwazyjne gatunki obce tak już mają, że często wyglądają uroczo. Przynajmniej na początku, zanim dzieci podrosną, a rodzice uznają, że przecież żółwikowi będzie dobrze w osiedlowym stawie (jeżeli miał szczęście) albo w kanalizacji. (…)
Wśród inwazyjnych gatunków obcych zwierząt przodują te, które da się trzymać w akwarium. Z jakiegoś powodu ludzie uważają, że mały żółwik albo ślimaczek nie poczynią w środowisku naturalnym takich spustoszeń jak choćby tygrys albo hipopotam. No, może poza mieszkańcami Kolumbii, którym na pamiątkę po Escobarze zostały najbardziej zagubione hipopotamy świata. Szczerze mówiąc, ja bym już wolał tygrysa od żółwi. Przynajmniej w wiadomościach pokazywaliby coś mniej potwornego niż zwykle. Niestety, dużo bardziej prawdopodobne niż to, że wielki kot zje nam sąsiada, jest to, że rumiane żółwie przetrzebią lokalną populację traszki i zrobią nieuczciwą konkurencję naszemu błotniakowi. (…)
Nie wszystkie zasługi w roznoszeniu gatunków inwazyjnych możemy przypisać naszemu świadomemu działaniu. Część, i to prawdopodobnie większą, rozwlekliśmy niechcący. Jednym z głównych sposobów, w jaki gatunki inwazyjne zwiedzają świat, są wody balastowe statków oraz zewnętrzne części ich kadłubów. To w ten sposób z USA do Europy dotarły raki pręgowane. I to właśnie wielkie odkrycia geograficzne zapoczątkowały jedną z największych inwazji w dziejach świata. Przyczyniły się również do rozwleczenia obcych gatunków zwierząt i roślin.
Według niektórych szacunków szkody czynione przez gatunki inwazyjne są nawet większe niż te powodowane przez zanieczyszczenie środowiska. W sumie nic dziwnego – środowisko w końcu samo się nie zanieczyści. (…) Wiele z inwazyjnych zwierząt jest samodzielnych, szczególnie teraz, kiedy luty jest nowym marcem itd. – aż do czerwca, który w centrum miasta stanowi przedsionek piekła zamaskowany pod postacią połowy hektara taniego granitu z Azji.
W opozycji do gatunków obcych znajdują się gatunki autochtoniczne, czyli rodzime. Gatunki rodzime to nasi zwierzęcy ziomeczkowie, fauna z sąsiedztwa, krewni i znajomi królika. Nie oznacza to, oczywiście, że jeżeli nadarzy się okazja, to nie upitolą nas w końcówkę człowieka. Oznacza natomiast, że są u siebie – i trzeba to uszanować. No więc takimi gatunkami rodzimymi w Polsce są np. żubr, bóbr, łoś, lis, wilk, kuna, koń, wydra, ryjówka, zając i szakal złocisty. Obecność szakala w tej wyliczance jest całkowicie naturalna i wynika z tego, że gatunki, które sobie do nas same przykopytkowały, bo im się np. habitat rozciągnął z powodu gorąca, są traktowane jako rodzime. Podsumowując – jeżeli samo przylezie, to swojak, jeżeli przyniesiemy w kieszeni albo na podeszwie buta, to obcy.
Tłuszczur
piżmak/piżmoszczur
Piżmoszczur albo piżmak, jak kto woli, to taki podrabiany bóbr z Ameryki, który tak naprawdę jest w sumie chomikiem. Swoją nazwę zawdzięcza urodzie oraz temu, że samcowi podczas rui śmierdzi z bebecha. Piżmoszczura pokrywa tłuste, błyszczące futerko, które sterczy mu na wszystkie strony, jakby przed chwilą wyszedł z kąpieli. Prawdopodobnie tak właśnie było, bo drań uwielbia środowisko wodne. Gdyby to od niego zależało, całymi dniami siedziałby w wodzie albo obok niej i wcinał tatarak.
Dom piżmoszczura to szereg korytarzy z wejściem pod wodą, wydrążony nad brzegiem jakiegoś zbiornika. Tuż obok siebie podobnych tuneli może być kilka – i wtedy mamy do czynienia z kolonią oraz zamachem na polską architekturę wodną. Piżmoszczur być może wygląda jak chomik, który wpadł do słoja z melasą, ale wcale nie jest taki słodki. Przede wszystkim ze względu na zwyczaje mieszkaniowe. Gość lubi drążyć dziury w brzegach rzek, groblach i tamach. Nie przejmuje się zbytnio, że człowiek uregulował brzegi, a teraz on robi z nich ser szwajcarski. To, czy zawsze regulowaliśmy słusznie, to już jest inna sprawa i nie potrzebujemy żadnego importowanego niby-bobra, żeby nam błędy wytykał.
Zimą piżmoszczur obiera inną strategię budowlaną. W pocie piżmaka zbiera łodygi trzcin sitowia i inne wodne chabazie i buduje z nich chatkę, która wyglądem przypomina brzydki brązowo-zielony kopiec, ale i tak jest lepsza niż to, co ludzie
Fragmenty książki Marka Maruszczaka Głupie zwierzęta Polski i jak je znaleźć, Znak Koncept, Kraków 2025
Jeszcze w zielone gramy
Czyli miłość dojrzała
Marta Dzido – pisarka i reżyserka, autorka zbioru opowiadań „Babie lato”
Po „Sezonie na truskawki” i „Frajdzie” czas na jeżyny, dynie, cierpkie winogrona? Na „Babie lato”?
– Po opowieści o wiośnie kobiecości, gdy ta kiełkuje, czas na jesień, tę wczesną jesień, gdy życie ma dojrzały smak. „Babie lato” to książka, która nie narodziłaby się w 25-letniej dziewczynie. Tamta dziewczyna napisała „Małża”. Także kobieta przed czterdziestką, która napisała „Frajdę” – opowieść o ludziach, którym wciąż wydaje się, że są nieśmiertelni – nie nosi w sobie „Babiego lata”. Ta opowieść musiała poczekać, dojrzeć. Wymagała ode mnie przejścia w kolejny etap, w którym jest miejsce na akceptację przemijania, starzenia się, zrozumienia kruchości bytu. Pisałam „Babie lato” w czasie pandemii, zaraz po niej i w momencie wojny tuż obok, gdy poczucie kresu, śmierci stało się jeszcze mocniejsze. Pandemia i wojna to doświadczenia formacyjne dla naszego pokolenia. Wielu osobom bardzo zmieniły myślenie. W tym czasie odeszło kilka bliskich mi osób. Sama byłam chora na dziwne choroby, doświadczyłam przykrych stanów i lęków.
Ale zostałaś także babcią, weszłaś w nową kobiecą rolę.
– Tak, pojawiła się osoba, która mówi do mnie: babciu. Zaczęłam uczyć się tej nowej roli, żonglować słowem babcia, baba, słowem, które obrosło wieloma stereotypami i budzi konkretne skojarzenia, stąd „Babie lato”. Wychowałam córkę, która ma teraz córkę, a ja jestem babcią. Czuję, że przechodzę w stan, w którym nic nie muszę. Z niewiasty staję się wiedźmą, czyli tą, która wie.
Czy można być wiedźmą, tą, która wie, bez doświadczenia bycia matką?
– Można, można dojść do tego innymi drogami. Nie musisz mieć doświadczenia macierzyństwa, by być dojrzałą, świadomą kobietą. Możesz rodzić metaforycznie, np. dając światu swoją twórczość. Możesz dawać wsparcie innym, uprawiać siostrzeństwo, dzielić się doświadczeniem. Kobiecość to przecież też rozwój duchowy, tworzenie wspólnoty, do której nie są niezbędne więzy krwi. Żyjąc, nadpisujesz różne formy kobiecości, jesteś więc i dziewczynką, i młodą kobietą, i dojrzałą panią. Możesz być wszystkimi naraz. Zrozumiałam to, pisząc „Babie lato”. Wchodząc w kolejne etapy, wcale nie rozstałam się z poprzednimi wersjami siebie. Tamta dziewczynka, którą dawniej byłam, wciąż jest we mnie. To tak jak z drzewem, gdy patrzysz w przekroju na pień, widzisz słoje. Podobnie jest ze mną – obrastam w warstwy.
Czyli nie ma żadnej grubej kreski?
– Jest taka pierwotna figura bogini uosabiającej kobiecość, składa się z trzech postaci: młodej dziewczyny, dojrzałej kobiety i staruszki. Ja identyfikuję się z tą świętą trójcą jak najbardziej. Ale oczywiście każdy ma swój sposób przeżywania tych etapów i nie jest moją rolą mówienie, że coś jest tylko dla młodej dziewczyny, a coś tylko dla staruszki. Zresztą u mnie to zawsze było płynne, bo zostałam mamą bardzo wcześnie, mając 19 lat, a babcią już wieku 41 lat. Bardzo możliwe, że zostanę i prababcią. Kolejne etapy mojego życia następowały szybko po sobie, więc siłą rzeczy musiałam dojrzeć. Dało mi to jednak ogromną siłę. Pierwsze książki pisałam, wykradając czas pomiędzy obowiązkami domowymi i opieką nad dzieckiem a studiowaniem, które jeszcze musiałam łączyć z pracą, by się utrzymać. To mnie zbudowało jako pisarkę i jako kobietę.
Dziś pisanie książki jest projektem, życie jest projektem, wszystko zapisane i zaplanowane. „Baby, oto moja tajemnica wiary, wielka jest, wreszcie umiem latać”. Tak piszesz w książce. Czujesz się wolna?
– Zawsze miałam apetyt na życie, dużo robiłam, by nie dać się stłamsić, wtłoczyć w ramy. Wiele rzeczy mnie fascynowało, ciekawiło, pielęgnowałam swoje marzenia, starałam się je realizować. Dalej chcę żyć pełnią życia, ale nie skupiam się na tym, że coś muszę. Dlatego „Babie lato” można odczytywać jako opowieść o wyzwoleniu. Rób to, czego pragniesz, nie rozmieniaj się na drobne.
Owocowy zawrót głowy
O życiu, miłości, podstępach, przyjaźniach i nienawiści muszek owocówek.
Wywilżna karłowata – Drosophila melanogaster
Rozmiar: ok. 2 mm
Zawód: grzybiarz
Występowanie: wszędzie tam, gdzie owoce leżą zbyt długo
Istnieje bardzo wiele muszek, ale muszki owocówki zna każdy! Jesienią stają się bardzo natrętne, a półki w warzywniakach nieraz dosłownie się od nich uginają, co potrafi skutecznie zniechęcić do zakupów. Jak się jednak okazuje, te niepozorne owady, które były pierwszymi zwierzętami wysłanymi w kosmos, żyją w sieci zależności i namiętności godnych brazylijskiej telenoweli. Muszki bowiem przepadają nie tyle za samymi owocami, ile za rosnącymi na nich grzybami, z którymi łączy je ścisła koleżeńska więź. Ich spokój często jednak podstępnie burzą inne grzyby oraz wrogie im owady, piętrzą się więc problemy, które muszki próbują rozwiązać… topiąc je w alkoholu!
Model na medal.
Muszkami owocówkami powszechnie nazywa się różne gatunki drobnych muchówek, w Polsce zaś przez to pojęcie najczęściej rozumiemy pospolitą wywilżnę karłowatą, czyli Drosophila melanogaster – tę, którą jako pierwsze zwierzę wyprawiliśmy w kosmos. Tak, w 1947 r., czyli 10 lat przed tym, jak Sowieci na pokładzie statku powietrznego Sputnik 2 wysłali na śmiertelną misję słynną Łajkę, muszki owocówki podczas suborbitalnego lotu opuściły na chwilę Ziemię, po czym całe i zdrowe wylądowały na niej z powrotem. Robią to zresztą do dziś, bo jako interesujące obiekty badawcze stanowią właściwie część stałej załogi Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Wywilżna, m.in. ze względu na łatwość hodowli i krzyżowania oraz dużą zmienność genetyczną, służy nam jako tzw. organizm modelowy, podobnie zresztą jak pewne jednokomórkowe grzyby – Saccharomyces cerevisiae – czyli drożdże wykorzystywane w piekarnictwie, winiarstwie czy piwowarstwie. I to właśnie z nimi (oraz niektórymi innymi „dzikimi” drożdżami) łączy muszki owocówki szczególna więź!
Las od kuchni
Pyłek sosnowy zwiększa libido, a z pieprznika jadalnego można zrobić nalewkę Stare lasy iglaste występują przede wszystkim na ziemiach bielicowych w klimacie umiarkowanym. W Polsce dominują w nich różne gatunki sosen, modrzewi i świerków. Można w nich również spotkać drzewa liściaste: jarząb pospolity, osikę czy brzozę. Runo leśne obfituje w owoce leśne i wrzos zwyczajny, a na terenach podmokłych napotkamy bagno zwyczajne czy borówkę bagienną. Najczęściej spotykanym drzewem w lesie iglastym jest sosna, która zajmuje aż 58%
Uśmiech losu jest zawsze szczerbaty
Warto czerpać z bogactwa kulturowego ludzi, którzy trochę od nas się różnią Andrzej Jakimowski – reżyser filmu „Uśmiech losu” Podobno coraz trudniej zastać pana w Warszawie. – Rzeczywiście, mieszkam na dalekiej wsi w Przesmyku Suwalskim. Blisko rosyjskiej granicy, pod Gołdapią. W cieniu iskanderów, że tak powiem. Zakochałem się w tamtych rejonach, kiedy robiłem „Zmruż oczy”, i tak zostało. Do Warszawy przyjeżdżam załatwiać różne sprawy. W równym stopniu, co warszawiakiem, czuję się mieszkańcem Warmii i Mazur, a właściwie Wzgórz
Między polami
Miedze to wyróżnik naszego krajobrazu Miedze dzieliły i dzielą włości, pozornie otwarte, ale często trudniejsze do przekroczenia niż najlepiej strzeżone granice. Były i są przedmiotem waśni, ciągnących się latami procesów sądowych, podstępnego podorywania i wrogiego zaorywania, pokoleniami ciągnących się konfliktów sąsiedzkich. Szatkują pola, tworząc mniej lub bardziej regularne figury geometryczne, doskonale widoczne nie tylko z okien pociągu, ale również z wysoko przelatujących samolotów, a nawet z satelitów. Miedze stanowią wyróżnik naszego polskiego krajobrazu, w żadnym
Hodując własnego wroga
Większość ekspansywnych roślin przybyła do nas na skutek świadomej decyzji ludzi, którzy chcieli upiększyć otoczenie Jesień jest piękna; truizm powtarzany od setek lat. Można nie lubić gorącego lata, niektórzy z utęsknieniem czekają na koniec zimy, ale rzadko spotykamy się z krytyką jesieni, zwłaszcza tej złotej, słonecznej, o koronach drzew inkrustowanych owocami, z czekoladą kasztanów wyzierającą ze spękań kolczastych owoców kasztanowców. Pozytywnie nastrajają grzybobrania, rumieniące się jabłka, nostalgiczne, kolorowe krajobrazy. Przejechałem ostatnio kilka tysięcy
Co ma grzyb do płetwala błękitnego
W świecie porostów i grzybów Pełno ich, a jakoby niczego nie było Jest ich na świecie ok. 17 tys. gatunków. Są prawie wszędzie: rosną na ziemi i na korze drzew, na kamykach, kamieniach, głazach i ścianach skalnych w górach, na strzechach, dachówkach, ścianach domów, betonowych słupach i słupkach, na… Zdecydowanie prościej i krócej byłoby powiedzieć, gdzie ich nie ma: nie spotkamy ich w wodach, z wyjątkiem kamieni w bystro płynących potokach, nie ma ich także na ziemi na polach uprawnych oraz na świeżych i wilgotnych łąkach. Niektóre









