Tak tworzy się rząd

Co SLD-UP musi oddać, by PSL weszło do koalicji Czwartek, 4 października, godzina 12.00, Pałac Prezydencki. Leszek Miller odbiera z rąk prezydenta Kwaśniewskiego nominację na stanowisko premiera. „Drogi Leszku, życzę ci powodzenia. Możesz z naszej strony liczyć na życzliwość i współpracę”, mówi prezydent. Miller odpowiada, ale w jego głosie nie słychać triumfu. On, człowiek o żelaznych nerwach, jest wzruszony: „Mam przekonanie graniczące z pewnością, że podołam wyzwaniom, że stworzę rząd fachowców”. Cztery godziny później, o 16.00, dochodzi do kolejnego spotkania. Do siedziby SLD na ul. Rozbrat przyjeżdża Jarosław Kalinowski. Lider PSL wbiega na pierwsze piętro i na godzinę zamyka się z Millerem. Nie jest to pierwsze ich spotkanie w ostatnich dniach. Wcześniej widzieli się kilkakrotnie bez wiedzy prasy, późnymi wieczorami. Te poufne spotkania owocowały późniejszymi decyzjami. Informowany był o nich prezydent. Dlatego mówił na początku ubiegłego tygodnia w Brukseli, że wie, jaki będzie przyszły gabinet. „Nie rozmawialiśmy o personaliach”, mówi Kalinowski po wyjściu z gabinetu Millera. Kilkanaście minut później, o 17.30, przejeżdża Andrzej Lepper. On także konferuje z szefem SLD w cztery oczy. Po zakończeniu spotkania oświadcza dziennikarzom, że koalicja parlamentarna Samoobrony z SLD jest praktycznie gotowa. I prezentuje „architekturę” przyszłego układu: pierwszy krąg to koalicja rządowa SLD-UP-PSL, drugi – koalicja parlamentarna poszerzona o Samoobronę. Ugrupowanie Leppera nie wchodzi więc do rządu, jego ludzie zajmują ławki zmienników, obserwują i uczą się. On sam zdobywa polityczne szlify. To już kolejne spotkanie Miller-Lepper. Pierwsze lody są więc przełamane, myśli między politykami mogą krążyć szybciej. Obaj wiedzą, że klub Samoobrony to pospolite ruszenie i nie wiadomo, kto jest ile w nim wart. Lepper, co prawda, z biegu wymienia nazwiska swoich ludzi i ich charakterystyki, ale… Po Sejmie krążą mniej lub bardziej potwierdzone informacje. Że niektórzy z posłów Samoobrony to ludzie uciekający w immunitet poselski przed wymiarem sprawiedliwości – bynajmniej nie w sprawach dotyczących blokad. Lepper uspokaja: „Jeżeli coś takiego ma miejsce, nie będziemy takich ludzi bronić, chcemy być czyści”. Inna informacja mówi, że kilku z posłów Leppera to członkowie SLD. Kandydowali z list Samoobrony, bo albo nie dostali się na listy Sojuszu, albo bliżej im do radykalnych haseł. Tu Lepper jest stanowczy: „Wie pan, co zrobimy, jeżeli ktoś z Samoobrony przejdzie do SLD?”, pyta Millera. I natychmiast odpowiada: „Zwieziemy kilkuset ludzi z całej Polski, staną przed domem zdrajcy, i – panie przewodniczący – on nie tylko nie przejdzie do pana, on z własnego domu nie wyjdzie!”. Politycy kiwają głowami. No tak, przechodzenia ludzi z Samoobrony do SLD nie będzie. Bo kto chce wojny z Lepperem? Nie chcą jej już i w PSL. Jeszcze tydzień temu politycy tej partii uszczypliwie wypowiadali się o Samoobronie. Że chowają się za ich plecami, że podczas kampanii grali nie fair, że nie wiadomo, kim są. W czwartek wyraźnie tonowali wypowiedzi. Jarosław Kalinowski wysłał do Leppera list z propozycją współpracy, Stanisław Dobrzański mówił o konieczności współpracy. Wieczorem, przed udziałem w telewizyjnym „Monitorze”, Leszek Miller dokonuje ze współpracownikami podsumowania dnia. Wniosek: sprawy idą w dobrym kierunku, wszystko powoli się wyjaśnia. Jednak razem Właściwie nie wiadomo dokładnie, kiedy liderzy SLD zdecydowali, że lepszym rozwiązaniem niż rząd mniejszościowy będzie koalicja z PSL. Z ich oszczędnych wypowiedzi wynika, że był to proces, kumulowanie faktów. Po wyborach, podczas pierwszego posiedzenia Zarządu Partii, wśród polityków SLD dominowały opinie, że lepszy będzie gabinet mniejszościowy. Potem zaczęli zmieniać zdanie. Dlaczego? Na pewno zadecydowała o tym postawa Platformy Obywatelskiej, która nie tylko odrzuciła pomysł ewentualnej koalicji, ale również ideę popierania Sojuszu w niektórych, wcześniej uzgodnionych sprawach. Platforma zdecydowała, że zostanie twardą opozycją, punktującą przy każdej nadarzającej się okazji. Widać to było podczas rozmów Marka Belki, Marka Borowskiego i Michała Tobera z przedstawicielami PO, nazywanymi w Sejmie „Platfusami”. „To była chyba najgorsza rozmowa. Oni przyszli, usiedli naprzeciw i zapytali: „Co macie do powiedzenia, co macie do zaproponowania? Mówcie, słuchamy”. Zero kontaktu”- mówi Tober. Zachowanie Platformy uświadomiło więc Sojuszowi, jak trudno grać w pojedynkę. Liderzy SLD na sejmowych grach pozjadali zęby – kto jak kto, ale oni mają świadomość, co można

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 41/2001

Kategorie: Wydarzenia