Lęk przed zmianami klimatu przekujmy w działanie

Lęk przed zmianami klimatu przekujmy w działanie

Jeśli nie powstrzymamy kryzysu klimatycznego, negatywne stany psychologiczne będą coraz powszechniejsze

Dr Marzena Cypryańska-Nezlek – psycholożka społeczna, pracuje na Uniwersytecie SWPS. Zajmuje się badaniami z zakresu dehumanizacji, porównań społecznych oraz porównań temporalnych (postrzegania siebie w różnych perspektywach czasu). Prowadzi też badania dotyczące percepcji i skutków społecznych zmiany klimatu.

Coraz bardziej martwimy się zmianami klimatycznymi. Trafiłam w sieci na nieznane mi wcześniej pojęcie solastalgii kojarzone z lękiem przed globalnym ociepleniem. Co ono oznacza?
– To pojęcie zostało wprowadzone w 2005 r. przez Glenna Albrechta w artykule opublikowanym w piśmie „Philosophy, Activism, Nature”. Solastalgia to nie tyle lęk, ile raczej smutek i cierpienie, które pojawiają się, kiedy człowiek dostrzega, że pod wpływem zmian w środowisku niejako znika jego miejsce na Ziemi, miejsce, w którym żyje. Na przykład widzisz wyniszczoną przyrodę, kolejne ziejące pustką wyludnione domostwa i szarą, wysuszoną przestrzeń, niegdyś zieloną i tętniącą życiem.

Nie jest to więc lęk o cały świat?
– Nie, to bardziej smutek związany z negatywnymi zmianami środowiskowymi w miejscu, do którego czujemy się przywiązani. Zwykle mówimy o najbliższym otoczeniu, np. miejscowości, ale to może być cały region, a nawet kraj. W jednym z artykułów Albrecht opisał solastalgię w kontekście zmian środowiskowych wynikających z trwałej suszy na obszarach wiejskich w Nowej Południowej Walii w Australii. Pisał o smutku rolników australijskich, obserwujących to, że ich świat się zmienia. Świat w znaczeniu mój dom, miejsce, w którym żyłem. Solastalgia dotyczy przede wszystkim tych sytuacji, gdy na skutek zmian środowiskowych otoczenie zmienia się tak bardzo, że mamy wrażenie, że znika dotychczasowy świat.

Jak wygląda stan badań na ten temat?
– Jest coraz więcej badań, które dotyczą emocji związanych ze zmianami klimatu, problem staje się coraz bardziej powszechny i naglący. Część z tych badań dotyczy też solastalgii. Z moim zespołem badawczym pracujemy od ponad roku nad narzędziem do pomiaru negatywnych emocji związanych ze zmianą klimatu, a obecnie przygotowujemy artykuł opisujący wyniki badań dotyczących związku między odczuwanymi emocjami a indywidualną aktywnością na rzecz przeciwdziałania zmianie klimatu. Okazuje się, że te nieprzyjemne emocje w pewnych okolicznościach mogą aktywność zwiększać.

Czy ten temat naprawdę jest tak poważny?
– Tak. Z dotychczasowych raportów wynika, że ludzie coraz częściej odczuwają niepokój i niepewność związane ze zmianą klimatu. Towarzyszą im również takie uczucia jak przygnębienie, bezsilność i bezradność. Coraz więcej osób szuka wsparcia terapeutów. Problem jest poważny również dlatego, że jeśli nie powstrzymamy kryzysu klimatycznego, te negatywne stany psychologiczne będą coraz powszechniejsze i coraz trudniejsze.

Znam osobę, która rozważa urodzenie drugiego dziecka, ale nie jest pewna, czy to w porządku sprowadzać je na świat w takim momencie.
– To bardzo ważna kwestia i ta osoba nie jest odosobniona w swoich wątpliwościach. Nie mam prawa ani kompetencji, by mówić komuś, czy ma mieć dziecko, czy nie. Jednak, jak rozumiem, ta osoba jedno dziecko już ma. Może więc warto odsunąć na jakiś czas rozważania i skupić się na tym, jak chronić to dziecko i jak zawalczyć o przyszłość dla niego, bo jeśli to się uda, wątpliwości znikną. Być może w publikacjach medialnych brakuje położenia akcentu na działanie.

