Tag "zmiany klimatu"

Powrót na stronę główną
Wywiady

Nadzieja w 20- i 30-latkach

Młodzi mówią: świat po pandemii będzie lepszy i my tego dokonamy Irena Pichola – lider zespołu ds. zrównoważonego rozwoju w Polsce i Europie Środkowej w firmie doradczej Deloitte, członek zarządu Forum Odpowiedzialnego Biznesu i wykładowca w Akademii Leona Koźmińskiego. Z badań, które przeprowadziliście na wielotysięcznych grupach przedstawicieli pokolenia Y i Z, a więc osób mających 20-30 lat, wynika, że mimo kryzysu ekonomicznego, klimatycznego i zdrowotnego osoby te kreślą wizję lepszej przyszłości. Badaliście tylko optymistycznie nastawionych, zamożnych i pracujących czy też studentów, bezrobotnych, wycofanych? – Badania były prowadzone na ponad 18 tys. młodych ludzi z 43 krajów, w tym 300 z Polski, jeszcze przed pandemią. Następnie, już w jej trakcie, uzupełniono je o badanie wśród ponad 9 tys. respondentów z 13 krajów. Dbaliśmy, by był to w miarę szeroki przekrój młodej populacji, więc znalazły się tu np. osoby, które jeszcze nie pracują i są na utrzymaniu rodziców, jak i takie, które deklarowały utratę pracy w ostatnim czasie – tych było nawet ok. 20%. Czy młodzi boją się bardziej niż reszta dorosłej populacji? – Milenialsi, a więc przedstawiciele pokolenia Y i Z, mają do czynienia ze stresem, ale charakteryzuje ich większa wrażliwość w stosunku do innych niż do siebie. Ponad połowa najbardziej troszczy się o dobro

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Wszyscy siedzimy w architekturze

Cierpię w takich miejscach jak Zakopane, Szklarska Poręba czy Karpacz. Ale taki jest ten kraj. Jestem z tym pogodzony Filip Springer – pisarz, autor książek reporterskich, takich jak „Miedzianka. Historia znikania”, „Wanna z kolumnadą”, „13 pięter”, „Miasto Archipelag”, „Źle urodzone”. Niedawno ukazał się „Osobisty przewodnik po Pradze” Mariusza Szczygła. Pan do tej książki zrobił zdjęcia, a dzięki temu jako pierwszy przemierzył miasto zgodnie ze wskazówkami autora. Czy to doświadczenie pozwoliło panu poznać Pragę na nowo? – W Pradze wcześniej byłem dwukrotnie, wędrując ścieżkami turystycznymi. Książka zaś od takich typowych miejsc stroni. Wykonując swoją pracę, pokonywałem pieszo ponad 20 km dziennie, co pozwoliło mi w tym mieście pobyć. A jednak moje wyjazdy nie były zwiedzaniem czy próbą poznania miasta za pomocą zrobionych fotografii. Dostałem od Szczygła listę, a raczej cztery kolejne, bo ciągle wymyślał nowe miejsca, które w książce muszą się znaleźć. To ustawiało moją obecność w Pradze, wiedziałem, gdzie muszę dojść, więc nie miałem czasu na robienie przypadkowych zdjęć i dowiadywanie się z nich „swoich” rzeczy o mieście. Miasto było wykadrowane przez Szczygła dla pana? – Nie do końca. Dostałem listę i starałem się nie wchodzić w perspektywę pisarską Mariusza. Nie czytałem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Krok w dobrym kierunku, ale…

Zupełnie nieodpowiedzialne jest praktyczne zarżnięcie wspólnych działań zdrowotnych Adrian Zandberg – poseł Lewicy, partia Razem Jak tam w Sejmie? Jesteście pod wrażeniem sukcesu, który ogłosił premier? – Nadymanie się premiera Morawieckiego ma drugoplanowe znaczenie. Patrzę na efekty euroszczytu realnie – dobrze, że udało się na poziomie unijnym dogadać w sprawie zwiększenia wydatków. Bo suma budżetu unijnego i Funduszu Odbudowy jest większa, niż mogliśmy się spodziewać jeszcze rok temu. Kiedy parę lat temu Janis Warufakis mówił, że jeśli Unia przy okazji kolejnego kryzysu gospodarczego ma się nie rozjechać, to takie publiczne fundusze muszą powstać, był w Brukseli traktowany jak outsider. Przedstawiciele chadeckich elit, centroprawica, która tam realnie rządzi, prychali i przewracali oczami. Dziś widać, czyje prognozy były słuszne. Żeby przejść przez kryzys suchą stopą, my wszyscy – i w Polsce, i w innych krajach – potrzebujemy większego budżetu Unii Europejskiej. I więcej odpowiedzialności Unii. Czyli z wyników szczytu jest pan zadowolony? – Blisko mi do tego, co napisał, komentując je, Pablo Iglesias, wicepremier Hiszpanii z Podemos. To nie jest porozumienie idealne, gdyby w Europie była większość rządów z lewicy, gdyby Europa wyglądała politycznie tak, jak wygląda

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Plagi polskie

Susza, afrykański pomór świń, koronawirus i dramatyczne konsekwencje recesji gospodarczej to śmiertelna kombinacja, która zwali się na głowy rolników Na razie wydaje się, że jest dobrze. Półki sklepowe pełne warzyw i owoców, ceny chleba nie wzrosły znacząco, mięso i wędliny, jeśli zdrożały, to w akceptowalnych przedziałach. Do wyższych cen jabłek na przednówku przywykliśmy… Czy zatem możemy spać spokojnie? Nie. Choć Polska należy do największych producentów rolnych Unii Europejskiej – zajmujemy szóstą pozycję wśród 27 krajów członkowskich, eksportujemy żywność na potęgę – wkrótce sytuacja może się stać dramatyczna. Mamy bowiem do czynienia z kumulacją problemów: epidemią koronawirusa, suszą, afrykańskim pomorem świń i potężną recesją gospodarczą. Wieś nie była na to przygotowana. Rząd tym bardziej. Co gorsza, nie zajmuje się teraz rolnictwem, bo ważniejsze są przygotowania do korespondencyjnych wyborów prezydenckich oraz umacnianie władzy. Zapłacimy za to wszyscy. Zwłaszcza rolnicy. Kłopoty małych i wielkich Ekonomiści od lat wskazują, że mamy w kraju ogromną liczbę małych gospodarstw, z których prawie 90% (czyli 1,2 mln) nie zapewnia ich właścicielom odpowiednich dochodów. Co oznacza, że byli oni zmuszeni szukać dodatkowej pracy w miastach. Kiedyś nazywano ich chłoporobotnikami. Dziś ci ludzie – jeśli znajdą się w kłopotach – nie mogą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Austria wolna od węgla

17 kwietnia 2020 r. skończyła się epoka węglowa w austriackiej energetyce Elektrociepłownia Mellach (na zdjęciu) przez 34 lata dostarczała ciepło i prąd do stolicy Styrii, Grazu. Gmina Fernitz-Mellach, która wielokrotnie była uznawana za najpiękniejszą „wieś kwiatów” w Europie, teraz kojarzy się z ważnym dla środowiska naturalnego wydarzeniem – ostatecznym rozstaniem z węglem jako źródłem energii. 17 kwietnia 2020 r. zakończyła się epoka węglowa w austriackiej energetyce. Niespełna dziewięciomilionowe państwo zgodnie z koalicyjnymi zapisami rządu ludowców z ÖVP i Zielonych planuje osiągnąć do 2030 r. całkowitą energetyczną neutralność klimatyczną. Będzie wykorzystywać odnawialne i, co ważne, miejscowe źródła energii. Zgodnie z rezolucją Parlamentu Europejskiego ponad 10 krajów Unii ogłosiło swoje plany odejścia od węgla. Austria jest ósmym, który to zrealizował. Celem proekologicznej reorganizacji gospodarki jest także niezależność energetyczna kraju. Rocznie Austria na import ropy, gazu i węgla wydawała ok. 10 mld euro. Nowa strategia ma w dłuższej perspektywie przynieść stabilnie niskie ceny, poprawę klimatu i czystsze powietrze. – Zamknięcie ostatniej elektrowni węglowej jest historycznym momentem. Austria wreszcie odchodzi od węgla jako źródła energii i robi kolejny krok w kierunku odejścia od paliw kopalnych –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Ekologia

Suchy świat

Woda jest już najważniejszym surowcem – i dla ludzi, i dla rynków Położone w południowym, przygranicznym stanie Chiapas miasto San Cristóbal de Las Casas mogłoby się znaleźć na typowej pocztówce z Meksyku. Stolica kultury regionu, uznawana za jedno z najbardziej malowniczych miast kraju, co roku gości dziesiątki tysięcy turystów spragnionych widoku Meksyku z czasów kolonialnych. Wycieczki do katedry, kościoła św. Dominika czy okolicznych hacjend rodem ze starych wersji serialu o Zorro napędzają w dużej mierze lokalną gospodarkę. Jeśli dodać do tego fakt, że miasto leży przy słynnej Autostradzie Panamerykańskiej, najważniejszym lądowym szlaku transportowym w tej części świata, można by uznać, że San Cristóbal de Las Casas to jedno z lepszych miejsc do życia, przynajmniej w samym Meksyku. Przeszło stutysięczne miasto światowy rozgłos zyskało jednak nie dzięki zabytkom czy rozwojowi gospodarczemu, ale przez wodę. A precyzyjniej rzecz ujmując, z powodu coraz większych jej niedoborów. Choć region ten charakteryzuje się jednym z najwyższych wskaźników opadów w całej centralnej Ameryce, mieszkańcy San Cristóbal i okolicznych miast czy wsi od dawna mają problemy – techniczne, ale też finansowe – z utrzymaniem regularnego dostępu do wody pitnej. A to wszystko właśnie z powodu lokalizacji: fatalnej dla mieszkańców, idealnej dla

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Tamte śniegi

Śnieg pada, aż żal siedzieć tyłem do okna, wszak tylko w locie można go upolować wzrokiem, na ziemi natychmiast topnieje. Już prawie marzec, a ja pierwszy prawdziwy śnieg warszawski tej zimy przyuważyłem. Może i popadał wcześniej, ale ukradkiem, za moimi plecami. Zanim się spostrzegłem, popadał w zapomnienie, a jeśli zostawiał ślady po sobie, to tak żałosne, pokątnie rozsiane po trawnikach, że żal było patrzeć. Wolałem udawać, że nie widzę, jak te nędzne namiastki męczą się na plusie, odwracałem wzrok od tego rozkisłego kompromisu między zimą kalendarzową a efektem cieplarnianym. Teraz pada pierwszy śnieg prawdziwy (ale kiedy poprawiam literówkę w teraz, już jest później, słońce wyszło i posprzątało po tym incydencie), nie wyrób śniegopodobny, nie śnieg z deszczem, ale ciężkie, grube płatki, białe śnieżynki. Natychmiast czezną w rozmiękłej glebie, nawet błoto po nich nie jest błotem pośniegowym, lecz zwykłą breją. Zeszłoroczny śnieg mnie nie obchodzi, bo w zeszłym roku też go nie było, w poprzednim chyba także nie bardzo, sięgam pamięcią, aż trzeszczy, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio dreptałem po stołecznym śniegu. O, niegdysiejsze śniegi, któreście zalegały pryzmami na poboczach, o, korytarze chodników obwałowane śniegopłotami wyższymi niż człowiek, o – wołacze wołają na roz-puszczy – rozpuszczalski śniegu, śpieszmy się tobie przyglądać, tak szybko

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Ekologia

Lęk przed zmianami klimatu przekujmy w działanie

Jeśli nie powstrzymamy kryzysu klimatycznego, negatywne stany psychologiczne będą coraz powszechniejsze Dr Marzena Cypryańska-Nezlek – psycholożka społeczna, pracuje na Uniwersytecie SWPS. Zajmuje się badaniami z zakresu dehumanizacji, porównań społecznych oraz porównań temporalnych (postrzegania siebie w różnych perspektywach czasu). Prowadzi też badania dotyczące percepcji i skutków społecznych zmiany klimatu. Coraz bardziej martwimy się zmianami klimatycznymi. Trafiłam w sieci na nieznane mi wcześniej pojęcie solastalgii kojarzone z lękiem przed globalnym ociepleniem. Co ono oznacza? – To pojęcie zostało wprowadzone w 2005 r. przez Glenna Albrechta w artykule opublikowanym w piśmie „Philosophy, Activism, Nature”. Solastalgia to nie tyle lęk, ile raczej smutek i cierpienie, które pojawiają się, kiedy człowiek dostrzega, że pod wpływem zmian w środowisku niejako znika jego miejsce na Ziemi, miejsce, w którym żyje. Na przykład widzisz wyniszczoną przyrodę, kolejne ziejące pustką wyludnione domostwa i szarą, wysuszoną przestrzeń, niegdyś zieloną i tętniącą życiem. Nie jest to więc lęk o cały świat? – Nie, to bardziej smutek związany z negatywnymi zmianami środowiskowymi w miejscu, do którego czujemy się przywiązani. Zwykle mówimy o najbliższym otoczeniu, np. miejscowości, ale to może być cały region, a nawet kraj. W jednym z artykułów Albrecht opisał solastalgię w kontekście zmian środowiskowych wynikających z trwałej suszy na obszarach

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Klimat na wybory

Coraz więcej osób przy urnie kieruje się stosunkiem kandydatów do środowiska naturalnego Amerykańskie prawybory dopiero się rozkręcają. Demokraci próbują się pozbierać po katastrofie w Iowa, gdzie zawiodła aplikacja do liczenia głosów, przez co rywalizujący ze sobą kandydaci co chwilę ogłaszali się zwycięzcami. Republikanie z kolei wykazują stosunkowo niewielką aktywność, bo do teraz nie objawił się żaden wyrazisty kandydat mogący chociaż teoretycznie rywalizować o nominację z Donaldem Trumpem. Objazdowy cyrk polityczny na razie przemieszcza się po wschodzie kraju, ale już 3 marca przyjedzie do Kalifornii – stanu bardzo silnego, bogatego, ale mającego własne problemy. I choć do głosowania na Zachodnim Wybrzeżu pozostało jeszcze trochę czasu, już wiadomo, co dla tamtejszego elektoratu będzie najważniejszą kwestią w programach kandydatów. Druga połowa roku to od lat w Kalifornii sezon pożarów lasów i łąk. Podobnie jak w przypadku wielu innych katastrof naturalnych pożary te same w sobie nie są anomalią – występowały dużo wcześniej na tych samych obszarach. Nowością jest jednak ich intensywność. Tylko od września do grudnia ub.r. tamtejszy departament ochrony przeciwpożarowej doliczył się ponad 7,6 tys. niekontrolowanych źródeł ognia. Śmierć poniosło pięć osób, 22 zostały poważnie ranne. Ten sezon pożarowy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Publicystyka

Czyńcie sobie ziemię kochaną

Katolicka prawica i wielu księży, kwestionując zmiany klimatyczne, neguje de facto nauczanie papieża Franciszka 1. Głosimy to, co dobrze znamy. Ta zasada doskonale pasuje do polskich biskupów. Z dorobku Jana Pawła II, który zajmował się przecież także nierównościami społecznymi czy dialogiem między religiami, nasi hierarchowie zapamiętali jeden przekaz, sprowadzając całe papieskie nauczanie do przeciwstawienia: cywilizacja życia kontra cywilizacja śmierci. W ten sposób biskupi wymyślili sobie wroga, który jest sklejony z ich wyobrażeń kryjących się pod hasłem cywilizacja śmierci – a więc rozwiązłego, rozpustnego, grzesznego, zrelatywizowanego osobnika, który ma obsesję na punkcie życia seksualnego, najlepiej z dziećmi. Taki najczęściej obraz osób LGBT lub domagających się edukacji seksualnej przedstawiają księża. Ma to konsekwencje dla społecznej świadomości. Kiedy bowiem księża mówią: grzech, ludzie, a przede wszystkim wierni, myślą: seks. Nauczanie biblijne sprowadzono do kwestii rozporkowo-łóżkowych. Wyzwolenie rodzimego Kościoła z tej obsesji biskupów musi przypominać zawracanie kijem Wisły. Mimo to papież Franciszek stara się odesłać tę fałszywą świadomość na śmietnik historii. Powtarza, że w katolickim nauczaniu za bardzo skupiono się na ludzkiej seksualności, co sprawia, że jedynie odstępstwa w tych kwestiach postrzegane są przez wiernych jako grzech. Unikasz płacenia podatków? To nic,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.