Tag "PZPN"
Droga na mistrzostwa czy droga do mistrzostwa?
Szczęśliwa jesień reprezentacji Polski
Zagraliśmy pięknie z tą Holandią, do pełni szczęścia zabrakło tylko zwycięstwa – po latach nikt nie będzie wspominał statystyk (w strzałach 14:6 dla Polski) ani rozpamiętywał zmarnowanych okazji. Mecz przejdzie do historii jako jeden z – wbrew pozorom – wielu remisów z europejskimi potęgami, które nam się przytrafiały w ostatnich dekadach, zwłaszcza u siebie. Zapamiętuje się triumfy, a ostatnim tak znaczącym w meczu o punkty było zwycięstwo kadry Nawałki z Niemcami – prawdziwie założycielski mecz dla reprezentacji, której niewiele zabrakło do medalu na Euro 2016.
Jeśli drużyna Ronalda Koemana przyjechała do Warszawy, żeby się zrehabilitować za wrześniowy marazm z Rotterdamu, rychło pojęła, że na Narodowym co najwyżej może powalczyć o zwycięski remis. Poziom pewności siebie i absolutnego przekonania o różnicy klas, jakie dzielą piłkę niderlandzką od polskiej spadały w jednostajnym tempie od pierwszych minut wrześniowej potyczki, gdy Oranje jeszcze próbowali technicznych sztuczek, chwackich dryblingów i gry w dziada, aż po końcówkę meczu piątkowego, kiedy ich wcale nie ucieszyło, że sędzia doliczył aż sześć minut (wskutek dodatkowej przerwy w grze, którą wymusili bracia po racy). Niestety, myśmy musieli na swojego gola zapracować absolutnie doskonałą asystą Lewego i zimnokrwistym wykończeniem akcji przez Kamińskiego, a Holendrzy dostali od nas gola w podarunku. Do wielkości brakuje nam tylko tego, żebyśmy wreszcie przestali rozdawać te cholerne prezenty.
Asysta Lewandowskiego była bajeczna, jak mistrzowski slice na korcie, Robert posłał Kamińskiemu piłkę nie tylko idealnie w tempo, ale nadał jej taką rotację, że minąwszy obrońców, nagle zwolniła w odpowiednim momencie przed napastnikiem FC Köln. I tyle było radości.
Trudno zmilczeć popisy braci kibolskiej. „PZPN rzucił race naszymi rękami”, rzekł był przedstawiciel kibolstwa patriotycznego o nazwisku Pilecki. Czy oni sobie tam w stowarzyszeniach psychopatriotów zmieniają nazwiska? Prezes nazywa się Chrobry, pierwszy sekretarz Dmowski, a skarbnik Jagiełło? Polska kibolska poczuła, że jak ma swojego ziomka w Pałacu Prezydenckim, to teraz już nikt jej nie podskoczy. Nie było pozwolenia na wniesienie sektorówki, to się ferajna zemściła i obok tradycyjnej pieśni o tym, jak należy kochać Polski Związek Piłki Nożnej, wykonała nowatorski performance z cyklu światło i dźwięk – race na boisko i przyśpiewka „Miała, k…a, być oprawa, teraz pali się murawa”. Czy z powodu tego wybryku zagramy z Albanią na pustym stadionie, niebawem się okaże – kary mogą być dotkliwe, a nasz pałacowy zapiewajło nie będzie miał tu prawa łaski.
I już chcielibyśmy zastosować sylogizm optymistyczny: Holendrzy twierdzą, że wybierają się na mundial po mistrzostwo świata, my dwukrotnie zagraliśmy z nimi na remis, przy czym ten warszawski trzeba uznać za remis ze wskazaniem na naszych, a zatem jeśli Polska awansuje na mundial, ma wszelkie dane ku temu, by myśleć o Pucharze Świata.