Nie powinniśmy więc mówić zbyt wiele o lękach?
– Chodzi raczej o to, by nie tworzyć wrażenia, że zaburzenia lękowe i depresja są koniecznym następstwem zmian klimatu. Bo nie są. Ryzyko problemów emocjonalnych pojawia się głównie wtedy, gdy z jednej strony ludzie są świadomi powagi zagrożenia, a z drugiej nie widzą możliwości przeciwdziałania i tracą nadzieję, czyli nie wierzą w to, że możemy uniknąć katastrofy. Dodam, że mnie wcale nie dziwi, że ludzie się martwią. Dziwi mnie raczej to, że się nie martwią. Strach i martwienie się są naturalnymi reakcjami na zagrożenie i mają funkcje adaptacyjne, ponieważ pobudzają do działania, aby zagrożenie zniwelować, o ile oczywiście ktoś ma możliwość działania i przekonanie, że to ma sens.

To istotne też dla nas jako dziennikarzy. Co powinniśmy mówić ludziom, by ich jeszcze bardziej nie straszyć, ale jednocześnie nie pomijać tego tematu?
– Nie chodzi o to, aby nie mówić o zagrożeniu, skoro ono istnieje. Chodzi raczej o to, aby zaczynać od sedna problemu, a problemem jest obecnie brak efektywnego działania na rzecz zapobiegania katastrofie klimatycznej. Oczywiście widać coraz większą aktywność społeczną i decyzje na poziomie systemowym, ale to ciągle za mało, aby powstrzymać katastrofę. Komunikaty są często skoncentrowane na samym zagrożeniu. Tymczasem narracja powinna się skupiać na konieczności działania i zamiast komunikatu: będzie katastrofa, nieść przekaz: jeśli nie będziemy działać zdecydowanie i natychmiast, nastąpi katastrofa.

Jak zatem możemy działać?
– Zwykle powtarzamy: zacznijmy od małych rzeczy, które są związane z ograniczaniem emisji gazów cieplarnianych do atmosfery. Myślę, że większość już wiele razy słyszała: możesz ograniczyć używanie samochodu, spożywanie mięsa, zmniejszyć zużycie energii elektrycznej… We wszystkich tych ograniczeniach możesz w istocie znaleźć korzyść – oszczędności z ograniczenia zużycia energii elektrycznej czy lepszą kondycję dzięki przesiadaniu się na rower. To wszystko jest ważne, ale w tym zestawie konieczna jest jeszcze edukacja własna i innych oraz – co bardzo istotne – nacisk na zmiany systemowe, np. poprzez petycje czy udział w pokojowych marszach, które pokazują, że jako społeczeństwo rozumiemy konieczność zmian i chcemy ich. Myślę też, że za mało mówi się wprost o tym, co jest przyczyną zmiany klimatu. I o tym, że niezbędna jest transformacja energetyczna, odejście od paliw kopalnych, w tym węgla. Tymczasem my uwierzyliśmy, że spalanie paliw kopalnych to sprawa kontrowersyjna i kwestia polityczna, wolimy więc o tym nie mówić. Problemy emocjonalne wynikają zatem nie tylko z tego, że ludzie obawiają się konsekwencji zmiany klimatu, ale również z poczucia bezradności i bezsilności, gdy nie widzimy wsparcia na poziomie systemu.

Ja nie mam obaw przed mówieniem otwarcie o przyczynach zmiany klimatu. Przyznam jednak, że czasem nie chce mi się już o tym mówić publicznie czy pisać na Facebooku, bo może ktoś mnie zaraz wyśmieje: „lewaki” najpierw się straszą wzajemnie tym klimatem, a teraz mają z tego powodu depresję.
– Warto sobie samemu przypominać, że tak naprawdę to od nas zależy, czy dajemy innym moc ranienia nas słowami. Trzeba korzystać z siły, jaka tkwi w ignorowaniu, szczególnie jeśli to są złośliwe czy wulgarne zaczepki internetowych trolli. Gorzej, gdy mówimy o zorganizowanej dezinformacji ze strony tzw. negacjonistów klimatycznych, często związanych z lobby paliw kopalnych.

