Tag "psychologia społeczna"

Powrót na stronę główną
Kraj Wywiady

Trauma wojny

Wszędzie otacza nas przeszłość wojenna.

Dr hab. Michał Bilewicz – psycholog społeczny, socjolog, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego. Kierownik Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW. Autor książki „Traumaland. Polacy w cieniu przeszłości”.

Mówi się, że Polską rządzą dwie trumny: Dmowskiego i Piłsudskiego, a pan stawia tezę, że kierują nami ofiary liczone w milionach, głównie z okresu II wojny światowej. Czy rzeczywiście 80 lat po wojnie na Polakach tak mocno odciska się trauma wojenna?
– Tak i mają ją zakodowaną nie tylko przez same doświadczenia czy opowieści rodzinne, przekazywane przez pokolenia, ale też przez kulturę: filmy, seriale, literaturę i cały proces nauczania. Przeszłość wojenna wszędzie nas otacza. Nawet genetycy twierdzą, że zmiany epigenetyczne, które powodują naszą nadwrażliwość na pewne sytuacje, wynikają z doświadczeń naszych przodków, z traumy historycznej.

Jakie są najważniejsze przejawy tej traumy?
– Różnego rodzaju lęki, teorie spiskowe, myślenie o obcych bardziej jako zagrażających nam niż jako o potencjalnych partnerach. To nadwrażliwość na pewne sytuacje polityczne i nieufność do instytucji państwa, samorządów, wreszcie funkcjonowanie, jakby tych władz nie było.

W książce pisze pan, że jesteśmy, obok Grecji, najbardziej nieufnym społeczeństwem w Europie i że 29% badanych Polaków odczuwa traumę przeszłości. To dużo?
– Bardzo dużo! Generalnie przyjmuje się, że PTSD, czyli zespół stresu pourazowego, dotyka 10-15% osób doświadczających traumy, choćby wśród Amerykanów po Wietnamie czy Francuzów po wojnach kolonialnych. U nas te wskaźniki są zdecydowanie wyższe. A trauma nie dotyczy przecież tylko wojny. Wśród powodzian na Dolnym Śląsku rok po powodzi stulecia z 1997 r. aż 40% ludzi doświadczało PTSD, czyli nie było w stanie wrócić do normalnego funkcjonowania.

Czy szeroko rozumiana polityka historyczna – to, co robi chociażby Instytut Pamięci Narodowej – umacnia w Polakach traumę historyczną?
– Oczywiście. Dokłada swoje edukacja szkolna, która jest przesycona traumą. W czasach rządów Zjednoczonej Prawicy wzrosła liczba godzin szkolnych poświęconych nauczaniu historii, szczególnie historii najnowszej. Nawet przedmiot wiedza o społeczeństwie zastąpiono przedmiotem historia i teraźniejszość, który był swoistą dorzutką do nauczania historii najnowszej. Jeżeli przyjrzymy się programom nauczania, to największy nacisk kładzie się na te epizody historii, które dotyczą właśnie traumy. Momenty, gdy Polacy doświadczyli strasznych zbrodni.

W ramach polityki historycznej za poparciem polityków Zjednoczonej Prawicy szły i nadal idą konkretne działania: dofinansowywanie konkretnych produkcji filmowych, choćby filmów poświęconych rtm. Pileckiemu czy „żołnierzom wyklętym”. Do postaci, które są związane z dramatycznymi historiami, dochodzą działania ruchów rekonstrukcyjnych. W książce opisuję zupełnie kuriozalne sytuacje, takie jak inscenizacja likwidacji getta w Będzinie, na potrzeby której dzieci przebierają się za ofiary Holokaustu, albo inscenizacje rozstrzeliwania, egzekucji, rzezi wołyńskich. Rekonstrukcje odległych wydarzeń, choćby bitwy pod Grunwaldem, nagle – celowo – zamieniono w rekonstrukcję traumy.

Czym to będzie skutkowało? Jakie da efekty?
– Ciągle niewiele o tym wiemy, ale pewną szczątkową wiedzę już mamy. Jakiś czas temu wspólnie z Adrianem Wójcikiem prowadziliśmy badania wśród młodzieży z małopolskich szkół, która odwiedziła obóz Auschwitz-Birkenau. Mieliśmy możliwość zbadania młodych ludzi przed tą wizytą, bezpośrednio po niej i miesiąc później. Dostrzegliśmy, że 15% ma objawy typowe dla PTSD. Zupełnie nieprzygotowanych licealistów wpuszczamy do obozu, gdzie patrzą na stosy warkoczy, butów, walizek, po czym jeszcze tego samego dnia jadą do kopalni w Wieliczce, do Krakowa. Ten Oświęcim traktowany jest jako kolejny etap na trasie wycieczki szkolnej. Uczeń, który się wychowuje w Holandii czy w Hiszpanii, takich doświadczeń nie ma. Polska jest w pewien sposób specyficzna, kiedy się patrzy na naszą traumę historyczną. Dlatego staram się przekonywać, żebyśmy byli bardziej wyrozumiali wobec skutków naszej przeszłości, co nie oznacza, że nie widzę, jak nasza polityka historyczna karmi się wydarzeniami z dziejów najnowszych. Wyzyskuje je, świadomie eksponując pewne konkretne opowieści o przeszłości, które zwiększają naszą traumę.

Politycy to wiedzą. Szczególnie politycy prawicy ją wykorzystują, by zwiększyć poparcie dla swoich formacji.
– Znaczna część „Traumalandu” o tym traktuje, jest analizą tego, jak traumę wykorzystuje się w życiu politycznym. Jak rozedrganiem polskiego społeczeństwa, wynikającym z historii, można się posłużyć do podbicia swoich słupków wyborczych. Straumatyzowane społeczeństwa są bardzo podatne na różne lęki i na to, co socjolodzy nazywają panikami moralnymi. Społeczności, które doświadczyły bardzo wysokiej śmiertelności dzieci czy przemocy seksualnej w czasie wojen lub okupacji, są łatwe do pobudzenia informacją, że gdzieś zabito jakieś dziecko albo jacyś ludzie zagrażają naszym kobietom. Przypominam, że PiS w 2015 r. wystarczyło głosić: tabuny uchodźców przekroczą nasze granice, będą gwałcić, mordować i zagrażać naszym dzieciom i kobietom. Pisowcy mówili to, kiedy Polacy nie mieli tak wielu kontaktów z Arabami czy ludźmi z Afryki Subsaharyjskiej i kiedy do Polski żadni uchodźcy nie trafiali. Mimo to rozpętana została kampania przeciwko tym ludziom. A jednocześnie nie protestowano, gdy wcześniej trafiło do nas 70-80 tys. uchodźców muzułmańskich z Czeczenii. Umiejętnie wykorzystywana trauma w kampanii wyborczej wyniosła PiS do władzy.

Czy łatwiej jest rządzić straumatyzowanym społeczeństwem, gdy już się władzę zdobyło?
– Rządzić jest o wiele trudniej, niż wykorzystywać traumę historyczną do zdobycia władzy. Bardzo łatwo zmobilizować do poparcia wyborczego, ale rządzić jest bardzo trudno z powodu, o którym już mówiłem – ponieważ narody straumatyzowane nie ufają władzy i politykom, a jednocześnie nie są posłuszne. Widzieliśmy to w czasie epidemii koronawirusa. Władze zalecały Polakom noszenie maseczek, utrzymywanie dystansu, szczepienie się. W pierwszych miesiącach epidemii psycholodzy przebadali 19 państw i analizowali, czy ludzie stosują się do wszystkich zaleceń służb sanitarnych. I co się okazało? Polska była na szarym końcu, m.in. dlatego, że nasze społeczeństwo jest nieufne w stosunku do władzy.

p.dybicz@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Od Sierpnia do Czerwca

Norman Davies: Jaruzelski prowadził politykę Gorbaczowa na co najmniej trzy lata przed tym, zanim zaczął ją uprawiać Gorbaczow.

Prof. Janusz Reykowski – zajmuje się psychologią społeczną i polityczną. W latach 1980-2002 dyrektor Instytutu Psychologii PAN. Współzałożyciel Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Od grudnia 1988 r. do stycznia 1990 r. członek Biura Politycznego KC PZPR. W czasie obrad Okrągłego Stołu współprzewodniczący (z Bronisławem Geremkiem) zespołu ds. reform politycznych.

Fenomenem jest szybkość, z jaką Solidarność zorganizowała się w sierpniu 1980 r. Jakby ktoś podpalił suchą słomę. Przecież ludzie dobrze wspominali Gierka, a zbuntowali się przeciw niemu.
– Punktem zwrotnym była podwyżka w 1976 r., która bardzo nadwątliła obraz Gierka. A lata 1978-1979 to był już czas gwałtownego pogarszania się sytuacji gospodarczej. Miało to swoje przyczyny związane ze spłatą długów, sytuacja ekonomiczna była zła, ekipa, która rządziła w tamtym czasie, kiepsko sobie radziła. Pamiętam, że ktoś ze Sztabu Generalnego poprosił mnie o wykład dla wyższych oficerów na temat zadowolenia i niezadowolenia w organizacji. Wykład był z psychologii, ale jego tematyką niedwuznacznie odnosiłem się do zjawiska niezadowolenia w polskim społeczeństwie. Zostało to dobrze przyjęte. Miałem poczucie, że nawet w takich sektorach państwa panowało niezadowolenie z tego, w co system Gierka się przemienił.

Sierpień – ludzie uwierzyli, że mogą

I zwykłe niezadowolenie przekształciło się w taki bunt?
– Socjolog Jacek Kurczewski napisał swego czasu artykuł, w którym stwierdzał, że w okresie od roku 1945 do lat 70. nastąpiła daleko idąca zmiana poziomu wykształcenia polskiego społeczeństwa. Pojawiła się kategoria społeczna, którą wtedy nazwał klasą średnią. Socjolodzy mogli się spierać, czy można ją tak nazywać, czy nie, w każdym razie pojawiła się klasa ludzi, którzy już inaczej patrzą na świat i inaczej odnoszą się do autorytarnego systemu władzy. Pojawiły u nich aspiracje do podmiotowości politycznej.

Zdarzyło się także co innego, co wywarło wielki wpływ na nastroje społeczeństwa: wybór polskiego papieża i jego pierwsza wizyta w Polsce. Ta wizyta miała szczególne znaczenie. Bo wtedy, po raz pierwszy od ponad 35 lat, wielkie manifestacje zostały zorganizowane nie przez władze, jak dotychczas, ale w wyniku społecznej samoorganizacji.

Kościół miał nad tym patronat, straże organizowane były po parafiach.
– Pilnowano porządku. Setki tysięcy ludzi zebranych w jednym miejscu razem się modliły i śpiewały, musiały odczuwać tę więź, a także wielką moc, która się kryła w ogromnej wspólnocie. To wytworzyło w społeczeństwie poczucie kolektywnej sprawczości, którego znaczenie ujawniło się w sierpniu następnego roku, gdy spontanicznie zaczął się formować ruch Solidarności. I związane z tym poczucie kolektywnej mocy.

Że my możemy?
– Tak, możemy zmienić Polskę. Ruch Solidarności, który wtedy powstał, wytworzył u wielu Polaków poczucie jedności i wspólnego celu, przekonanie, że jesteśmy w stanie razem ten cel osiągnąć. Na jakiś czas zniknęły różnice mogące dzielić Polaków. W trakcie tego wielkiego rewolucyjnego karnawału wydawało się, że Polacy skupieni w Solidarności są jednością i ich cele mogą być wspólnie realizowane. Wszyscy chcieli, „aby Polska była Polską”, ale różnie ją sobie wyobrażali. Wyraźniejsze sygnały tych różnic ujawniły się w trakcie kongresu Solidarności jesienią 1981 r., ale poważne różnice zaczęły dzielić Solidarność dopiero po zwycięskich wyborach i po powstaniu rządu solidarnościowego.

Czy w 1980 r. była szansa na zatrzymanie tego procesu? Czy Gierek mógł coś zrobić, żeby Solidarności nie było? W lipcu, w czerwcu 1980 r.? Gdyby pierwsze strajki zostały szybko opanowane, czy to ugasiłoby pożar, czy jednak Polskę podpaliło?
– Biorąc pod uwagę ówczesną atmosferę, można raczej myśleć, że by podpaliło.

Czyli wyrok został wydany wcześniej i tylko czekaliśmy na finał?
– Słowo wyrok nie jest w tym kontekście najodpowiedniejsze. Musimy pamiętać, że procesy, o których mówimy, są początkiem dramatycznych zmian i reform, których finałem jest przekształcenie Polski w kraj suwerenny i demokratyczny.

Pojawiają się grupy ekstremistów

Kolejną wielką cezurą procesu, który eksplodował w sierpniu 1980 r., był stan wojenny.
– Według jednych był to akt obrony starego systemu i ludzi, którzy „nie chcieli” oddać władzy czy podzielić się nią ze społeczeństwem. Drudzy, w tym ja, uważają, że w końcu 1981 r. sytuacja w Polsce zmierzała do katastrofy. Między innymi dlatego, że elementem radzieckiego nacisku na Polskę były ograniczenia dostaw towarów ważnych dla zaopatrzenia ludności. Ponadto możliwość realnego podzielenia się władzą z Solidarnością w warunkach zdecydowanej wrogości i gróźb ze strony prawie wszystkich krajów tzw. obozu socjalistycznego była nierealna.

Władze w Moskwie uwzględniały dwa warianty. W pewnej chwili uznały, że nie chcą do Polski wejść, bo nie chcą sobie zrujnować stosunków ze światem. Ale będą nadal naciskać. Jednocześnie zakładały, że jeśli dojdzie tu do krwawych rozruchów, to wejdą, żeby „ratować Polskę”. W czerwcu 1981 r. Breżniew napisał to w liście do Komitetu Centralnego PZPR: „Bratniej Polski nie zostawimy w biedzie”. Na pewno by nie zostawili…

Rosjanie mieli dwa plany działania wobec Polski, A i B. Prof. Inessa Jażborowska pisze, że Susłow 11 listopada 1981 r. wygłosił na posiedzeniu KC KPZR tajny referat dotyczący Polski i oba plany zaprezentował. Wariant A: Jaruzelski przeprowadza stan wojenny z powodzeniem, ZSRR nie interweniuje, choć obserwuje. Wariant B: wojska Układu Warszawskiego interweniują, wchodzą do Polski, powołują nowe władze. Czyli Jaruzelski chronił Polskę przed dwoma niebezpieczeństwami – krwawym konfliktem wewnętrznym i obcą interwencją.
– Do tego można dodać pewien szczegół. Niedawno był u mnie Zbigniew Bujak, rozmawialiśmy o przeszłości. Powiedział mi, że chyba jesienią 1981 r. pojawiały się grupy, które zaczęły się zbroić, część planowała zamach na Jaruzelskiego. Bujak twierdził, że jedna grupa przysłała mu wiadomość, że jest gotowa to zrobić. Stanowczo się temu sprzeciwił. Nikt dotychczas na ten temat tak nie mówił!

Nie wiadomo, co to były za grupy. Równie dobrze mogłaby to być jakaś prowokacja albo gra służb specjalnych.
– A ja myślę, że w klimacie politycznym, w którym było coraz więcej agresji, wrogości i zapamiętania pojawianie się takich grup było naturalne. Tak się dzieje w życiu społecznym. Przytoczę przykład. W jednym z wywiadów Bronisław Komorowski opowiedział, że jako licealista z grupą kolegów postanowili dać świadectwo swoim antykomunistycznym przekonaniom i zabić milicjanta. Zdobyli pistolet i wytypowali pewnego funkcjonariusza, którego widywali w określonym miejscu w Warszawie na Woli. W końcu umówili się, że dokonają zamachu następnego dnia. Pech chciał – a raczej szczęśliwy zbieg okoliczności – że w nocy matka kolegi, który przechowywał broń, znalazła ją i wyrzuciła do Wisły. Zamach nie doszedł do skutku. To przykład rodzących się spontanicznie, w pewnym klimacie społecznym, projektów działań mogących mieć tragiczne konsekwencje. Zamiary takie powstają nie tylko w umysłach niedojrzałych chłopców, ale i w umysłach różnej kategorii ekstremistów.

Pojawiają się również grupy ekstremistów.
– I to po obu stronach. Każda mogła doprowadzić do wybuchu. Dlatego ze zdziwieniem myślę o historykach, którzy z przekonaniem twierdzą, że nie groziła nam interwencja, ponieważ nie znaleźli dokumentu na ten temat. Nie zastanawiają się, czy nie groziła nam wojna domowa. Trzeba nie rozumieć ówczesnej sytuacji w kraju, żeby stwierdzać tak stanowczo, że nie było żadnej poważnej groźby zewnętrznej czy wewnętrznej. Śmieszne.

I jeszcze jedno. Podejmując decyzję o wprowadzenie stanu wojennego, gen. Jaruzelski nie miał informacji o postanowieniach Biura Politycznego KPZR. Ale wiedział, co postanawiało ono w przeszłości w podobnych sytuacjach. Miał także informacje o bardzo napiętej sytuacji w kraju, o dużym natężeniu wrogości między Solidarnością a jej przeciwnikami. Co gorsza, wiedział, że na zebraniu władz Solidarności w Radomiu w grudniu 1981 r. doszło do wrogich wobec władz wystąpień, a nawet gróźb. W istniejących okolicznościach był to bardzo groźny sygnał.

Złamane poczucie sprawczości

Dlaczego Solidarność weszła na ścieżkę podkręcania atmosfery?
– Jest to raczej naturalny proces eskalacji, dość typowy dla masowego ruchu rewolucyjno-buntowniczego.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura Wywiady

Filmy dokumentalne zmieniają ludzkie losy

Kiedy jesteśmy z kimś w ekstremalnych momentach, szybko tworzy się więź silniejsza niż inna relacja.

Agnieszka Zwiefka – (ur. w 1978 r.) ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Wrocławskim. Obroniła doktorat w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na tej samej uczelni. Członkini Europejskiej Akademii Filmowej, EWA European Women’s Audiovisual Network i Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Film „Drzewa milczą” zdobył Złotego Lajkonika w Konkursie Polskim i wyróżnienie w Międzynarodowym Konkursie Dokumentalnym na Krakowskim Festiwalu Filmowym. Został też uhonorowany Nagrodą „Beyond the Screen” na DocAviv Film Festiwal w Tel Awiwie.

Dlaczego temat kryzysu na polsko-białoruskiej granicy ucichł na wiele miesięcy? Chodzi o społeczną obojętność, zdystansowanie mediów czy może interesy polityczne?
– Dobrze zdiagnozowałeś wszystkie problemy. Konflikt w Strefie Gazy też zniknął z pierwszych stron gazet. Łatwo uodparniamy się na niewygodne tematy. W przypadku kryzysu na granicy zaważyła jeszcze jedna rzecz. Szybko został wyparty przez wojnę w Ukrainie, bo wsparcie dla napadniętego sąsiada zjednoczyło Polaków. Ocena sytuacji z granicy polsko-białoruskiej wywołuje odwrotny efekt. Właśnie dlatego niewielu dziennikarzy i filmowców chciało zajmować się tym tematem. Społeczna obojętność nie może oczywiście usprawiedliwiać działań polityków. Nowy rząd, który sama wybierałam, bardzo mnie zawiódł, i to na wielu frontach. Reżyser nie może być jak polityk, musi wchodzić i mówić „sprawdzam”. Nie powinno się też przystępować do realizacji dokumentu z gotową tezą, bo wtedy trafimy na mieliznę. Przewagą kina dokumentalnego nad mediami informacyjnymi jest fakt, że można się zatrzymać. Nie trzeba galopować za kolejną wojną, za kolejnym nośnym tematem. Przebywamy z naszymi bohaterami długo i naprawdę próbujemy ich zrozumieć.

Wierzysz w interwencyjną moc kina dokumentalnego, w to, że może zmieniać rzeczywistość?
– Wierzę, że możemy przekonać chociaż kilku ludzi do zmiany zdania. Pokazałam film „Drzewa milczą” dwóm osobom o skrajnie prawicowych poglądach, które twierdziły, że w lesie na granicy są tylko młodzi, agresywni mężczyźni. Ci widzowie płakali przez cały seans i potem przyznali, że rzeczywistość wygląda inaczej. Wierzę też w interwencyjną siłę dokumentu, który wcale nie stara się być interwencyjny, tylko pokazuje konkretną osobę i jej historię. W „Drzewa milczą” anonimowe dane statystyczne zyskują twarz, imię i biografię. Poza tym dokumenty nieraz zmieniają ludzkie losy. Kiedy zrealizowałam film „Królowa ciszy” o Romach z nielegalnego koczowiska, okazało się, że koczowisko nie zostało eksmitowane. A sprawa wydawała się już przesądzona. Dzięki „Drzewa milczą” chcemy zaś doprowadzić do tego, że Runa pójdzie na wymarzone studia prawnicze. Zaczynamy zbiórkę pieniędzy, aby jej to umożliwić.

Gdzie trafiłaś na Runę i jej rodzinę?
– Razem z przyjacielem, operatorem Kacprem Czubakiem, pojechaliśmy na granicę w ciemno. Chcieliśmy zobaczyć sytuację na własne oczy i pomóc. Wzięliśmy kamerę, bo w głowie filmowca zawsze pojawia się myśl „a może coś zmienię”, ale nie mieliśmy presji, by wrócić z gotowym tematem na dokument. Zatrzymaliśmy się w pozarządowym ośrodku dla uchodźców w Białymstoku, który prowadzili ludzie z Fundacji Dialog, pracowaliśmy tam jako wolontariusze. Pewnego dnia przyjechała rodzina Runy. Odebrałam to jako impuls. Wierzę, że w kinie dokumentalnym istnieje coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia. Zaczęliśmy kręcić, kiedy mama Runy jeszcze żyła i nie mieliśmy jasno sprecyzowanej koncepcji filmu. Interesowała mnie przede wszystkim perspektywa nastoletniej uchodźczyni. Obserwując wiele rodzin z Azji Zachodniej, zwłaszcza z Iraku i Iranu, zauważyłam powtarzający się schemat. W ekstremalnych sytuacjach mężczyźni rozpadają się na kawałeczki, a kobiety, w dużej mierze nastoletnie dziewczyny, zaczynają rządzić i biorą odpowiedzialność na swoje barki.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Jak nas psują politycy

Sposób przedstawienia zarzutów wobec PiS nie przekonuje jego zwolenników. Przeciwnie, mobilizuje ich do solidarności.

Prof. Janusz Reykowski – zajmuje się psychologią społeczną i polityczną. W latach 1980-2002 dyrektor Instytutu Psychologii PAN. Współzałożyciel Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Od grudnia 1988 r. do stycznia 1990 r. członek Biura Politycznego KC PZPR. W czasie obrad Okrągłego Stołu współprzewodniczący (z Bronisławem Geremkiem) zespołu ds. reform politycznych.

Mamy sierpień, nie ma tygodnia, byśmy nie słyszeli o kolejnych aferach PiS, które wychodzą na światło dzienne. A PiS ciągle uzyskuje duży stopień poparcia. Dlaczego?
– Powody mogą być różne. Jednym z nich jest chyba brak wypracowanego sposobu i mechanizmów porozumiewania się z obywatelami. Przedstawiania im, co się robi, dlaczego się robi, a także dlaczego się nie robi tego, co miało się robić. Rząd powinien mieć także stały dopływ informacji dotyczącej stanu umysłów obywateli, sposobu widzenia jego polityki i nieporozumień, jakie z tym widzeniem mogą się wiązać. Być może powinien istnieć specjalny sektor, którego zadaniem byłoby całościowo spojrzenie na sferę porozumiewania się z obywatelami.

PiS komunikuje się lepiej?
– Inaczej. Jeśli jest jakiś aktualny problem przedstawiany przez media, np. poważne naruszenia prawa przez pracowników Ministerstwa Sprawiedliwości kierowanego przez ministra Zbigniewa Ziobrę, to PiS szybko przedstawia swoją narrację, która kwestionuje prawdziwość ustaleń i podważa ich legalność. Pyta: macie na to dowody? To oskarżajcie! A jak będzie wyrok sądu, to zobaczymy kto ma rację. A teraz wasze zarzuty są gołosłowne!

Albo na zarzut niezgodnego z prawem użycia środków państwowych na propagandę przedwyborczą PiS Mateusz Morawiecki odpowiada: „Nie robiliśmy nic innego niż to, co robiły inne partie”. To znakomite usprawiedliwienia, które pozwalają im utrzymywać się w przeświadczeniu, że PiS jest w porządku. Bo rzeczywiście żadnych wyroków sądowych nie ma, są tylko oskarżenia prokuratorskie, ale to niczego nie przesądza. Zwolennicy PiS mogą więc pozostawać w przekonaniu, że „nasi mają rację”! A ze strony obozu demokratycznego nie ma na to żadnej racjonalnej odpowiedzi, jest tylko powtarzanie tych samych zarzutów.

Powinno być inaczej?
– Na znaczenie przemyślanej i systematycznej komunikacji między władzą a społeczeństwem wskazują różne przykłady historyczne. Jednym z nich jest prezydent Franklin Delano Roosevelt, który rozpoczynając w Stanach Zjednoczonych gruntowne reformy ekonomiczne i społeczne, wykorzystał nowy w owym czasie instrument masowej komunikacji – radio – do tego, aby regularnie spotykać się z obywatelami, tłumacząc im, co i dlaczego robi. Miał bardzo wielu słuchaczy. To radio okazało się ważnym instrumentem polityki. U nas w mediach często występują różni przedstawiciele obozu demokratycznego, ale można odnieść wrażenie, że ich głównym celem jest dezawuowanie PiS. Przedstawiając długą listę zarzutów i oskarżeń wobec tej partii, liczą zapewne na to, że w ten sposób zniszczą jej autorytet w oczach społeczeństwa. To jednak kiepski sposób komunikowania się w sprawach polityki. Atakowani przedstawiciele PiS sami odpowiadają atakiem. W ten sposób rozmowa przekształca się w kłótnię. A w kłótniach z reguły rację mają „nasi” lub nikt.

To stara zasada pojedynków medialnych – gdy się przegrywa, wszczyna się awanturę.
– Rzadko trafiam w debatach medialnych na polityka, który jest dobrze merytorycznie przygotowany. Takiego, który może wyraźnie powiedzieć, dlaczego uważa, że jego oponent się myli lub celowo wprowadza w błąd. W dyskusjach polityk raczej stara się „zniszczyć” rozmówcę, a nie wyjaśnić, na czym polega różnica i dlaczego tak krytycznie się do niego odnosi.

Jeżeli ludzie słuchają takich polityków, ich kłótni, to działają emocjonalnie – są za swoimi.
– No właśnie. Kłótnia lub awantura to sytuacja, która przyczynia się do zwarcia szeregów. Innymi słowy, do zwiększenia identyfikacji z własną grupą. Ale rzadko sprzyja dobremu zrozumieniu sytuacji i uznaniu argumentów jakiejś strony. Jeżeli była niemała grupa, która się identyfikowała z PiS, to ona automatycznie ma tendencję do obrony tej partii.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Paradoks wspierania systemu przez jego ofiary

Dlaczego ludzie skłonni są popierać porządek o zabarwieniu antygodnościowym i autorytarnym, który szczególnie uderza w tych spauperyzowanych? Prof. zw. dr hab. Elżbieta Czykwin jest pedagogiem i socjologiem, kierownikiem Katedry Pedagogiki Dorosłych i Socjologii Edukacji Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, autorką wielu książek i artykułów, w tym wielokrotnie wznawianego „Stygmatu społecznego” (PWN) czy prac „Wstyd” (Impuls) oraz „Anders Breivik. Między dumą a wstydem” (Scholar) To swoisty paradoks, że w USA, gdzie połowa wszystkich dóbr znajduje się w rękach 1% Amerykanów,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Książki

Wojna u progu

Albo zareagujemy właściwie, albo pogrzebiemy swoje szanse na przeżycie Kryzys wojenny może dotknąć każdego. W domu, w dalekiej podróży, gdziekolwiek. Zwykle zaskakuje nas w najbardziej nieodpowiednim momencie. Bo oczywiście żaden moment nie jest odpowiedni. Albo zareagujemy wówczas właściwie, albo pogrzebiemy swoje szanse na przetrwanie. Człowiek, który znalazł się na terenie działań wojennych – czy chwilę potem na obszarze okupowanym – musi wykazać się zdolnością do przewartościowania paradygmatów decyzyjnych. Wszystko, co w czasach pokoju wydaje się klarowne, oczywiste i naturalne,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Psychologia

Mordercze fantazje

Dlaczego czasami wyobrażamy sobie zabijanie i przemoc Fantazje i wyobrażenia związane z przemocą są w naszej kulturze obłożone znacznie mniej poważnymi restrykcjami niż te dotyczące seksu. Spójrzmy choćby na ekrany telewizorów, gdzie filmy zawierające tzw. momenty oznaczane są jako dozwolone od 18. lub co najmniej 16. roku życia, podczas gdy przemoc w takiej czy innej formie pojawia się nawet w produkcjach dla kilkulatków. Pomyślmy też, ile razy zdarza nam się wypowiedzieć w stosunku do przyjaciół, znajomych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Psychologia

Melancholia, posępnica, smutnodur

Bliżej nam do kolektywnej melancholii niż do zbiorowej histerii, czyli wspólnego okazywania lęku Dr Mira Marcinów – psycholożka, filozofka i pisarka, zajmująca się m.in. teorią szaleństwa, ze szczególnym uwzględnieniem polskiego dziedzictwa Co wspólnego z depresją mają takie określenia jak melancholia, zaduma, smutnodur czy posępnica?| – To terminy, którymi posługiwali się XIX-wieczni polscy psychiatrzy na określenie stanów melancholijnych. Bardzo istotnym, a często zapominanym fragmentem historii melancholii jest fakt, że wyszliśmy z punktu, w którym była ona synonimem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Czarna księga niewiedzy

150 czy 500? Nie wiadomo, ile osób zginęło w Polsce w 2021 r. w wyniku przemocy domowej. Nikt nic nie wie. I nie chce wiedzieć W maju 2021 r. Marikę Dziobę, 32-letnią matkę dwojga dzieci z Kościelca, mąż (i ojciec dzieci) zaatakował nożem. Znaleziono ją w kałuży krwi, z gardłem rozciętym od ucha do ucha. Jej serce przestało bić. Lekarzom udało się przywrócić funkcje życiowe, jednak jej stan był bardzo ciężki. Rok leżała w śpiączce, a po tym jak została z niej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Ciemnota i zabobon

W czasach rewolucji naukowej, jak określa się niekiedy długi okres historii od Kopernika po Newtona, rodziły się nauki nowożytne. Ściślej, tylko nauki przyrodnicze. Nauki społeczne powstały znacznie później, w okresie pozytywizmu. Co najmniej od tej pory potrafimy rozróżnić, co jest nauką, a co nią nie jest. Potrafimy również ocenić, czy coś jest naukowo udowodnione, czy nie jest. Przyjmowaliśmy też na ogół bez zastrzeżeń, że poznanie naukowe jest najpewniejszym z możliwych sposobów poznawania rzeczywistości. Oczywiście równolegle z nauką zawsze funkcjonowali jacyś

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.