Tylko że my od
Na mundialu młodość, u nas po staremu
Początek tygodnia to „wybory” prezesa PZPN – cudzysłów niezbędny, bo z braku kontrkandydatów wiadomo było już od dawna, że podczas walnego zgromadzenia przedłużona zostanie kadencja obecnego szefa związku, Cezarego Kuleszy. Chyba że wydarzy się cudowny bunt delegatów. Pod hasłem „Czarek jest, jaki jest, ale to swój chłop” związkowa większość przyklepie bieżący układ na kolejne cztery lata, pozostaniemy zatem piłkarską prowincją zarządzaną przez ludzi, którym polski futbol, by tak rzec, powisa.
Jaskrawym tego dowodem niech będą mistrzostwa Europy U-21, podczas których rozegraliśmy trzy mecze, ale miejsca w loży przeznaczonej dla VIP-ów z PZPN podczas dwóch ziały pustką. Kulesza pofatygował się do Żyliny tylko na pierwsze spotkanie z Gruzją, przed którym w ciemno przedłużył kontrakt obecnego selekcjonera Stefana Majewskiego, a później poleciał na wycieczkę do USA pod pretekstem negocjacji w sprawie zatrudnienia Macieja Skorży. Na kolejne mecze młodzieżowej reprezentacji Polski na imprezie mistrzowskiej nie pofatygował się już nikt z PZPN-owskiego naczalstwa. A szkoda, bo zobaczyliby na własne oczy, jak drużyna narodowa kompromituje się pod wodzą faceta, któremu właśnie prolongowano umowę bez względu na rezultaty.
Oprócz przyjemności co niemiara jest pożytków ze śledzenia klubowego mundialu, nawet w leniwej fazie grupowej, np. wiemy już, jak wyglądałaby gra reprezentacji Polski, gdyby Maciej Skorża nie podał Cezaremu Kuleszy czarnej polewki. Zaiste, mielibyśmy z tej kadry czarną polewkę, czyli śmiech przez łzy ogarniałby nas dokładnie tak, jak z krótkimi wyjątkami przez ostatnie dekady; klub Urawa Red Diamonds, z którym przed dwoma laty Skorża zaliczył swój najbardziej prestiżowy sukces trenerski, wygrywając azjatycką Ligę Mistrzów, do złudzenia przypominał reprezentację Polski na dowolnych mistrzostwach. Trzy mecze, trzy porażki w stylu, który ani przez chwilę nie dawał złudzeń co do różnicy klas, w meczu z Interem 18% posiadania piłki niemal wyłącznie dzięki podaniom do siebie na własnej połowie – piłkarska bida z nędzą. Reprezentanci Korei Południowej z Ulsan też wyjechali z imprezy bez punktów, co każe spoglądać na klubowy poziom dalekowschodnich rozgrywek trzeźwym okiem – to w najlepszym razie odpowiednik naszej pierwszej ligi, a płace nieporównanie lepsze. Trudno się dziwić polskiemu szkoleniowcowi, że się do pracy w Polsce nie pali – z daleka widok jest piękny, na papierze sukcesy w Japonii wyglądają świetnie, ale konfrontacja z pierwszym światem piłkarskim okazała się brutalna i weryfikująca.
Już sobie wyobrażam, że we wrześniu w Rotterdamie przegralibyśmy z Holandią dokładnie tak jak Urawa z Interem Mediolan – zdobyty fuksem gol, a potem murowanie pola karnego, wybijanie piłki po autach, obrona Częstochowy i finał bez happy endu, po którym jednak w mediach poszłyby nagłówki „drużyna Skorży napędziła strachu Holendrom”. Niechże zatem pan Maciej Skorża nadal sobie przytula jeny i udaje wielkiego trenera pod Tokio – polski futbol z tej przyczyny na pewno się nie załamie. Gorzej, że prezes Kulesza zdaje się nadal szukać selekcjonera na alibi – z Garethem Southgate’em, który zgłosił chęć prowadzenia naszej kadry narodowej, nawet nie raczył porozmawiać, a przypomnę, że to tak, jakby o obywatelstwo i możliwość gry w naszej reprezentacji poprosił np. Harry Kane – z czystej ciekawości warto byłoby chociaż zapytać go, czy aby na pewno nie zwariował i czego chce w zamian, ale prezes PZPN uznał, że nie jest zainteresowany jednym z topowych selekcjonerów Europy.
Ktokolwiek obejmie naszą kadrę, będzie miał za zadanie „napędzić strachu Holendrom” i podjąć walkę o awans z Finlandią – tak oto za kadencji Cezarego Kuleszy zbliżyliśmy się ambicjami do outsiderów Europy w rodzaju Malty czy San Marino – gramy o to, by się nie zbłaźnić. Ambitny fachowiec
Piłka to drogi biznes
Kiedy piszę te słowa, rozważania Cezarego Kuleszy wciąż jeszcze nie zostały spisane, ale dzieli mnie sześć dni od ukazania się numeru „Przeglądu”, a to wystarczająco dużo czasu, by prezes PZPN ostatecznie zdążył rozpatrzyć wszystkie kandydatury na stanowisko nowego selekcjonera reprezentacji Polski. Państwo zatem być może już wiecie, czy prezes wybrał opcję tanią i bezpieczną, czy ekskluzywną i ryzykowną, a może wciąż się waha, wierząc, że nie tylko Nike jest najpiękniejsza w tym momencie.
Wśród zgłoszeń, które same spłynęły do związku, co najmniej dwie kandydatury były poważne, jedna zaś wysoce intrygująca. Wiadomo, że dwóch ostatnich trenerów z zagranicy odbiło się od naszej kadry narodowej, jeden coś tam próbował zwojować w walce o styl, ale szybko się znudził i zwiał, drugi nawet nie udawał, że nad czymkolwiek pracuje, i wyleciał z hukiem po kompromitującym półroczu. Mimo wszystko to spoza Polski są do wzięcia trenerzy z CV, o którym naszym szkoleniowcom nawet się nie śniło.
Najbardziej zaskakująca jest oferta Garetha Southgate’a – faceta, który przez osiem lat prowadził reprezentację ojczyzny futbolu i zdobył z nią w tym czasie dwa srebra na mistrzostwach Europy. Gość był szefem reprezentacji Anglii w ponad 100 meczach i nie działo się to przed potopem, tylko nieomal przedwczoraj – pożegnał się z kadrą przed rokiem po porażce w finale Euro, jest więc, by tak rzec, wciąż rozgrzany i wie, o co chodzi we współczesnej piłce. Taki trener nigdy dotąd nie chciał podjąć wyzwania, jakim bez wątpienia jest prowadzenie reprezentacji Polski – kraju, któremu Bóg skąpo rozdaje piłkarskie talenty, co nie przeszkadza całemu narodowi nieustannie domagać się sukcesów i zwycięstw „jak za dawnych lat”.
Mówi się, że PZPN na Southgate’a nie stać – cóż, piłka to drogi biznes. Ja bym Anglika brał za każdą cenę, koniec dyskusji, dość coachów z wyprzedaży, albo chcemy być piłkarską potęgą, albo frustrować się przez resztę życia, że nas obijają kelnerzy. Są dziesiątki opcji, żeby przyoszczędzić – weźmie się kogoś na podobieństwo Jana Urbana, czyli trenera, który może i z zawodnikami świetnie się dogada, pożaru żadnego nie wznieci, ale i nie wstrząśnie kadrą tak, by się wzniosła ponad przeciętność. Może więc lepiej zacisnąć pasa, oszczędzić na bankietach, wtranżalać zupki chińskie zamiast bouillabaisse w michelinowskich restauracjach, aby móc ściągnąć szkoleniowca ze światowego topu.
Dzięki Southgate’owi w szczególny sposób wyleczylibyśmy się z największego kompleksu polskiej piłki reprezentacyjnej – nikt nas nie leje tak często jak Anglicy, mszczą się na nas za Wembley już 50 lat! Chłop był krytykowany w Anglii za zbyt zachowawczą
Jałtańska gafa Surkisa
Euro 2012, czyli jak wygrać przegraną sprawę W czerwcu 2004 r., gdy po otrzymaniu wotum zaufania w Sejmie, zaczynaliśmy na poważnie zastanawiać się nad powrotem do rozmów o wspólnej organizacji Euro 2012, Federacja Futbolu Ukrainy uznała, że nasze długotrwałe milczenie jest de facto odmową. Zmiana rządu w Polsce powinna być jakąś okolicznością łagodzącą. Ale nie dla Hryhorija Surkisa (ukraińskiego działacza sportowego – red.). On postawił już na Rosjan. Wyglądało na to, że sprawa jest przegrana. Na początku lipca 2004 r.
Senator Golba w Dżakarcie
Ach, ta Dżakarta. Tajemnicza i egzotyczna kusicielka. Nie oparł się jej nawet piłkarski baron Podkarpacia. A imię jego Mieczysław Golba. Senator PiS. Modelowy działacz tej partii, człowiek o jasno określonych patriotycznych priorytetach. Jak myślicie, co Golba robił w dniu, gdy senatorowie składali ślubowanie? Senator Golba poleciał do Indonezji na Mistrzostwa Świata Juniorów do lat 17. Polacy dostali tam baty, a na dodatek kilku jeszcze przed turniejem popiło sobie i odesłano ich do Polski. Może zapatrzyli się na działaczy
Niesportowa kasa
Politycy powiązani z PiS brutalnie, a często i podstępnie rozpychają się na fotelach w instytucjach sportowych. Zagarnęli Polski Komitet Olimpijski (Radosław Piesiewicz) i Polski Związek Piłki Nożnej (charyzmatyczny orator Cezary Kulesza). Rozpychają się też w innych związkach sportowych. Program mają prosty jak konstrukcja cepa. Obiecują kasę ze spółek skarbu państwa. Obajtek da. A co będzie, jak teraz Obajtek zostanie pogoniony? Rzucają nowe obiecanki: „Zrobimy olimpiadę”, choć pisowski minister sportu Kamil
Turyści bez kapitana
Wydawało się, że aż do październikowych wyborów będziemy mieli głowy zajęte kampanią, politykami i sondażami. A tu proszę, jaka niespodzianka. Na progu lata te tematy zepchnęła na bok niefortunna wycieczka naszych piłkarzy do Mołdawii. O klęsce reprezentacji mówią wszyscy. Nawet ludzie, którzy na co dzień nie za bardzo interesują się piłką. I ci, którzy nie potrafią wskazać Mołdawii na mapie. Słowa o kompromitacji, wstydzie i blamażu najlepiej opisują grę naszych piłkarzy w Kiszyniowie. Jak tam było, widzieliśmy. Ale dlaczego doszło do tej trudno zrozumiałej klęski? Łatwiej
Ja prosić, nie strzelajcie
Który to Polak mógł w czasie meczu z Argentyną na mistrzostwach świata gawędzić z obrońcą biało-niebieskich? Nicolás Tagliafico w czasie internetowej transmisji na platformie Twitch opowiadał: „Kiedy zdobyliśmy drugiego gola, około 60. minuty, jeden z Polaków powiedział do mnie, najlepiej jak potrafił po hiszpańsku: nie atakujcie więcej, wystarczy”. Następna bramka Argentyńczyków mogła Polskę wyeliminować. I skończyłoby się na fazie grupowej. Ciekawe, kto tak desperacko prosił Argentyńczyka o litość. Podobno kiedyś grał w Hiszpanii, a teraz w Arabii Saudyjskiej. Najbardziej