Czyli nie powinniśmy mieć wyrzutów sumienia, że sami się straszymy, a potem dziwimy się, że ludzie się boją?
– Chodzi raczej o to, że różne są źródła lęku. Na przykład może nim być celowa dezinformacja. Słyszymy takie hasła jak ekoterroryzm, co od razu tworzy bardzo negatywne skojarzenia, z którymi trudno dyskutować, bo nie mają żadnych racjonalnych, merytorycznych podstaw. Tego rodzaju etykietki powodują nie tylko chaos i dezinformację, ale też duże trudności dla samych aktywistów na rzecz ochrony środowiska. Hejt wymierzony w ekologów można widzieć jako element potężnej machiny dezinformacji, rozprzestrzenianej celowo, aby zatrzymać, a przynajmniej spowolnić przeciwdziałanie zmianom klimatu. W jednym z numerów „Guardiana” z marca 2019 r. mogliśmy przeczytać, że pięć największych giełdowych spółek naftowych i gazowych wydaje prawie 200 mln dol. na lobbing na rzecz opóźniania, kontrolowania lub blokowania programów przeciwdziałania katastrofie klimatycznej.

Ludzie często też myślą: co z tego, że ja się staram, skoro sąsiedzi palą w piecach.
– Jeśli chodzi o bierność innych, wystarczy się rozejrzeć, aby zdać sobie sprawę z różnorodności naszej przestrzeni. Łatwo można dostrzec, że wokół nas są zarówno ci bierni, jak i ci aktywni. Możemy ulegać wpływowi tych, którzy nic nie robią, albo wręcz szkodzą, ale także możemy łączyć wysiłki z tymi, którzy chcą działać i zapobiegać katastrofie. Warto pamiętać, że tak jak inni mogą wpływać na nas swoją biernością, tak my możemy wpływać na innych aktywnością. Jeśli chodzi o rządy – nie tylko Polski – to wiadomo, że zwykle ulegają w końcu naciskowi społecznemu. Musimy jedynie nauczyć się rozmawiać o istocie problemu, bez wpadania w pułapkę tabu społecznego. Co więcej, gdyby w sferze politycznej – tak jak w świecie naukowym – była zgodność co do tego, że musimy dojść do szybkiej transformacji energetycznej, poziom lęku w społeczeństwie z pewnością byłby niższy, bo i przekaz w mediach byłby inny. Niezależnie od kraju, mając jasny komunikat: idziemy w stronę zdecydowanej transformacji energetycznej, ludzie zyskaliby nadzieję na to, że unikniemy katastrofy, ponieważ ich działania jednostkowe zyskałyby wsparcie na poziomie systemowym.

Zauważmy: jeszcze jakiś czas temu powszechnie zaprzeczano, że zmiana klimatu w ogóle ma miejsce. Gdy stała się już tak widoczna, że trudno jej zaprzeczyć, skupiono się na negowaniu tego, że jest wynikiem działań człowieka.

Jak to wygląda w Polsce? Partia rządząca nadal ma spore poparcie społeczne, mimo że nie słyszymy z jej strony zapowiedzi szybkiej transformacji energetycznej. Czy to odzwierciedla opinię Polaków?
– W zeszłym roku analizowałam przekonania Polaków dotyczące zmiany klimatu. Jedynie niewielki odsetek twierdził, że zmiana klimatu nie występuje, ewentualnie, że nie wiadomo, czy występuje. Relatywnie popularne było natomiast przekonanie, że zmiany klimatu wynikają z przyczyn naturalnych. Jeśli zaś ktoś myśli, że przyczyna jest poza działalnością człowieka, to myśli również, że nie musimy zmieniać swojego zachowania.

I właśnie taką otrzymujemy narrację: Unia niech robi, co chce, a my „idziemy swoim tempem”.
– Jasne, że nie można zamknąć kopalni z dnia na dzień. Pytanie raczej, co oznacza „własne tempo”. Gdy mówimy o terminie osiągnięcia neutralności klimatycznej przez UE, to nie wynika on z negocjacji z naturą. Z naturą nie ma negocjacji. Jeśli nie zdążymy, nie będzie terminu B.

Czy osoby wierzące negacjonistom są wolne od lęków?
– Oczywiście, że nie. Jedynie źródło tych lęków jest inne. Przecież komunikaty negacjonistów są w dużej mierze oparte na strachu i często wywołują lęk związany z zagrożeniem tradycyjnych wartości. Jeśli więc wierzysz, że węgiel jest elementem twojej narodowej tożsamości i podstawą bezpieczeństwa, naturalnie boisz się odchodzenia od węgla. Jeśli wierzysz, że prawdziwy mężczyzna je schabowe i zagryza gruzem – jak mawia żartobliwie mój przyjaciel – to pogarda dla warzyw jest w istocie maskowaniem własnych lęków.

Ale oni także widzą tę zimę bez śniegu!
– Tak, ale przecież jest przyjemnie, jeśli jest ciepło, prawda?

Za 20 lat już nie będzie.
– Jeśli nie będziemy działać zdecydowanie i szybko, ten optymizm zniknie już wkrótce, kiedy zaczniemy się borykać z poważnymi konsekwencjami upałów i suszy. Niestety, musimy je odczuć na własnej skórze, aby uwierzyć w to, co naukowcy zapowiadają od lat. Zresztą w wielu innych regionach świata ludzie dużo wcześniej doświadczali negatywnych skutków zmiany klimatu – kataklizmów, suszy, powodzi. Mogliśmy to obserwować, ale to działo się „u nich”, nie u nas. To obnaża nasz problem z empatią i zgubny etnocentryzm.

Widoczny też w naszym stosunku do imigrantów.
– I tak jak odcinamy się od cierpienia ludzi, którzy są daleko od nas, słabo docierają do nas również zagrożenia w dłuższej perspektywie czasowej. Perspektywa 20 czy 30 lat wydaje się nam bardzo odległa. Stąd tendencja, by myśleć, że może „jakoś” tego wszystkiego nie będzie. Warto przy tym wspomnieć, że o konsekwencjach zmiany klimatu mówi się od bardzo dawna. Na przykład już w 1956 r. w „New York Timesie” pojawił się artykuł, w którym wskazywano, że skumulowane emisje gazów cieplarnianych z produkcji energii elektrycznej doprowadzą do poważnych zmian w środowisku. Pierwszy raport IPCC (Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu) ukazał się zaś 30 lat temu. Już wtedy pisano w nim o zagrożeniach i o tym, co powinniśmy zrobić.

Zastanawiam się, co odpowiadać na argument: co z tego, że my coś robimy, skoro Chiny nic nie robią. Albo robią za mało.
– Dzisiaj powinniśmy raczej zapytać pozostałych członków UE, co oni mają zrobić z nami, jeśli nie przystąpimy do unijnego celu neutralności klimatycznej. Dodam, że na razie prócz woli politycznej najbardziej nam chyba brakuje rzetelnej, przygotowanej przez naukowców edukacji – w szkołach, w telewizji publicznej – na temat zmian klimatu. Niestety, w tej chwili jesteśmy na etapie, gdy nasza wiedza zależy od tego, co przeczytaliśmy we własnym zakresie. I trafiamy na mnóstwo sprzecznych informacji, szczególnie tych wychodzących z potężnej machiny dezinformacji, o której już wspomniałam.

Widzę jeszcze jeden problem. Poczucie winy, że robimy za mało.
– Trzeba sobie wtedy zadać pytanie, czy możemy robić więcej. Jeśli możemy – róbmy. Jeśli nie – musimy sami siebie zrozumieć. Nie chodzi przecież o to, by się katować. Podsumowując: pomyślmy o tym, że jest bardzo dużo osób, które mają dobre intencje, chcą walczyć. Domagajmy się wsparcia ze strony systemowej – i nie mówię tylko o Polsce – ponieważ bez tego nie damy sobie rady. Ważne jednak, byśmy ciągle byli racjonalni, i pamiętajmy, że jest granica i musimy się nauczyć sami sobie przebaczać. Ulgi poszukiwać możemy też w grupach wsparcia, których przybywa, a jeśli niepokój czy przygnębienie dezorganizują nam życie i są źródłem cierpienia, warto zwrócić się do terapeuty.

Gdzie szukać takich grup?
– Jest ich coraz więcej w mediach społecznościowych. W poszukiwaniu rzetelnych informacji warto sięgać do źródeł naukowych. Często zaglądam na stronę naukaoklimacie.pl. Na uczelniach tworzone są obecnie specjalne programy edukacyjne, które, mam nadzieję, będą wkrótce dostępne szerokiej publiczności.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 09/2020, 2020

Kategorie: Ekologia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy